Forum Seria PSB: piękni sławni i bogaci. Strona Główna Seria PSB: piękni sławni i bogaci.
Piękno, Sława, Bogactwo: Forum Serii.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Nasza Wielka Historia.
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Seria PSB: piękni sławni i bogaci. Strona Główna -> .: Gry i zabawy :.
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Enjoy
.księżniczka na wydaniu.



Dołączył: 26 Sie 2006
Posty: 257
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 11:35, 06 Sie 2007    Temat postu:

Bezwietrzna noc zwiastowała coś naprawdę mrocznego. Nikłe światło latarni oświetlało drogę po której nie jechał ani jeden samochód i ławkę na której jeszcze nikt nie siedział. Z mrocznej ciszy wyłonił się delikatny stukot obcasów i szelest powiewającego na delikatnym wietrze płaszcza. Na horyzoncie zamajaczyła czarna sylwetka szczupłej kobiety. Zapaliła papierosa i bacznie rozejrzała się po okolicy.
Kąciki jej ust wygięły się w mimowolnym uśmiechu. W jej myślach zamajaczyły wspomnienia dzisiejszego dnia. Powinna być już zmęczona, wracać do mieszkania i odpocząć po tym wszystkim, jednak miała wciąż w sobie mnóstwo energii. Chciała ogłosić całemu światu, co przydarzyło jej się w ten z pozoru zwyczajny letni dzień. A wszystkie te wydarzenia zaczęły się w tak niewinny sposób, bo kto mógł się spodziewać takiego obrotu sprawy?
Usiadła miękko na ławce wypuszczając dym z ust i czekała.
Pracowała w jednej z lepszych firm marketingowych w Londynie. Gdy dzisiaj sączyła poranną kawę nie spodziewała się nagłego telefonu od szefostwa. Doskonale pamiętała z pozoru zwyczajny sygnał, który w jednej chwili zmroził krew w jej żyłach.
Spodziewała się wszystkiego, tylko nie Tego.
Podniosła powoli słuchawkę.
- Halo?
- Czy mam przyjemność z panną Hepswing?
- Tak. O co chodzi?
- Mam dla pani nowe zlecenie. Specjalne. Spotkajmy się dziś tam gdzie zwykle o tej co zwykle.
Ruszyła dumnym krokiem w stronę schodów prowadzących na dach wysokiego wieżowca, w którym pracowała. W drżących dłoniach dzierżyła torebkę, niejako bilet powrotny do życia, z którym chciała zerwać.
Otworzyła drzwi prowadzące na dach i na chwilę oślepiło ją otaczające zewsząd światło.
Mężczyzna pociągnął ją za dłoń korzystając z chwilowej nieuwagi kobiety. Przyparł ją do ściany i spojrzał głęboko w oczy.
- A więc TO jest to pańskie specjalne zlecenie?- westchnęła z politowaniem.
- A czego się spodziewałaś, Mel? - mruknął przyciskając swoje wargi do umalowanych błyszczykiem ust kobiety.
- Nie możemy... Nie może pan... Jest pan moim szefem...- wypowiadała słowa pomiędzy każdym guzikiem jej bluzki, który rozpinał.
Lecz mężczyzna nie słuchał jej słów. Zaczął już rozpinać zamek w jej czarnej wąskiej spódnicy, kiedy drzwi którymi dostała się na dach budynku otworzyły się z hukiem.
Melanie błagała, by osoba, która spowodowała ów hałas pomogła jej, nie odbierając przy tym sytuacji opacznie.
- To nie jest to co myślisz Gwen...- pan Halliwell odskoczył od Melanie jak oparzony widząc, że osobą, która im przerwała okazała się... panią Halliwell.
- Nie? A więc co to jest? - pani Halliwell podeszła do małżonka i spoliczkowała go z całej siły zostawiając na twarzy wielki czerwony ślad dłoni.
Mel obserwowała tę scenę z rosnącym rozbawieniem, jednocześnie doprowadzając do porządku swoją garderobę. Szef kobiety próbował się wytłumaczyć jąkając i plącząc fakty, ale ona przerwała mu gwałtownie stanowczym "Nie".
- Tym razem zaszło za daleko - wyciągnęła z białej torebki rewolwer i strzeliła. Raz i celnie. Schowała broń i dała sobie parę minut na obmyślenie planu działania.

Na wspomnienie minionych wydarzeń pani Hepswing mimowolnie uśmiechnęła się do siebie. Rzuciła papierosa na chodnik przydeptując go obcasem. Popatrzyła na zegarek i czekała dalej. Nie odczuwała żadnych wyrzutów sumienia. A przecież powinna. Była współwinna za zabójstwo pana Halliwella, jednak nie mogła powstrzymać się przed uczuciem ulgi towarzyszącym jej w momencie gdy opasły mężczyzna upadł na podłogę z głuchym hukiem.
Nagle usłyszała za sobą szelest kół, sunących po gładkim asfalcie. Nie musiała się odwracać, żeby wiedzieć kto to był. Stała i czekała, aż samochód podjechał i przystanął przy niej.
- Jak się czujesz?- usłyszała gładki, kobiecy głos.
- Nic Ci do tego. - odburknęła i wsiadła do auta.
Mel spojrzała na twarz pani Halliwell, gościł na niej uśmiech rozbawienia i czegoś jeszcze, ale za nic nie mogła rozszyfrować czego. Gwen, mimo czterdziestki na karku, wciąż zdawała się pozostawać tą samą kobietą, którą Mel znała od zawsze - stanowczą, złośliwą, niewzruszoną.
Dlaczego pozbyła się męża? -zastanawiała się kobieta. - Zdradził ją już nie raz, ale był głównym filarem finansowym ich rodziny. Do tego mieli dwójkę wspaniałych synów...
- Gdzie jedziemy? - Zapytała na głos.
- Do lasu - odparła krótko kobieta patrząc na drogę.
- Jak Mikey radzi sobie na uniwersytecie? - wspomniała pierwszego syna Melanie.
-Wspaniale... Inteligencję odziedziczył po ojcu... - powiedziała sucho Gwen kończąc tym samym temat spojrzeniem w stylu: nie chcę o nim rozmawiać.
Gdy zjechały z autostrady, a w ich uszach zabrzmiało przyjemne chrobotanie sunących po żwirze kół samochodu, ujrzały gęste wysokie drzewa.
- Ile to już? Dwa lata? Trzy? - Mel próbowała przerwać ciszę czymś innym niż hałas zamykanych samochodowych drzwi.
- Dwa i pół. Zbliżają się wakacje. - brunetka wyszła z samochodu i zwróciła się w stronę bagażnika.
- Zostały jakieś ślady? - Melanie odrzuciła blond kosmyk opadający na jej rumiane policzki.
- Nie, dopilnowałam wszystkiego, każdego najdrobniejszego szczegółu. Mam wprawę, sama wiesz - wysłała jej porozumiewawcze spojrzenie.
Mel przeszedł dreszcz na wspomnienie sprzed 15 lat. Krew, tak strasznie dużo krwi... Ale nie, to już było, minęło, czas wrócić do teraźniejszości i zostawić to w spokoju.
- Miałyśmy o tym zapomnieć. - burknęła pomagając Gwen wyciągnąć ciało pana Halliwella z bagażnika.
Kobieta prychnęła tylko i rzekła:
- Zakopiemy go przy tamtym drzewie dalej. Pistolet i resztę dowodów mam w worku na śmieci i oklejone taśmą, leżą pod ciałem tej świni. Pozbędziemy się ich później, daleko od tego miejsca.
- Zdaje się, że zaplanowałaś wszystko. - cmoknęła Mel. - Pięknie. Ale co z ludźmi, którzy go znali?
- Przejmujesz się takimi drobiazgami, Mel, naprawdę. Ale masz rację, o tym też pomyślałam. Bliskich przyjaciół nie miał, bo kto by takiego typa chciał znać bliżej? Jednak ogólnie mówiąc jego, a właściwie moi, znajomi będą sądzić, że wyjechał w pilnej sprawie za granicę, poznał tam jakąś laskę o dwadzieścia lat młodszą i został z nią tam. Można wysłać jakąś kartkę z pozdrowieniami na jakieś święto udając, że to od niego, a potem albo urwie kontakty albo można wspomnieć, iż zginął w jakimś strasznym wypadku. Tyle. Nie sądzę aby ktokolwiek go szukał, a ty?
- Ja? W końcu to ty znałaś go lepiej. Chociaż z perspektywy czasu wydaje mi się to śmieszne. Kto chciałby go lepiej znać? Czuje, że wyrządzamy właśnie przysługę światu.
- O tak, masz całkowitą rację. Ale dość już tych pogaduszek, Melanie, skończmy to i wracajmy do domów. Czeka mnie dużo roboty papierkowej.
- Mnie również. - uśmiechnęła się ciepło Mel, co dodało całej sytuacji posmaku groteski i najczarniejszego z humorów. - Jeszcze dziś rano nie przypuszczałabym, że będę sobie stała z tobą, w środku lasu, w trakcie przyjacielskiej rozmowy. - dodała, przypominając sobie czasy, kiedy obie kobiety żyły w wielkiej sympatii do siebie.
- W trakcie pozbywania się ciała mojego męża. - zaznaczyła brunetka stając nogą na dwumetrowy kopiec i ugniatając ziemię.
- Chyba już byłego męża - odparła Mel. - W końcu "dopóki śmierć was nie rozłączy".
- Tia... Kto by pomyślał, że historia lubi się powtarzać. Piętnaście lat temu to ty byłaś na moim miejscu. - obie ruszyły w stronę samochodu bacznie rozglądając się czy ktoś ich aby nie widział.
- Przestań! - warknęła Mel przypominając sobie jak w wieku piętnastu lat była napastowana przez jej nauczyciela arytmetyki.
- No co? Za bolesne wspomnienie? Nie pamiętasz z jaką ulgą się go pozbyłaś? - Gwen odpaliła samochód.
- Pamiętam. Uwierz, że wszystko doskonale pamiętam. Przeciwnie niż bym chciała...
- Daj sobie spokój... To tylko przeszłość.
Samochód wyjechał z lasu na podrzędną drogę, której daleko było do statutu autostrady. Jechały w ciszy. Mel patrzyła przez okno na mijające drzewa, ale myślami była daleko. Bardzo daleko. Przed oczami miała całe swoje życie: dzieciństwo w Anglii, bolesne dorastanie w Chicago, college i uniwersytet. Potem wszystkie lata pracy, częste wyjazdy, a jeszcze częstsze utarczki z współpracownikami... Poczuła się senna. Spojrzała na Gwen. Jak to jest, że choć są tak dla siebie dalekie to mogą na sobie polegać? Oczywiście to nie to samo co jedzenie lodów i oglądanie jakiejś durnej komedyjki co tydzień, ani zwierzanie się sobie z najdziwniejszych rzeczy, ale.. Tak, Mel mogła na niej polegać w każdej sytuacji. Zastanawiała się nad tym jeszcze chwilę, po czym oparła głowę o szybę i usnęła.
Jedno trzeba było przyznać - w aucie Gwen siedzenie pasażera było diabelsko wygodne, jak gdyby dostosowane do sennych towarzyszy jej podróży. Pozwoliło ono obudzić się Mel dopiero o świcie.
- Gdzie jesteśmy? - Wyciągnęła się na tyle ile pozwalał jej niski dach samochodu i spojrzała na kierowcę.
Gwen siedziała z bezwładnie opadniętymi rękami, głowę opierając na kierownicy. Potargane włosy zakrywały jej twarz. Nie odpowiadała.
- Gwen...- Melanie ogarnęła panika odrzuciła z umysłu resztkę snu i położyła dłoń na plecach brunetki. Popchnęła ją lekko. - Gwen...
Odgarnęła kosmyk włosów z twarzy kobiety. Gdyby nie to wszystko przez co Mel przeszła najpewniej wydałaby z siebie okrzyk przerażenia i grozy, po czym niewątpliwie by zemdlała na widok zmasakrowanej twarzy tak dobrze znanej jej osoby. Zamiast tego wyciągnęła papierosa z kieszeni martwej Gwen, zapaliła go jej zapalniczką i zaczęła się nad tym racjonalnie zastanawiać. Nie prowadziła od lat, a wszystko wskazywało na to, że teraz powinna zasiąść za kierownicą i uciekać gdzie pieprz rośnie. Przeszedł ją dreszcz, że z lekcji, której Gwen udzieliła jej tej nocy powinna właśnie teraz skorzystać - pochować koleżankę.
Wypaliła papierosa, wyszła z samochodu i przydeptała peta. Rozejrzała się po okolicy i stwierdziła, że nie ma pojęcia co to za miejsce. Wyglądało na zupełnie starą i opuszczoną drogę pośród jakiejś równiny, taką, która straszy po zmierzchu.
No tak - pomyślała i uśmiechnęła się pod nosem. - Pewnie trafiłam do jakiegoś słabego horroru.
Wyjęła bezwładne ciało Gwen, po czym wykopała mały dół do którego wrzuciła zwłoki.
Kiedy zasiadła za kierownicą jakby z opóźnieniem dotarły do niej wydarzenia, które przed chwilą się zdarzyły. Na przedniej szybie samochodu widniały czerwone litery:
JA WIEM.
Blondynka wcisnęła pedał gazu tym samym rozpędzając samochód do maksymalnej prędkości. Nie ważne dokąd, ważne żeby stąd odjechać. Ktoś sobie robił głupie żarty, albo... Mel przeszedł dreszcz. A jeśli ktoś naprawdę wie?
Próbowała jak najszybciej odrzucić tą myśl. "Niby skąd? Przecież dokładnie sprawdziłyśmy teren, nie było nikogo..." Jednak jakaś jej cząstka dalej nie była co do tego przekonana. Pomyślała sobie o obu synach Gwen i nietypowej więzi, jaka przez lata łączyła obie panie. Synowie. Jeden z nich studiuje, ale drugi to jeszcze dzieciak. Co z nimi będzie? Przecież stracili obojga rodziców. Wypadałoby, by oni przynajmniej wiedzieli, co jest grane. By mogli liczyć na opiekę Mel, tak jak ona zawsze mogła opierać swoje nadzieje w Gwen.
Samochód Gwen zostawiła na jednym ze złomowisk. Po czym zapalając dziesiątego tego wieczoru papierosa ruszyła w stronę kamienicy, w której mieszkała. W pewnym momencie spostrzegła, że ktoś ją śledzi... Zaciągnęła się papierosem powstrzymując się od płaczu.
"Dlaczego ja...?"-pomyślała przyśpieszając kroku.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lily
.barman.



Dołączył: 26 Sie 2006
Posty: 1147
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kielce

PostWysłany: Pon 14:24, 06 Sie 2007    Temat postu:

Bezwietrzna noc zwiastowała coś naprawdę mrocznego. Nikłe światło latarni oświetlało drogę po której nie jechał ani jeden samochód i ławkę na której jeszcze nikt nie siedział. Z mrocznej ciszy wyłonił się delikatny stukot obcasów i szelest powiewającego na delikatnym wietrze płaszcza. Na horyzoncie zamajaczyła czarna sylwetka szczupłej kobiety. Zapaliła papierosa i bacznie rozejrzała się po okolicy.
Kąciki jej ust wygięły się w mimowolnym uśmiechu. W jej myślach zamajaczyły wspomnienia dzisiejszego dnia. Powinna być już zmęczona, wracać do mieszkania i odpocząć po tym wszystkim, jednak miała wciąż w sobie mnóstwo energii. Chciała ogłosić całemu światu, co przydarzyło jej się w ten z pozoru zwyczajny letni dzień. A wszystkie te wydarzenia zaczęły się w tak niewinny sposób, bo kto mógł się spodziewać takiego obrotu sprawy?
Usiadła miękko na ławce wypuszczając dym z ust i czekała.
Pracowała w jednej z lepszych firm marketingowych w Londynie. Gdy dzisiaj sączyła poranną kawę nie spodziewała się nagłego telefonu od szefostwa. Doskonale pamiętała z pozoru zwyczajny sygnał, który w jednej chwili zmroził krew w jej żyłach.
Spodziewała się wszystkiego, tylko nie Tego.
Podniosła powoli słuchawkę.
- Halo?
- Czy mam przyjemność z panną Hepswing?
- Tak. O co chodzi?
- Mam dla pani nowe zlecenie. Specjalne. Spotkajmy się dziś tam gdzie zwykle o tej co zwykle.
Ruszyła dumnym krokiem w stronę schodów prowadzących na dach wysokiego wieżowca, w którym pracowała. W drżących dłoniach dzierżyła torebkę, niejako bilet powrotny do życia, z którym chciała zerwać.
Otworzyła drzwi prowadzące na dach i na chwilę oślepiło ją otaczające zewsząd światło.
Mężczyzna pociągnął ją za dłoń korzystając z chwilowej nieuwagi kobiety. Przyparł ją do ściany i spojrzał głęboko w oczy.
- A więc TO jest to pańskie specjalne zlecenie?- westchnęła z politowaniem.
- A czego się spodziewałaś, Mel? - mruknął przyciskając swoje wargi do umalowanych błyszczykiem ust kobiety.
- Nie możemy... Nie może pan... Jest pan moim szefem...- wypowiadała słowa pomiędzy każdym guzikiem jej bluzki, który rozpinał.
Lecz mężczyzna nie słuchał jej słów. Zaczął już rozpinać zamek w jej czarnej wąskiej spódnicy, kiedy drzwi którymi dostała się na dach budynku otworzyły się z hukiem.
Melanie błagała, by osoba, która spowodowała ów hałas pomogła jej, nie odbierając przy tym sytuacji opacznie.
- To nie jest to co myślisz Gwen...- pan Halliwell odskoczył od Melanie jak oparzony widząc, że osobą, która im przerwała okazała się... panią Halliwell.
- Nie? A więc co to jest? - pani Halliwell podeszła do małżonka i spoliczkowała go z całej siły zostawiając na twarzy wielki czerwony ślad dłoni.
Mel obserwowała tę scenę z rosnącym rozbawieniem, jednocześnie doprowadzając do porządku swoją garderobę. Szef kobiety próbował się wytłumaczyć jąkając i plącząc fakty, ale ona przerwała mu gwałtownie stanowczym "Nie".
- Tym razem zaszło za daleko - wyciągnęła z białej torebki rewolwer i strzeliła. Raz i celnie. Schowała broń i dała sobie parę minut na obmyślenie planu działania.

Na wspomnienie minionych wydarzeń pani Hepswing mimowolnie uśmiechnęła się do siebie. Rzuciła papierosa na chodnik przydeptując go obcasem. Popatrzyła na zegarek i czekała dalej. Nie odczuwała żadnych wyrzutów sumienia. A przecież powinna. Była współwinna za zabójstwo pana Halliwella, jednak nie mogła powstrzymać się przed uczuciem ulgi towarzyszącym jej w momencie gdy opasły mężczyzna upadł na podłogę z głuchym hukiem.
Nagle usłyszała za sobą szelest kół, sunących po gładkim asfalcie. Nie musiała się odwracać, żeby wiedzieć kto to był. Stała i czekała, aż samochód podjechał i przystanął przy niej.
- Jak się czujesz?- usłyszała gładki, kobiecy głos.
- Nic Ci do tego. - odburknęła i wsiadła do auta.
Mel spojrzała na twarz pani Halliwell, gościł na niej uśmiech rozbawienia i czegoś jeszcze, ale za nic nie mogła rozszyfrować czego. Gwen, mimo czterdziestki na karku, wciąż zdawała się pozostawać tą samą kobietą, którą Mel znała od zawsze - stanowczą, złośliwą, niewzruszoną.
Dlaczego pozbyła się męża? -zastanawiała się kobieta. - Zdradził ją już nie raz, ale był głównym filarem finansowym ich rodziny. Do tego mieli dwójkę wspaniałych synów...
- Gdzie jedziemy? - Zapytała na głos.
- Do lasu - odparła krótko kobieta patrząc na drogę.
- Jak Mikey radzi sobie na uniwersytecie? - wspomniała pierwszego syna Melanie.
-Wspaniale... Inteligencję odziedziczył po ojcu... - powiedziała sucho Gwen kończąc tym samym temat spojrzeniem w stylu: nie chcę o nim rozmawiać.
Gdy zjechały z autostrady, a w ich uszach zabrzmiało przyjemne chrobotanie sunących po żwirze kół samochodu, ujrzały gęste wysokie drzewa.
- Ile to już? Dwa lata? Trzy? - Mel próbowała przerwać ciszę czymś innym niż hałas zamykanych samochodowych drzwi.
- Dwa i pół. Zbliżają się wakacje. - brunetka wyszła z samochodu i zwróciła się w stronę bagażnika.
- Zostały jakieś ślady? - Melanie odrzuciła blond kosmyk opadający na jej rumiane policzki.
- Nie, dopilnowałam wszystkiego, każdego najdrobniejszego szczegółu. Mam wprawę, sama wiesz - wysłała jej porozumiewawcze spojrzenie.
Mel przeszedł dreszcz na wspomnienie sprzed 15 lat. Krew, tak strasznie dużo krwi... Ale nie, to już było, minęło, czas wrócić do teraźniejszości i zostawić to w spokoju.
- Miałyśmy o tym zapomnieć. - burknęła pomagając Gwen wyciągnąć ciało pana Halliwella z bagażnika.
Kobieta prychnęła tylko i rzekła:
- Zakopiemy go przy tamtym drzewie dalej. Pistolet i resztę dowodów mam w worku na śmieci i oklejone taśmą, leżą pod ciałem tej świni. Pozbędziemy się ich później, daleko od tego miejsca.
- Zdaje się, że zaplanowałaś wszystko. - cmoknęła Mel. - Pięknie. Ale co z ludźmi, którzy go znali?
- Przejmujesz się takimi drobiazgami, Mel, naprawdę. Ale masz rację, o tym też pomyślałam. Bliskich przyjaciół nie miał, bo kto by takiego typa chciał znać bliżej? Jednak ogólnie mówiąc jego, a właściwie moi, znajomi będą sądzić, że wyjechał w pilnej sprawie za granicę, poznał tam jakąś laskę o dwadzieścia lat młodszą i został z nią tam. Można wysłać jakąś kartkę z pozdrowieniami na jakieś święto udając, że to od niego, a potem albo urwie kontakty albo można wspomnieć, iż zginął w jakimś strasznym wypadku. Tyle. Nie sądzę aby ktokolwiek go szukał, a ty?
- Ja? W końcu to ty znałaś go lepiej. Chociaż z perspektywy czasu wydaje mi się to śmieszne. Kto chciałby go lepiej znać? Czuje, że wyrządzamy właśnie przysługę światu.
- O tak, masz całkowitą rację. Ale dość już tych pogaduszek, Melanie, skończmy to i wracajmy do domów. Czeka mnie dużo roboty papierkowej.
- Mnie również. - uśmiechnęła się ciepło Mel, co dodało całej sytuacji posmaku groteski i najczarniejszego z humorów. - Jeszcze dziś rano nie przypuszczałabym, że będę sobie stała z tobą, w środku lasu, w trakcie przyjacielskiej rozmowy. - dodała, przypominając sobie czasy, kiedy obie kobiety żyły w wielkiej sympatii do siebie.
- W trakcie pozbywania się ciała mojego męża. - zaznaczyła brunetka stając nogą na dwumetrowy kopiec i ugniatając ziemię.
- Chyba już byłego męża - odparła Mel. - W końcu "dopóki śmierć was nie rozłączy".
- Tia... Kto by pomyślał, że historia lubi się powtarzać. Piętnaście lat temu to ty byłaś na moim miejscu. - obie ruszyły w stronę samochodu bacznie rozglądając się czy ktoś ich aby nie widział.
- Przestań! - warknęła Mel przypominając sobie jak w wieku piętnastu lat była napastowana przez jej nauczyciela arytmetyki.
- No co? Za bolesne wspomnienie? Nie pamiętasz z jaką ulgą się go pozbyłaś? - Gwen odpaliła samochód.
- Pamiętam. Uwierz, że wszystko doskonale pamiętam. Przeciwnie niż bym chciała...
- Daj sobie spokój... To tylko przeszłość.
Samochód wyjechał z lasu na podrzędną drogę, której daleko było do statutu autostrady. Jechały w ciszy. Mel patrzyła przez okno na mijające drzewa, ale myślami była daleko. Bardzo daleko. Przed oczami miała całe swoje życie: dzieciństwo w Anglii, bolesne dorastanie w Chicago, college i uniwersytet. Potem wszystkie lata pracy, częste wyjazdy, a jeszcze częstsze utarczki z współpracownikami... Poczuła się senna. Spojrzała na Gwen. Jak to jest, że choć są tak dla siebie dalekie to mogą na sobie polegać? Oczywiście to nie to samo co jedzenie lodów i oglądanie jakiejś durnej komedyjki co tydzień, ani zwierzanie się sobie z najdziwniejszych rzeczy, ale.. Tak, Mel mogła na niej polegać w każdej sytuacji. Zastanawiała się nad tym jeszcze chwilę, po czym oparła głowę o szybę i usnęła.
Jedno trzeba było przyznać - w aucie Gwen siedzenie pasażera było diabelsko wygodne, jak gdyby dostosowane do sennych towarzyszy jej podróży. Pozwoliło ono obudzić się Mel dopiero o świcie.
- Gdzie jesteśmy? - Wyciągnęła się na tyle ile pozwalał jej niski dach samochodu i spojrzała na kierowcę.
Gwen siedziała z bezwładnie opadniętymi rękami, głowę opierając na kierownicy. Potargane włosy zakrywały jej twarz. Nie odpowiadała.
- Gwen...- Melanie ogarnęła panika odrzuciła z umysłu resztkę snu i położyła dłoń na plecach brunetki. Popchnęła ją lekko. - Gwen...
Odgarnęła kosmyk włosów z twarzy kobiety. Gdyby nie to wszystko przez co Mel przeszła najpewniej wydałaby z siebie okrzyk przerażenia i grozy, po czym niewątpliwie by zemdlała na widok zmasakrowanej twarzy tak dobrze znanej jej osoby. Zamiast tego wyciągnęła papierosa z kieszeni martwej Gwen, zapaliła go jej zapalniczką i zaczęła się nad tym racjonalnie zastanawiać. Nie prowadziła od lat, a wszystko wskazywało na to, że teraz powinna zasiąść za kierownicą i uciekać gdzie pieprz rośnie. Przeszedł ją dreszcz, że z lekcji, której Gwen udzieliła jej tej nocy powinna właśnie teraz skorzystać - pochować koleżankę.
Wypaliła papierosa, wyszła z samochodu i przydeptała peta. Rozejrzała się po okolicy i stwierdziła, że nie ma pojęcia co to za miejsce. Wyglądało na zupełnie starą i opuszczoną drogę pośród jakiejś równiny, taką, która straszy po zmierzchu.
No tak - pomyślała i uśmiechnęła się pod nosem. - Pewnie trafiłam do jakiegoś słabego horroru.
Wyjęła bezwładne ciało Gwen, po czym wykopała mały dół do którego wrzuciła zwłoki.
Kiedy zasiadła za kierownicą jakby z opóźnieniem dotarły do niej wydarzenia, które przed chwilą się zdarzyły. Na przedniej szybie samochodu widniały czerwone litery:
JA WIEM.
Blondynka wcisnęła pedał gazu tym samym rozpędzając samochód do maksymalnej prędkości. Nie ważne dokąd, ważne żeby stąd odjechać. Ktoś sobie robił głupie żarty, albo... Mel przeszedł dreszcz. A jeśli ktoś naprawdę wie?
Próbowała jak najszybciej odrzucić tą myśl. "Niby skąd? Przecież dokładnie sprawdziłyśmy teren, nie było nikogo..." Jednak jakaś jej cząstka dalej nie była co do tego przekonana. Pomyślała sobie o obu synach Gwen i nietypowej więzi, jaka przez lata łączyła obie panie. Synowie. Jeden z nich studiuje, ale drugi to jeszcze dzieciak. Co z nimi będzie? Przecież stracili obojga rodziców. Wypadałoby, by oni przynajmniej wiedzieli, co jest grane. By mogli liczyć na opiekę Mel, tak jak ona zawsze mogła opierać swoje nadzieje w Gwen.
Samochód Gwen zostawiła na jednym ze złomowisk. Po czym zapalając dziesiątego tego wieczoru papierosa ruszyła w stronę kamienicy, w której mieszkała. W pewnym momencie spostrzegła, że ktoś ją śledzi... Zaciągnęła się papierosem powstrzymując się od płaczu.
"Dlaczego ja...?"-pomyślała przyśpieszając kroku.
Postać śledząca ją też przyśpieszyła.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Enjoy
.księżniczka na wydaniu.



Dołączył: 26 Sie 2006
Posty: 257
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 16:10, 06 Sie 2007    Temat postu:

Bezwietrzna noc zwiastowała coś naprawdę mrocznego. Nikłe światło latarni oświetlało drogę po której nie jechał ani jeden samochód i ławkę na której jeszcze nikt nie siedział. Z mrocznej ciszy wyłonił się delikatny stukot obcasów i szelest powiewającego na delikatnym wietrze płaszcza. Na horyzoncie zamajaczyła czarna sylwetka szczupłej kobiety. Zapaliła papierosa i bacznie rozejrzała się po okolicy.
Kąciki jej ust wygięły się w mimowolnym uśmiechu. W jej myślach zamajaczyły wspomnienia dzisiejszego dnia. Powinna być już zmęczona, wracać do mieszkania i odpocząć po tym wszystkim, jednak miała wciąż w sobie mnóstwo energii. Chciała ogłosić całemu światu, co przydarzyło jej się w ten z pozoru zwyczajny letni dzień. A wszystkie te wydarzenia zaczęły się w tak niewinny sposób, bo kto mógł się spodziewać takiego obrotu sprawy?
Usiadła miękko na ławce wypuszczając dym z ust i czekała.
Pracowała w jednej z lepszych firm marketingowych w Londynie. Gdy dzisiaj sączyła poranną kawę nie spodziewała się nagłego telefonu od szefostwa. Doskonale pamiętała z pozoru zwyczajny sygnał, który w jednej chwili zmroził krew w jej żyłach.
Spodziewała się wszystkiego, tylko nie Tego.
Podniosła powoli słuchawkę.
- Halo?
- Czy mam przyjemność z panną Hepswing?
- Tak. O co chodzi?
- Mam dla pani nowe zlecenie. Specjalne. Spotkajmy się dziś tam gdzie zwykle o tej co zwykle.
Ruszyła dumnym krokiem w stronę schodów prowadzących na dach wysokiego wieżowca, w którym pracowała. W drżących dłoniach dzierżyła torebkę, niejako bilet powrotny do życia, z którym chciała zerwać.
Otworzyła drzwi prowadzące na dach i na chwilę oślepiło ją otaczające zewsząd światło.
Mężczyzna pociągnął ją za dłoń korzystając z chwilowej nieuwagi kobiety. Przyparł ją do ściany i spojrzał głęboko w oczy.
- A więc TO jest to pańskie specjalne zlecenie?- westchnęła z politowaniem.
- A czego się spodziewałaś, Mel? - mruknął przyciskając swoje wargi do umalowanych błyszczykiem ust kobiety.
- Nie możemy... Nie może pan... Jest pan moim szefem...- wypowiadała słowa pomiędzy każdym guzikiem jej bluzki, który rozpinał.
Lecz mężczyzna nie słuchał jej słów. Zaczął już rozpinać zamek w jej czarnej wąskiej spódnicy, kiedy drzwi którymi dostała się na dach budynku otworzyły się z hukiem.
Melanie błagała, by osoba, która spowodowała ów hałas pomogła jej, nie odbierając przy tym sytuacji opacznie.
- To nie jest to co myślisz Gwen...- pan Halliwell odskoczył od Melanie jak oparzony widząc, że osobą, która im przerwała okazała się... panią Halliwell.
- Nie? A więc co to jest? - pani Halliwell podeszła do małżonka i spoliczkowała go z całej siły zostawiając na twarzy wielki czerwony ślad dłoni.
Mel obserwowała tę scenę z rosnącym rozbawieniem, jednocześnie doprowadzając do porządku swoją garderobę. Szef kobiety próbował się wytłumaczyć jąkając i plącząc fakty, ale ona przerwała mu gwałtownie stanowczym "Nie".
- Tym razem zaszło za daleko - wyciągnęła z białej torebki rewolwer i strzeliła. Raz i celnie. Schowała broń i dała sobie parę minut na obmyślenie planu działania.

Na wspomnienie minionych wydarzeń pani Hepswing mimowolnie uśmiechnęła się do siebie. Rzuciła papierosa na chodnik przydeptując go obcasem. Popatrzyła na zegarek i czekała dalej. Nie odczuwała żadnych wyrzutów sumienia. A przecież powinna. Była współwinna za zabójstwo pana Halliwella, jednak nie mogła powstrzymać się przed uczuciem ulgi towarzyszącym jej w momencie gdy opasły mężczyzna upadł na podłogę z głuchym hukiem.
Nagle usłyszała za sobą szelest kół, sunących po gładkim asfalcie. Nie musiała się odwracać, żeby wiedzieć kto to był. Stała i czekała, aż samochód podjechał i przystanął przy niej.
- Jak się czujesz?- usłyszała gładki, kobiecy głos.
- Nic Ci do tego. - odburknęła i wsiadła do auta.
Mel spojrzała na twarz pani Halliwell, gościł na niej uśmiech rozbawienia i czegoś jeszcze, ale za nic nie mogła rozszyfrować czego. Gwen, mimo czterdziestki na karku, wciąż zdawała się pozostawać tą samą kobietą, którą Mel znała od zawsze - stanowczą, złośliwą, niewzruszoną.
Dlaczego pozbyła się męża? -zastanawiała się kobieta. - Zdradził ją już nie raz, ale był głównym filarem finansowym ich rodziny. Do tego mieli dwójkę wspaniałych synów...
- Gdzie jedziemy? - Zapytała na głos.
- Do lasu - odparła krótko kobieta patrząc na drogę.
- Jak Mikey radzi sobie na uniwersytecie? - wspomniała pierwszego syna Melanie.
-Wspaniale... Inteligencję odziedziczył po ojcu... - powiedziała sucho Gwen kończąc tym samym temat spojrzeniem w stylu: nie chcę o nim rozmawiać.
Gdy zjechały z autostrady, a w ich uszach zabrzmiało przyjemne chrobotanie sunących po żwirze kół samochodu, ujrzały gęste wysokie drzewa.
- Ile to już? Dwa lata? Trzy? - Mel próbowała przerwać ciszę czymś innym niż hałas zamykanych samochodowych drzwi.
- Dwa i pół. Zbliżają się wakacje. - brunetka wyszła z samochodu i zwróciła się w stronę bagażnika.
- Zostały jakieś ślady? - Melanie odrzuciła blond kosmyk opadający na jej rumiane policzki.
- Nie, dopilnowałam wszystkiego, każdego najdrobniejszego szczegółu. Mam wprawę, sama wiesz - wysłała jej porozumiewawcze spojrzenie.
Mel przeszedł dreszcz na wspomnienie sprzed 15 lat. Krew, tak strasznie dużo krwi... Ale nie, to już było, minęło, czas wrócić do teraźniejszości i zostawić to w spokoju.
- Miałyśmy o tym zapomnieć. - burknęła pomagając Gwen wyciągnąć ciało pana Halliwella z bagażnika.
Kobieta prychnęła tylko i rzekła:
- Zakopiemy go przy tamtym drzewie dalej. Pistolet i resztę dowodów mam w worku na śmieci i oklejone taśmą, leżą pod ciałem tej świni. Pozbędziemy się ich później, daleko od tego miejsca.
- Zdaje się, że zaplanowałaś wszystko. - cmoknęła Mel. - Pięknie. Ale co z ludźmi, którzy go znali?
- Przejmujesz się takimi drobiazgami, Mel, naprawdę. Ale masz rację, o tym też pomyślałam. Bliskich przyjaciół nie miał, bo kto by takiego typa chciał znać bliżej? Jednak ogólnie mówiąc jego, a właściwie moi, znajomi będą sądzić, że wyjechał w pilnej sprawie za granicę, poznał tam jakąś laskę o dwadzieścia lat młodszą i został z nią tam. Można wysłać jakąś kartkę z pozdrowieniami na jakieś święto udając, że to od niego, a potem albo urwie kontakty albo można wspomnieć, iż zginął w jakimś strasznym wypadku. Tyle. Nie sądzę aby ktokolwiek go szukał, a ty?
- Ja? W końcu to ty znałaś go lepiej. Chociaż z perspektywy czasu wydaje mi się to śmieszne. Kto chciałby go lepiej znać? Czuje, że wyrządzamy właśnie przysługę światu.
- O tak, masz całkowitą rację. Ale dość już tych pogaduszek, Melanie, skończmy to i wracajmy do domów. Czeka mnie dużo roboty papierkowej.
- Mnie również. - uśmiechnęła się ciepło Mel, co dodało całej sytuacji posmaku groteski i najczarniejszego z humorów. - Jeszcze dziś rano nie przypuszczałabym, że będę sobie stała z tobą, w środku lasu, w trakcie przyjacielskiej rozmowy. - dodała, przypominając sobie czasy, kiedy obie kobiety żyły w wielkiej sympatii do siebie.
- W trakcie pozbywania się ciała mojego męża. - zaznaczyła brunetka stając nogą na dwumetrowy kopiec i ugniatając ziemię.
- Chyba już byłego męża - odparła Mel. - W końcu "dopóki śmierć was nie rozłączy".
- Tia... Kto by pomyślał, że historia lubi się powtarzać. Piętnaście lat temu to ty byłaś na moim miejscu. - obie ruszyły w stronę samochodu bacznie rozglądając się czy ktoś ich aby nie widział.
- Przestań! - warknęła Mel przypominając sobie jak w wieku piętnastu lat była napastowana przez jej nauczyciela arytmetyki.
- No co? Za bolesne wspomnienie? Nie pamiętasz z jaką ulgą się go pozbyłaś? - Gwen odpaliła samochód.
- Pamiętam. Uwierz, że wszystko doskonale pamiętam. Przeciwnie niż bym chciała...
- Daj sobie spokój... To tylko przeszłość.
Samochód wyjechał z lasu na podrzędną drogę, której daleko było do statutu autostrady. Jechały w ciszy. Mel patrzyła przez okno na mijające drzewa, ale myślami była daleko. Bardzo daleko. Przed oczami miała całe swoje życie: dzieciństwo w Anglii, bolesne dorastanie w Chicago, college i uniwersytet. Potem wszystkie lata pracy, częste wyjazdy, a jeszcze częstsze utarczki z współpracownikami... Poczuła się senna. Spojrzała na Gwen. Jak to jest, że choć są tak dla siebie dalekie to mogą na sobie polegać? Oczywiście to nie to samo co jedzenie lodów i oglądanie jakiejś durnej komedyjki co tydzień, ani zwierzanie się sobie z najdziwniejszych rzeczy, ale.. Tak, Mel mogła na niej polegać w każdej sytuacji. Zastanawiała się nad tym jeszcze chwilę, po czym oparła głowę o szybę i usnęła.
Jedno trzeba było przyznać - w aucie Gwen siedzenie pasażera było diabelsko wygodne, jak gdyby dostosowane do sennych towarzyszy jej podróży. Pozwoliło ono obudzić się Mel dopiero o świcie.
- Gdzie jesteśmy? - Wyciągnęła się na tyle ile pozwalał jej niski dach samochodu i spojrzała na kierowcę.
Gwen siedziała z bezwładnie opadniętymi rękami, głowę opierając na kierownicy. Potargane włosy zakrywały jej twarz. Nie odpowiadała.
- Gwen...- Melanie ogarnęła panika odrzuciła z umysłu resztkę snu i położyła dłoń na plecach brunetki. Popchnęła ją lekko. - Gwen...
Odgarnęła kosmyk włosów z twarzy kobiety. Gdyby nie to wszystko przez co Mel przeszła najpewniej wydałaby z siebie okrzyk przerażenia i grozy, po czym niewątpliwie by zemdlała na widok zmasakrowanej twarzy tak dobrze znanej jej osoby. Zamiast tego wyciągnęła papierosa z kieszeni martwej Gwen, zapaliła go jej zapalniczką i zaczęła się nad tym racjonalnie zastanawiać. Nie prowadziła od lat, a wszystko wskazywało na to, że teraz powinna zasiąść za kierownicą i uciekać gdzie pieprz rośnie. Przeszedł ją dreszcz, że z lekcji, której Gwen udzieliła jej tej nocy powinna właśnie teraz skorzystać - pochować koleżankę.
Wypaliła papierosa, wyszła z samochodu i przydeptała peta. Rozejrzała się po okolicy i stwierdziła, że nie ma pojęcia co to za miejsce. Wyglądało na zupełnie starą i opuszczoną drogę pośród jakiejś równiny, taką, która straszy po zmierzchu.
No tak - pomyślała i uśmiechnęła się pod nosem. - Pewnie trafiłam do jakiegoś słabego horroru.
Wyjęła bezwładne ciało Gwen, po czym wykopała mały dół do którego wrzuciła zwłoki.
Kiedy zasiadła za kierownicą jakby z opóźnieniem dotarły do niej wydarzenia, które przed chwilą się zdarzyły. Na przedniej szybie samochodu widniały czerwone litery:
JA WIEM.
Blondynka wcisnęła pedał gazu tym samym rozpędzając samochód do maksymalnej prędkości. Nie ważne dokąd, ważne żeby stąd odjechać. Ktoś sobie robił głupie żarty, albo... Mel przeszedł dreszcz. A jeśli ktoś naprawdę wie?
Próbowała jak najszybciej odrzucić tą myśl. "Niby skąd? Przecież dokładnie sprawdziłyśmy teren, nie było nikogo..." Jednak jakaś jej cząstka dalej nie była co do tego przekonana. Pomyślała sobie o obu synach Gwen i nietypowej więzi, jaka przez lata łączyła obie panie. Synowie. Jeden z nich studiuje, ale drugi to jeszcze dzieciak. Co z nimi będzie? Przecież stracili obojga rodziców. Wypadałoby, by oni przynajmniej wiedzieli, co jest grane. By mogli liczyć na opiekę Mel, tak jak ona zawsze mogła opierać swoje nadzieje w Gwen.
Samochód Gwen zostawiła na jednym ze złomowisk. Po czym zapalając dziesiątego tego wieczoru papierosa ruszyła w stronę kamienicy, w której mieszkała. W pewnym momencie spostrzegła, że ktoś ją śledzi... Zaciągnęła się papierosem powstrzymując się od płaczu.
"Dlaczego ja...?"-pomyślała przyśpieszając kroku.
Postać śledząca ją też przyśpieszyła.
Krzyknęła z przerażenia gdy ktoś położyl dłoń na jej ramieniu...
-Zgubiła Pani portfel...- usłyszała miły głos należący do rudego nastolatka.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lily
.barman.



Dołączył: 26 Sie 2006
Posty: 1147
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kielce

PostWysłany: Pon 16:20, 06 Sie 2007    Temat postu:

Bezwietrzna noc zwiastowała coś naprawdę mrocznego. Nikłe światło latarni oświetlało drogę po której nie jechał ani jeden samochód i ławkę na której jeszcze nikt nie siedział. Z mrocznej ciszy wyłonił się delikatny stukot obcasów i szelest powiewającego na delikatnym wietrze płaszcza. Na horyzoncie zamajaczyła czarna sylwetka szczupłej kobiety. Zapaliła papierosa i bacznie rozejrzała się po okolicy.
Kąciki jej ust wygięły się w mimowolnym uśmiechu. W jej myślach zamajaczyły wspomnienia dzisiejszego dnia. Powinna być już zmęczona, wracać do mieszkania i odpocząć po tym wszystkim, jednak miała wciąż w sobie mnóstwo energii. Chciała ogłosić całemu światu, co przydarzyło jej się w ten z pozoru zwyczajny letni dzień. A wszystkie te wydarzenia zaczęły się w tak niewinny sposób, bo kto mógł się spodziewać takiego obrotu sprawy?
Usiadła miękko na ławce wypuszczając dym z ust i czekała.
Pracowała w jednej z lepszych firm marketingowych w Londynie. Gdy dzisiaj sączyła poranną kawę nie spodziewała się nagłego telefonu od szefostwa. Doskonale pamiętała z pozoru zwyczajny sygnał, który w jednej chwili zmroził krew w jej żyłach.
Spodziewała się wszystkiego, tylko nie Tego.
Podniosła powoli słuchawkę.
- Halo?
- Czy mam przyjemność z panną Hepswing?
- Tak. O co chodzi?
- Mam dla pani nowe zlecenie. Specjalne. Spotkajmy się dziś tam gdzie zwykle o tej co zwykle.
Ruszyła dumnym krokiem w stronę schodów prowadzących na dach wysokiego wieżowca, w którym pracowała. W drżących dłoniach dzierżyła torebkę, niejako bilet powrotny do życia, z którym chciała zerwać.
Otworzyła drzwi prowadzące na dach i na chwilę oślepiło ją otaczające zewsząd światło.
Mężczyzna pociągnął ją za dłoń korzystając z chwilowej nieuwagi kobiety. Przyparł ją do ściany i spojrzał głęboko w oczy.
- A więc TO jest to pańskie specjalne zlecenie?- westchnęła z politowaniem.
- A czego się spodziewałaś, Mel? - mruknął przyciskając swoje wargi do umalowanych błyszczykiem ust kobiety.
- Nie możemy... Nie może pan... Jest pan moim szefem...- wypowiadała słowa pomiędzy każdym guzikiem jej bluzki, który rozpinał.
Lecz mężczyzna nie słuchał jej słów. Zaczął już rozpinać zamek w jej czarnej wąskiej spódnicy, kiedy drzwi którymi dostała się na dach budynku otworzyły się z hukiem.
Melanie błagała, by osoba, która spowodowała ów hałas pomogła jej, nie odbierając przy tym sytuacji opacznie.
- To nie jest to co myślisz Gwen...- pan Halliwell odskoczył od Melanie jak oparzony widząc, że osobą, która im przerwała okazała się... panią Halliwell.
- Nie? A więc co to jest? - pani Halliwell podeszła do małżonka i spoliczkowała go z całej siły zostawiając na twarzy wielki czerwony ślad dłoni.
Mel obserwowała tę scenę z rosnącym rozbawieniem, jednocześnie doprowadzając do porządku swoją garderobę. Szef kobiety próbował się wytłumaczyć jąkając i plącząc fakty, ale ona przerwała mu gwałtownie stanowczym "Nie".
- Tym razem zaszło za daleko - wyciągnęła z białej torebki rewolwer i strzeliła. Raz i celnie. Schowała broń i dała sobie parę minut na obmyślenie planu działania.

Na wspomnienie minionych wydarzeń pani Hepswing mimowolnie uśmiechnęła się do siebie. Rzuciła papierosa na chodnik przydeptując go obcasem. Popatrzyła na zegarek i czekała dalej. Nie odczuwała żadnych wyrzutów sumienia. A przecież powinna. Była współwinna za zabójstwo pana Halliwella, jednak nie mogła powstrzymać się przed uczuciem ulgi towarzyszącym jej w momencie gdy opasły mężczyzna upadł na podłogę z głuchym hukiem.
Nagle usłyszała za sobą szelest kół, sunących po gładkim asfalcie. Nie musiała się odwracać, żeby wiedzieć kto to był. Stała i czekała, aż samochód podjechał i przystanął przy niej.
- Jak się czujesz?- usłyszała gładki, kobiecy głos.
- Nic Ci do tego. - odburknęła i wsiadła do auta.
Mel spojrzała na twarz pani Halliwell, gościł na niej uśmiech rozbawienia i czegoś jeszcze, ale za nic nie mogła rozszyfrować czego. Gwen, mimo czterdziestki na karku, wciąż zdawała się pozostawać tą samą kobietą, którą Mel znała od zawsze - stanowczą, złośliwą, niewzruszoną.
Dlaczego pozbyła się męża? -zastanawiała się kobieta. - Zdradził ją już nie raz, ale był głównym filarem finansowym ich rodziny. Do tego mieli dwójkę wspaniałych synów...
- Gdzie jedziemy? - Zapytała na głos.
- Do lasu - odparła krótko kobieta patrząc na drogę.
- Jak Mikey radzi sobie na uniwersytecie? - wspomniała pierwszego syna Melanie.
-Wspaniale... Inteligencję odziedziczył po ojcu... - powiedziała sucho Gwen kończąc tym samym temat spojrzeniem w stylu: nie chcę o nim rozmawiać.
Gdy zjechały z autostrady, a w ich uszach zabrzmiało przyjemne chrobotanie sunących po żwirze kół samochodu, ujrzały gęste wysokie drzewa.
- Ile to już? Dwa lata? Trzy? - Mel próbowała przerwać ciszę czymś innym niż hałas zamykanych samochodowych drzwi.
- Dwa i pół. Zbliżają się wakacje. - brunetka wyszła z samochodu i zwróciła się w stronę bagażnika.
- Zostały jakieś ślady? - Melanie odrzuciła blond kosmyk opadający na jej rumiane policzki.
- Nie, dopilnowałam wszystkiego, każdego najdrobniejszego szczegółu. Mam wprawę, sama wiesz - wysłała jej porozumiewawcze spojrzenie.
Mel przeszedł dreszcz na wspomnienie sprzed 15 lat. Krew, tak strasznie dużo krwi... Ale nie, to już było, minęło, czas wrócić do teraźniejszości i zostawić to w spokoju.
- Miałyśmy o tym zapomnieć. - burknęła pomagając Gwen wyciągnąć ciało pana Halliwella z bagażnika.
Kobieta prychnęła tylko i rzekła:
- Zakopiemy go przy tamtym drzewie dalej. Pistolet i resztę dowodów mam w worku na śmieci i oklejone taśmą, leżą pod ciałem tej świni. Pozbędziemy się ich później, daleko od tego miejsca.
- Zdaje się, że zaplanowałaś wszystko. - cmoknęła Mel. - Pięknie. Ale co z ludźmi, którzy go znali?
- Przejmujesz się takimi drobiazgami, Mel, naprawdę. Ale masz rację, o tym też pomyślałam. Bliskich przyjaciół nie miał, bo kto by takiego typa chciał znać bliżej? Jednak ogólnie mówiąc jego, a właściwie moi, znajomi będą sądzić, że wyjechał w pilnej sprawie za granicę, poznał tam jakąś laskę o dwadzieścia lat młodszą i został z nią tam. Można wysłać jakąś kartkę z pozdrowieniami na jakieś święto udając, że to od niego, a potem albo urwie kontakty albo można wspomnieć, iż zginął w jakimś strasznym wypadku. Tyle. Nie sądzę aby ktokolwiek go szukał, a ty?
- Ja? W końcu to ty znałaś go lepiej. Chociaż z perspektywy czasu wydaje mi się to śmieszne. Kto chciałby go lepiej znać? Czuje, że wyrządzamy właśnie przysługę światu.
- O tak, masz całkowitą rację. Ale dość już tych pogaduszek, Melanie, skończmy to i wracajmy do domów. Czeka mnie dużo roboty papierkowej.
- Mnie również. - uśmiechnęła się ciepło Mel, co dodało całej sytuacji posmaku groteski i najczarniejszego z humorów. - Jeszcze dziś rano nie przypuszczałabym, że będę sobie stała z tobą, w środku lasu, w trakcie przyjacielskiej rozmowy. - dodała, przypominając sobie czasy, kiedy obie kobiety żyły w wielkiej sympatii do siebie.
- W trakcie pozbywania się ciała mojego męża. - zaznaczyła brunetka stając nogą na dwumetrowy kopiec i ugniatając ziemię.
- Chyba już byłego męża - odparła Mel. - W końcu "dopóki śmierć was nie rozłączy".
- Tia... Kto by pomyślał, że historia lubi się powtarzać. Piętnaście lat temu to ty byłaś na moim miejscu. - obie ruszyły w stronę samochodu bacznie rozglądając się czy ktoś ich aby nie widział.
- Przestań! - warknęła Mel przypominając sobie jak w wieku piętnastu lat była napastowana przez jej nauczyciela arytmetyki.
- No co? Za bolesne wspomnienie? Nie pamiętasz z jaką ulgą się go pozbyłaś? - Gwen odpaliła samochód.
- Pamiętam. Uwierz, że wszystko doskonale pamiętam. Przeciwnie niż bym chciała...
- Daj sobie spokój... To tylko przeszłość.
Samochód wyjechał z lasu na podrzędną drogę, której daleko było do statutu autostrady. Jechały w ciszy. Mel patrzyła przez okno na mijające drzewa, ale myślami była daleko. Bardzo daleko. Przed oczami miała całe swoje życie: dzieciństwo w Anglii, bolesne dorastanie w Chicago, college i uniwersytet. Potem wszystkie lata pracy, częste wyjazdy, a jeszcze częstsze utarczki z współpracownikami... Poczuła się senna. Spojrzała na Gwen. Jak to jest, że choć są tak dla siebie dalekie to mogą na sobie polegać? Oczywiście to nie to samo co jedzenie lodów i oglądanie jakiejś durnej komedyjki co tydzień, ani zwierzanie się sobie z najdziwniejszych rzeczy, ale.. Tak, Mel mogła na niej polegać w każdej sytuacji. Zastanawiała się nad tym jeszcze chwilę, po czym oparła głowę o szybę i usnęła.
Jedno trzeba było przyznać - w aucie Gwen siedzenie pasażera było diabelsko wygodne, jak gdyby dostosowane do sennych towarzyszy jej podróży. Pozwoliło ono obudzić się Mel dopiero o świcie.
- Gdzie jesteśmy? - Wyciągnęła się na tyle ile pozwalał jej niski dach samochodu i spojrzała na kierowcę.
Gwen siedziała z bezwładnie opadniętymi rękami, głowę opierając na kierownicy. Potargane włosy zakrywały jej twarz. Nie odpowiadała.
- Gwen...- Melanie ogarnęła panika odrzuciła z umysłu resztkę snu i położyła dłoń na plecach brunetki. Popchnęła ją lekko. - Gwen...
Odgarnęła kosmyk włosów z twarzy kobiety. Gdyby nie to wszystko przez co Mel przeszła najpewniej wydałaby z siebie okrzyk przerażenia i grozy, po czym niewątpliwie by zemdlała na widok zmasakrowanej twarzy tak dobrze znanej jej osoby. Zamiast tego wyciągnęła papierosa z kieszeni martwej Gwen, zapaliła go jej zapalniczką i zaczęła się nad tym racjonalnie zastanawiać. Nie prowadziła od lat, a wszystko wskazywało na to, że teraz powinna zasiąść za kierownicą i uciekać gdzie pieprz rośnie. Przeszedł ją dreszcz, że z lekcji, której Gwen udzieliła jej tej nocy powinna właśnie teraz skorzystać - pochować koleżankę.
Wypaliła papierosa, wyszła z samochodu i przydeptała peta. Rozejrzała się po okolicy i stwierdziła, że nie ma pojęcia co to za miejsce. Wyglądało na zupełnie starą i opuszczoną drogę pośród jakiejś równiny, taką, która straszy po zmierzchu.
No tak - pomyślała i uśmiechnęła się pod nosem. - Pewnie trafiłam do jakiegoś słabego horroru.
Wyjęła bezwładne ciało Gwen, po czym wykopała mały dół do którego wrzuciła zwłoki.
Kiedy zasiadła za kierownicą jakby z opóźnieniem dotarły do niej wydarzenia, które przed chwilą się zdarzyły. Na przedniej szybie samochodu widniały czerwone litery:
JA WIEM.
Blondynka wcisnęła pedał gazu tym samym rozpędzając samochód do maksymalnej prędkości. Nie ważne dokąd, ważne żeby stąd odjechać. Ktoś sobie robił głupie żarty, albo... Mel przeszedł dreszcz. A jeśli ktoś naprawdę wie?
Próbowała jak najszybciej odrzucić tą myśl. "Niby skąd? Przecież dokładnie sprawdziłyśmy teren, nie było nikogo..." Jednak jakaś jej cząstka dalej nie była co do tego przekonana. Pomyślała sobie o obu synach Gwen i nietypowej więzi, jaka przez lata łączyła obie panie. Synowie. Jeden z nich studiuje, ale drugi to jeszcze dzieciak. Co z nimi będzie? Przecież stracili obojga rodziców. Wypadałoby, by oni przynajmniej wiedzieli, co jest grane. By mogli liczyć na opiekę Mel, tak jak ona zawsze mogła opierać swoje nadzieje w Gwen.
Samochód Gwen zostawiła na jednym ze złomowisk. Po czym zapalając dziesiątego tego wieczoru papierosa ruszyła w stronę kamienicy, w której mieszkała. W pewnym momencie spostrzegła, że ktoś ją śledzi... Zaciągnęła się papierosem powstrzymując się od płaczu.
"Dlaczego ja...?"-pomyślała przyśpieszając kroku.
Postać śledząca ją też przyśpieszyła.
Krzyknęła z przerażenia gdy ktoś położyl dłoń na jej ramieniu...
-Zgubiła Pani portfel...- usłyszała miły głos należący do rudego nastolatka.
- O rany, ale mnie przestraszyłeś - odetchnęła z ulgą, że to nie psychopatyczny morderca.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Martynka
.kurewna śnieżka.



Dołączył: 30 Sie 2006
Posty: 792
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 17:00, 06 Sie 2007    Temat postu:

Bezwietrzna noc zwiastowała coś naprawdę mrocznego. Nikłe światło latarni oświetlało drogę po której nie jechał ani jeden samochód i ławkę na której jeszcze nikt nie siedział. Z mrocznej ciszy wyłonił się delikatny stukot obcasów i szelest powiewającego na delikatnym wietrze płaszcza. Na horyzoncie zamajaczyła czarna sylwetka szczupłej kobiety. Zapaliła papierosa i bacznie rozejrzała się po okolicy.
Kąciki jej ust wygięły się w mimowolnym uśmiechu. W jej myślach zamajaczyły wspomnienia dzisiejszego dnia. Powinna być już zmęczona, wracać do mieszkania i odpocząć po tym wszystkim, jednak miała wciąż w sobie mnóstwo energii. Chciała ogłosić całemu światu, co przydarzyło jej się w ten z pozoru zwyczajny letni dzień. A wszystkie te wydarzenia zaczęły się w tak niewinny sposób, bo kto mógł się spodziewać takiego obrotu sprawy?
Usiadła miękko na ławce wypuszczając dym z ust i czekała.
Pracowała w jednej z lepszych firm marketingowych w Londynie. Gdy dzisiaj sączyła poranną kawę nie spodziewała się nagłego telefonu od szefostwa. Doskonale pamiętała z pozoru zwyczajny sygnał, który w jednej chwili zmroził krew w jej żyłach.
Spodziewała się wszystkiego, tylko nie Tego.
Podniosła powoli słuchawkę.
- Halo?
- Czy mam przyjemność z panną Hepswing?
- Tak. O co chodzi?
- Mam dla pani nowe zlecenie. Specjalne. Spotkajmy się dziś tam gdzie zwykle o tej co zwykle.
Ruszyła dumnym krokiem w stronę schodów prowadzących na dach wysokiego wieżowca, w którym pracowała. W drżących dłoniach dzierżyła torebkę, niejako bilet powrotny do życia, z którym chciała zerwać.
Otworzyła drzwi prowadzące na dach i na chwilę oślepiło ją otaczające zewsząd światło.
Mężczyzna pociągnął ją za dłoń korzystając z chwilowej nieuwagi kobiety. Przyparł ją do ściany i spojrzał głęboko w oczy.
- A więc TO jest to pańskie specjalne zlecenie?- westchnęła z politowaniem.
- A czego się spodziewałaś, Mel? - mruknął przyciskając swoje wargi do umalowanych błyszczykiem ust kobiety.
- Nie możemy... Nie może pan... Jest pan moim szefem...- wypowiadała słowa pomiędzy każdym guzikiem jej bluzki, który rozpinał.
Lecz mężczyzna nie słuchał jej słów. Zaczął już rozpinać zamek w jej czarnej wąskiej spódnicy, kiedy drzwi którymi dostała się na dach budynku otworzyły się z hukiem.
Melanie błagała, by osoba, która spowodowała ów hałas pomogła jej, nie odbierając przy tym sytuacji opacznie.
- To nie jest to co myślisz Gwen...- pan Halliwell odskoczył od Melanie jak oparzony widząc, że osobą, która im przerwała okazała się... panią Halliwell.
- Nie? A więc co to jest? - pani Halliwell podeszła do małżonka i spoliczkowała go z całej siły zostawiając na twarzy wielki czerwony ślad dłoni.
Mel obserwowała tę scenę z rosnącym rozbawieniem, jednocześnie doprowadzając do porządku swoją garderobę. Szef kobiety próbował się wytłumaczyć jąkając i plącząc fakty, ale ona przerwała mu gwałtownie stanowczym "Nie".
- Tym razem zaszło za daleko - wyciągnęła z białej torebki rewolwer i strzeliła. Raz i celnie. Schowała broń i dała sobie parę minut na obmyślenie planu działania.

Na wspomnienie minionych wydarzeń pani Hepswing mimowolnie uśmiechnęła się do siebie. Rzuciła papierosa na chodnik przydeptując go obcasem. Popatrzyła na zegarek i czekała dalej. Nie odczuwała żadnych wyrzutów sumienia. A przecież powinna. Była współwinna za zabójstwo pana Halliwella, jednak nie mogła powstrzymać się przed uczuciem ulgi towarzyszącym jej w momencie gdy opasły mężczyzna upadł na podłogę z głuchym hukiem.
Nagle usłyszała za sobą szelest kół, sunących po gładkim asfalcie. Nie musiała się odwracać, żeby wiedzieć kto to był. Stała i czekała, aż samochód podjechał i przystanął przy niej.
- Jak się czujesz?- usłyszała gładki, kobiecy głos.
- Nic Ci do tego. - odburknęła i wsiadła do auta.
Mel spojrzała na twarz pani Halliwell, gościł na niej uśmiech rozbawienia i czegoś jeszcze, ale za nic nie mogła rozszyfrować czego. Gwen, mimo czterdziestki na karku, wciąż zdawała się pozostawać tą samą kobietą, którą Mel znała od zawsze - stanowczą, złośliwą, niewzruszoną.
Dlaczego pozbyła się męża? -zastanawiała się kobieta. - Zdradził ją już nie raz, ale był głównym filarem finansowym ich rodziny. Do tego mieli dwójkę wspaniałych synów...
- Gdzie jedziemy? - Zapytała na głos.
- Do lasu - odparła krótko kobieta patrząc na drogę.
- Jak Mikey radzi sobie na uniwersytecie? - wspomniała pierwszego syna Melanie.
-Wspaniale... Inteligencję odziedziczył po ojcu... - powiedziała sucho Gwen kończąc tym samym temat spojrzeniem w stylu: nie chcę o nim rozmawiać.
Gdy zjechały z autostrady, a w ich uszach zabrzmiało przyjemne chrobotanie sunących po żwirze kół samochodu, ujrzały gęste wysokie drzewa.
- Ile to już? Dwa lata? Trzy? - Mel próbowała przerwać ciszę czymś innym niż hałas zamykanych samochodowych drzwi.
- Dwa i pół. Zbliżają się wakacje. - brunetka wyszła z samochodu i zwróciła się w stronę bagażnika.
- Zostały jakieś ślady? - Melanie odrzuciła blond kosmyk opadający na jej rumiane policzki.
- Nie, dopilnowałam wszystkiego, każdego najdrobniejszego szczegółu. Mam wprawę, sama wiesz - wysłała jej porozumiewawcze spojrzenie.
Mel przeszedł dreszcz na wspomnienie sprzed 15 lat. Krew, tak strasznie dużo krwi... Ale nie, to już było, minęło, czas wrócić do teraźniejszości i zostawić to w spokoju.
- Miałyśmy o tym zapomnieć. - burknęła pomagając Gwen wyciągnąć ciało pana Halliwella z bagażnika.
Kobieta prychnęła tylko i rzekła:
- Zakopiemy go przy tamtym drzewie dalej. Pistolet i resztę dowodów mam w worku na śmieci i oklejone taśmą, leżą pod ciałem tej świni. Pozbędziemy się ich później, daleko od tego miejsca.
- Zdaje się, że zaplanowałaś wszystko. - cmoknęła Mel. - Pięknie. Ale co z ludźmi, którzy go znali?
- Przejmujesz się takimi drobiazgami, Mel, naprawdę. Ale masz rację, o tym też pomyślałam. Bliskich przyjaciół nie miał, bo kto by takiego typa chciał znać bliżej? Jednak ogólnie mówiąc jego, a właściwie moi, znajomi będą sądzić, że wyjechał w pilnej sprawie za granicę, poznał tam jakąś laskę o dwadzieścia lat młodszą i został z nią tam. Można wysłać jakąś kartkę z pozdrowieniami na jakieś święto udając, że to od niego, a potem albo urwie kontakty albo można wspomnieć, iż zginął w jakimś strasznym wypadku. Tyle. Nie sądzę aby ktokolwiek go szukał, a ty?
- Ja? W końcu to ty znałaś go lepiej. Chociaż z perspektywy czasu wydaje mi się to śmieszne. Kto chciałby go lepiej znać? Czuje, że wyrządzamy właśnie przysługę światu.
- O tak, masz całkowitą rację. Ale dość już tych pogaduszek, Melanie, skończmy to i wracajmy do domów. Czeka mnie dużo roboty papierkowej.
- Mnie również. - uśmiechnęła się ciepło Mel, co dodało całej sytuacji posmaku groteski i najczarniejszego z humorów. - Jeszcze dziś rano nie przypuszczałabym, że będę sobie stała z tobą, w środku lasu, w trakcie przyjacielskiej rozmowy. - dodała, przypominając sobie czasy, kiedy obie kobiety żyły w wielkiej sympatii do siebie.
- W trakcie pozbywania się ciała mojego męża. - zaznaczyła brunetka stając nogą na dwumetrowy kopiec i ugniatając ziemię.
- Chyba już byłego męża - odparła Mel. - W końcu "dopóki śmierć was nie rozłączy".
- Tia... Kto by pomyślał, że historia lubi się powtarzać. Piętnaście lat temu to ty byłaś na moim miejscu. - obie ruszyły w stronę samochodu bacznie rozglądając się czy ktoś ich aby nie widział.
- Przestań! - warknęła Mel przypominając sobie jak w wieku piętnastu lat była napastowana przez jej nauczyciela arytmetyki.
- No co? Za bolesne wspomnienie? Nie pamiętasz z jaką ulgą się go pozbyłaś? - Gwen odpaliła samochód.
- Pamiętam. Uwierz, że wszystko doskonale pamiętam. Przeciwnie niż bym chciała...
- Daj sobie spokój... To tylko przeszłość.
Samochód wyjechał z lasu na podrzędną drogę, której daleko było do statutu autostrady. Jechały w ciszy. Mel patrzyła przez okno na mijające drzewa, ale myślami była daleko. Bardzo daleko. Przed oczami miała całe swoje życie: dzieciństwo w Anglii, bolesne dorastanie w Chicago, college i uniwersytet. Potem wszystkie lata pracy, częste wyjazdy, a jeszcze częstsze utarczki z współpracownikami... Poczuła się senna. Spojrzała na Gwen. Jak to jest, że choć są tak dla siebie dalekie to mogą na sobie polegać? Oczywiście to nie to samo co jedzenie lodów i oglądanie jakiejś durnej komedyjki co tydzień, ani zwierzanie się sobie z najdziwniejszych rzeczy, ale.. Tak, Mel mogła na niej polegać w każdej sytuacji. Zastanawiała się nad tym jeszcze chwilę, po czym oparła głowę o szybę i usnęła.
Jedno trzeba było przyznać - w aucie Gwen siedzenie pasażera było diabelsko wygodne, jak gdyby dostosowane do sennych towarzyszy jej podróży. Pozwoliło ono obudzić się Mel dopiero o świcie.
- Gdzie jesteśmy? - Wyciągnęła się na tyle ile pozwalał jej niski dach samochodu i spojrzała na kierowcę.
Gwen siedziała z bezwładnie opadniętymi rękami, głowę opierając na kierownicy. Potargane włosy zakrywały jej twarz. Nie odpowiadała.
- Gwen...- Melanie ogarnęła panika odrzuciła z umysłu resztkę snu i położyła dłoń na plecach brunetki. Popchnęła ją lekko. - Gwen...
Odgarnęła kosmyk włosów z twarzy kobiety. Gdyby nie to wszystko przez co Mel przeszła najpewniej wydałaby z siebie okrzyk przerażenia i grozy, po czym niewątpliwie by zemdlała na widok zmasakrowanej twarzy tak dobrze znanej jej osoby. Zamiast tego wyciągnęła papierosa z kieszeni martwej Gwen, zapaliła go jej zapalniczką i zaczęła się nad tym racjonalnie zastanawiać. Nie prowadziła od lat, a wszystko wskazywało na to, że teraz powinna zasiąść za kierownicą i uciekać gdzie pieprz rośnie. Przeszedł ją dreszcz, że z lekcji, której Gwen udzieliła jej tej nocy powinna właśnie teraz skorzystać - pochować koleżankę.
Wypaliła papierosa, wyszła z samochodu i przydeptała peta. Rozejrzała się po okolicy i stwierdziła, że nie ma pojęcia co to za miejsce. Wyglądało na zupełnie starą i opuszczoną drogę pośród jakiejś równiny, taką, która straszy po zmierzchu.
No tak - pomyślała i uśmiechnęła się pod nosem. - Pewnie trafiłam do jakiegoś słabego horroru.
Wyjęła bezwładne ciało Gwen, po czym wykopała mały dół do którego wrzuciła zwłoki.
Kiedy zasiadła za kierownicą jakby z opóźnieniem dotarły do niej wydarzenia, które przed chwilą się zdarzyły. Na przedniej szybie samochodu widniały czerwone litery:
JA WIEM.
Blondynka wcisnęła pedał gazu tym samym rozpędzając samochód do maksymalnej prędkości. Nie ważne dokąd, ważne żeby stąd odjechać. Ktoś sobie robił głupie żarty, albo... Mel przeszedł dreszcz. A jeśli ktoś naprawdę wie?
Próbowała jak najszybciej odrzucić tą myśl. "Niby skąd? Przecież dokładnie sprawdziłyśmy teren, nie było nikogo..." Jednak jakaś jej cząstka dalej nie była co do tego przekonana. Pomyślała sobie o obu synach Gwen i nietypowej więzi, jaka przez lata łączyła obie panie. Synowie. Jeden z nich studiuje, ale drugi to jeszcze dzieciak. Co z nimi będzie? Przecież stracili obojga rodziców. Wypadałoby, by oni przynajmniej wiedzieli, co jest grane. By mogli liczyć na opiekę Mel, tak jak ona zawsze mogła opierać swoje nadzieje w Gwen.
Samochód Gwen zostawiła na jednym ze złomowisk. Po czym zapalając dziesiątego tego wieczoru papierosa ruszyła w stronę kamienicy, w której mieszkała. W pewnym momencie spostrzegła, że ktoś ją śledzi... Zaciągnęła się papierosem powstrzymując się od płaczu.
"Dlaczego ja...?"-pomyślała przyśpieszając kroku.
Postać śledząca ją też przyśpieszyła.
Krzyknęła z przerażenia gdy ktoś położyl dłoń na jej ramieniu...
- Zgubiła Pani portfel...- usłyszała miły głos należący do rudego nastolatka.
- O rany, ale mnie przestraszyłeś - odetchnęła z ulgą, że to nie psychopatyczny morderca. Znała tego kolesia, dorabiał roznosząc mleko i gazety w jej okolicy. Próbowała przypomnieć sobie jego imię.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lily
.barman.



Dołączył: 26 Sie 2006
Posty: 1147
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kielce

PostWysłany: Pon 17:16, 06 Sie 2007    Temat postu:

Bezwietrzna noc zwiastowała coś naprawdę mrocznego. Nikłe światło latarni oświetlało drogę po której nie jechał ani jeden samochód i ławkę na której jeszcze nikt nie siedział. Z mrocznej ciszy wyłonił się delikatny stukot obcasów i szelest powiewającego na delikatnym wietrze płaszcza. Na horyzoncie zamajaczyła czarna sylwetka szczupłej kobiety. Zapaliła papierosa i bacznie rozejrzała się po okolicy.
Kąciki jej ust wygięły się w mimowolnym uśmiechu. W jej myślach zamajaczyły wspomnienia dzisiejszego dnia. Powinna być już zmęczona, wracać do mieszkania i odpocząć po tym wszystkim, jednak miała wciąż w sobie mnóstwo energii. Chciała ogłosić całemu światu, co przydarzyło jej się w ten z pozoru zwyczajny letni dzień. A wszystkie te wydarzenia zaczęły się w tak niewinny sposób, bo kto mógł się spodziewać takiego obrotu sprawy?
Usiadła miękko na ławce wypuszczając dym z ust i czekała.
Pracowała w jednej z lepszych firm marketingowych w Londynie. Gdy dzisiaj sączyła poranną kawę nie spodziewała się nagłego telefonu od szefostwa. Doskonale pamiętała z pozoru zwyczajny sygnał, który w jednej chwili zmroził krew w jej żyłach.
Spodziewała się wszystkiego, tylko nie Tego.
Podniosła powoli słuchawkę.
- Halo?
- Czy mam przyjemność z panną Hepswing?
- Tak. O co chodzi?
- Mam dla pani nowe zlecenie. Specjalne. Spotkajmy się dziś tam gdzie zwykle o tej co zwykle.
Ruszyła dumnym krokiem w stronę schodów prowadzących na dach wysokiego wieżowca, w którym pracowała. W drżących dłoniach dzierżyła torebkę, niejako bilet powrotny do życia, z którym chciała zerwać.
Otworzyła drzwi prowadzące na dach i na chwilę oślepiło ją otaczające zewsząd światło.
Mężczyzna pociągnął ją za dłoń korzystając z chwilowej nieuwagi kobiety. Przyparł ją do ściany i spojrzał głęboko w oczy.
- A więc TO jest to pańskie specjalne zlecenie?- westchnęła z politowaniem.
- A czego się spodziewałaś, Mel? - mruknął przyciskając swoje wargi do umalowanych błyszczykiem ust kobiety.
- Nie możemy... Nie może pan... Jest pan moim szefem...- wypowiadała słowa pomiędzy każdym guzikiem jej bluzki, który rozpinał.
Lecz mężczyzna nie słuchał jej słów. Zaczął już rozpinać zamek w jej czarnej wąskiej spódnicy, kiedy drzwi którymi dostała się na dach budynku otworzyły się z hukiem.
Melanie błagała, by osoba, która spowodowała ów hałas pomogła jej, nie odbierając przy tym sytuacji opacznie.
- To nie jest to co myślisz Gwen...- pan Halliwell odskoczył od Melanie jak oparzony widząc, że osobą, która im przerwała okazała się... panią Halliwell.
- Nie? A więc co to jest? - pani Halliwell podeszła do małżonka i spoliczkowała go z całej siły zostawiając na twarzy wielki czerwony ślad dłoni.
Mel obserwowała tę scenę z rosnącym rozbawieniem, jednocześnie doprowadzając do porządku swoją garderobę. Szef kobiety próbował się wytłumaczyć jąkając i plącząc fakty, ale ona przerwała mu gwałtownie stanowczym "Nie".
- Tym razem zaszło za daleko - wyciągnęła z białej torebki rewolwer i strzeliła. Raz i celnie. Schowała broń i dała sobie parę minut na obmyślenie planu działania.

Na wspomnienie minionych wydarzeń pani Hepswing mimowolnie uśmiechnęła się do siebie. Rzuciła papierosa na chodnik przydeptując go obcasem. Popatrzyła na zegarek i czekała dalej. Nie odczuwała żadnych wyrzutów sumienia. A przecież powinna. Była współwinna za zabójstwo pana Halliwella, jednak nie mogła powstrzymać się przed uczuciem ulgi towarzyszącym jej w momencie gdy opasły mężczyzna upadł na podłogę z głuchym hukiem.
Nagle usłyszała za sobą szelest kół, sunących po gładkim asfalcie. Nie musiała się odwracać, żeby wiedzieć kto to był. Stała i czekała, aż samochód podjechał i przystanął przy niej.
- Jak się czujesz?- usłyszała gładki, kobiecy głos.
- Nic Ci do tego. - odburknęła i wsiadła do auta.
Mel spojrzała na twarz pani Halliwell, gościł na niej uśmiech rozbawienia i czegoś jeszcze, ale za nic nie mogła rozszyfrować czego. Gwen, mimo czterdziestki na karku, wciąż zdawała się pozostawać tą samą kobietą, którą Mel znała od zawsze - stanowczą, złośliwą, niewzruszoną.
Dlaczego pozbyła się męża? -zastanawiała się kobieta. - Zdradził ją już nie raz, ale był głównym filarem finansowym ich rodziny. Do tego mieli dwójkę wspaniałych synów...
- Gdzie jedziemy? - Zapytała na głos.
- Do lasu - odparła krótko kobieta patrząc na drogę.
- Jak Mikey radzi sobie na uniwersytecie? - wspomniała pierwszego syna Melanie.
-Wspaniale... Inteligencję odziedziczył po ojcu... - powiedziała sucho Gwen kończąc tym samym temat spojrzeniem w stylu: nie chcę o nim rozmawiać.
Gdy zjechały z autostrady, a w ich uszach zabrzmiało przyjemne chrobotanie sunących po żwirze kół samochodu, ujrzały gęste wysokie drzewa.
- Ile to już? Dwa lata? Trzy? - Mel próbowała przerwać ciszę czymś innym niż hałas zamykanych samochodowych drzwi.
- Dwa i pół. Zbliżają się wakacje. - brunetka wyszła z samochodu i zwróciła się w stronę bagażnika.
- Zostały jakieś ślady? - Melanie odrzuciła blond kosmyk opadający na jej rumiane policzki.
- Nie, dopilnowałam wszystkiego, każdego najdrobniejszego szczegółu. Mam wprawę, sama wiesz - wysłała jej porozumiewawcze spojrzenie.
Mel przeszedł dreszcz na wspomnienie sprzed 15 lat. Krew, tak strasznie dużo krwi... Ale nie, to już było, minęło, czas wrócić do teraźniejszości i zostawić to w spokoju.
- Miałyśmy o tym zapomnieć. - burknęła pomagając Gwen wyciągnąć ciało pana Halliwella z bagażnika.
Kobieta prychnęła tylko i rzekła:
- Zakopiemy go przy tamtym drzewie dalej. Pistolet i resztę dowodów mam w worku na śmieci i oklejone taśmą, leżą pod ciałem tej świni. Pozbędziemy się ich później, daleko od tego miejsca.
- Zdaje się, że zaplanowałaś wszystko. - cmoknęła Mel. - Pięknie. Ale co z ludźmi, którzy go znali?
- Przejmujesz się takimi drobiazgami, Mel, naprawdę. Ale masz rację, o tym też pomyślałam. Bliskich przyjaciół nie miał, bo kto by takiego typa chciał znać bliżej? Jednak ogólnie mówiąc jego, a właściwie moi, znajomi będą sądzić, że wyjechał w pilnej sprawie za granicę, poznał tam jakąś laskę o dwadzieścia lat młodszą i został z nią tam. Można wysłać jakąś kartkę z pozdrowieniami na jakieś święto udając, że to od niego, a potem albo urwie kontakty albo można wspomnieć, iż zginął w jakimś strasznym wypadku. Tyle. Nie sądzę aby ktokolwiek go szukał, a ty?
- Ja? W końcu to ty znałaś go lepiej. Chociaż z perspektywy czasu wydaje mi się to śmieszne. Kto chciałby go lepiej znać? Czuje, że wyrządzamy właśnie przysługę światu.
- O tak, masz całkowitą rację. Ale dość już tych pogaduszek, Melanie, skończmy to i wracajmy do domów. Czeka mnie dużo roboty papierkowej.
- Mnie również. - uśmiechnęła się ciepło Mel, co dodało całej sytuacji posmaku groteski i najczarniejszego z humorów. - Jeszcze dziś rano nie przypuszczałabym, że będę sobie stała z tobą, w środku lasu, w trakcie przyjacielskiej rozmowy. - dodała, przypominając sobie czasy, kiedy obie kobiety żyły w wielkiej sympatii do siebie.
- W trakcie pozbywania się ciała mojego męża. - zaznaczyła brunetka stając nogą na dwumetrowy kopiec i ugniatając ziemię.
- Chyba już byłego męża - odparła Mel. - W końcu "dopóki śmierć was nie rozłączy".
- Tia... Kto by pomyślał, że historia lubi się powtarzać. Piętnaście lat temu to ty byłaś na moim miejscu. - obie ruszyły w stronę samochodu bacznie rozglądając się czy ktoś ich aby nie widział.
- Przestań! - warknęła Mel przypominając sobie jak w wieku piętnastu lat była napastowana przez jej nauczyciela arytmetyki.
- No co? Za bolesne wspomnienie? Nie pamiętasz z jaką ulgą się go pozbyłaś? - Gwen odpaliła samochód.
- Pamiętam. Uwierz, że wszystko doskonale pamiętam. Przeciwnie niż bym chciała...
- Daj sobie spokój... To tylko przeszłość.
Samochód wyjechał z lasu na podrzędną drogę, której daleko było do statutu autostrady. Jechały w ciszy. Mel patrzyła przez okno na mijające drzewa, ale myślami była daleko. Bardzo daleko. Przed oczami miała całe swoje życie: dzieciństwo w Anglii, bolesne dorastanie w Chicago, college i uniwersytet. Potem wszystkie lata pracy, częste wyjazdy, a jeszcze częstsze utarczki z współpracownikami... Poczuła się senna. Spojrzała na Gwen. Jak to jest, że choć są tak dla siebie dalekie to mogą na sobie polegać? Oczywiście to nie to samo co jedzenie lodów i oglądanie jakiejś durnej komedyjki co tydzień, ani zwierzanie się sobie z najdziwniejszych rzeczy, ale.. Tak, Mel mogła na niej polegać w każdej sytuacji. Zastanawiała się nad tym jeszcze chwilę, po czym oparła głowę o szybę i usnęła.
Jedno trzeba było przyznać - w aucie Gwen siedzenie pasażera było diabelsko wygodne, jak gdyby dostosowane do sennych towarzyszy jej podróży. Pozwoliło ono obudzić się Mel dopiero o świcie.
- Gdzie jesteśmy? - Wyciągnęła się na tyle ile pozwalał jej niski dach samochodu i spojrzała na kierowcę.
Gwen siedziała z bezwładnie opadniętymi rękami, głowę opierając na kierownicy. Potargane włosy zakrywały jej twarz. Nie odpowiadała.
- Gwen...- Melanie ogarnęła panika odrzuciła z umysłu resztkę snu i położyła dłoń na plecach brunetki. Popchnęła ją lekko. - Gwen...
Odgarnęła kosmyk włosów z twarzy kobiety. Gdyby nie to wszystko przez co Mel przeszła najpewniej wydałaby z siebie okrzyk przerażenia i grozy, po czym niewątpliwie by zemdlała na widok zmasakrowanej twarzy tak dobrze znanej jej osoby. Zamiast tego wyciągnęła papierosa z kieszeni martwej Gwen, zapaliła go jej zapalniczką i zaczęła się nad tym racjonalnie zastanawiać. Nie prowadziła od lat, a wszystko wskazywało na to, że teraz powinna zasiąść za kierownicą i uciekać gdzie pieprz rośnie. Przeszedł ją dreszcz, że z lekcji, której Gwen udzieliła jej tej nocy powinna właśnie teraz skorzystać - pochować koleżankę.
Wypaliła papierosa, wyszła z samochodu i przydeptała peta. Rozejrzała się po okolicy i stwierdziła, że nie ma pojęcia co to za miejsce. Wyglądało na zupełnie starą i opuszczoną drogę pośród jakiejś równiny, taką, która straszy po zmierzchu.
No tak - pomyślała i uśmiechnęła się pod nosem. - Pewnie trafiłam do jakiegoś słabego horroru.
Wyjęła bezwładne ciało Gwen, po czym wykopała mały dół do którego wrzuciła zwłoki.
Kiedy zasiadła za kierownicą jakby z opóźnieniem dotarły do niej wydarzenia, które przed chwilą się zdarzyły. Na przedniej szybie samochodu widniały czerwone litery:
JA WIEM.
Blondynka wcisnęła pedał gazu tym samym rozpędzając samochód do maksymalnej prędkości. Nie ważne dokąd, ważne żeby stąd odjechać. Ktoś sobie robił głupie żarty, albo... Mel przeszedł dreszcz. A jeśli ktoś naprawdę wie?
Próbowała jak najszybciej odrzucić tą myśl. "Niby skąd? Przecież dokładnie sprawdziłyśmy teren, nie było nikogo..." Jednak jakaś jej cząstka dalej nie była co do tego przekonana. Pomyślała sobie o obu synach Gwen i nietypowej więzi, jaka przez lata łączyła obie panie. Synowie. Jeden z nich studiuje, ale drugi to jeszcze dzieciak. Co z nimi będzie? Przecież stracili obojga rodziców. Wypadałoby, by oni przynajmniej wiedzieli, co jest grane. By mogli liczyć na opiekę Mel, tak jak ona zawsze mogła opierać swoje nadzieje w Gwen.
Samochód Gwen zostawiła na jednym ze złomowisk. Po czym zapalając dziesiątego tego wieczoru papierosa ruszyła w stronę kamienicy, w której mieszkała. W pewnym momencie spostrzegła, że ktoś ją śledzi... Zaciągnęła się papierosem powstrzymując się od płaczu.
"Dlaczego ja...?"-pomyślała przyśpieszając kroku.
Postać śledząca ją też przyśpieszyła.
Krzyknęła z przerażenia gdy ktoś położył dłoń na jej ramieniu...
- Zgubiła Pani portfel...- usłyszała miły głos należący do rudego nastolatka.
- O rany, ale mnie przestraszyłeś - odetchnęła z ulgą, że to nie psychopatyczny morderca. Znała tego kolesia, dorabiał roznosząc mleko i gazety w jej okolicy. Próbowała przypomnieć sobie jego imię. - Jesteś... Michael?


EDIT: Przepraszam, Aguś, poprawiłam się. xDD


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Enjoy
.księżniczka na wydaniu.



Dołączył: 26 Sie 2006
Posty: 257
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 17:58, 06 Sie 2007    Temat postu:

Bezwietrzna noc zwiastowała coś naprawdę mrocznego. Nikłe światło latarni oświetlało drogę po której nie jechał ani jeden samochód i ławkę na której jeszcze nikt nie siedział. Z mrocznej ciszy wyłonił się delikatny stukot obcasów i szelest powiewającego na delikatnym wietrze płaszcza. Na horyzoncie zamajaczyła czarna sylwetka szczupłej kobiety. Zapaliła papierosa i bacznie rozejrzała się po okolicy.
Kąciki jej ust wygięły się w mimowolnym uśmiechu. W jej myślach zamajaczyły wspomnienia dzisiejszego dnia. Powinna być już zmęczona, wracać do mieszkania i odpocząć po tym wszystkim, jednak miała wciąż w sobie mnóstwo energii. Chciała ogłosić całemu światu, co przydarzyło jej się w ten z pozoru zwyczajny letni dzień. A wszystkie te wydarzenia zaczęły się w tak niewinny sposób, bo kto mógł się spodziewać takiego obrotu sprawy?
Usiadła miękko na ławce wypuszczając dym z ust i czekała.
Pracowała w jednej z lepszych firm marketingowych w Londynie. Gdy dzisiaj sączyła poranną kawę nie spodziewała się nagłego telefonu od szefostwa. Doskonale pamiętała z pozoru zwyczajny sygnał, który w jednej chwili zmroził krew w jej żyłach.
Spodziewała się wszystkiego, tylko nie Tego.
Podniosła powoli słuchawkę.
- Halo?
- Czy mam przyjemność z panną Hepswing?
- Tak. O co chodzi?
- Mam dla pani nowe zlecenie. Specjalne. Spotkajmy się dziś tam gdzie zwykle o tej co zwykle.
Ruszyła dumnym krokiem w stronę schodów prowadzących na dach wysokiego wieżowca, w którym pracowała. W drżących dłoniach dzierżyła torebkę, niejako bilet powrotny do życia, z którym chciała zerwać.
Otworzyła drzwi prowadzące na dach i na chwilę oślepiło ją otaczające zewsząd światło.
Mężczyzna pociągnął ją za dłoń korzystając z chwilowej nieuwagi kobiety. Przyparł ją do ściany i spojrzał głęboko w oczy.
- A więc TO jest to pańskie specjalne zlecenie?- westchnęła z politowaniem.
- A czego się spodziewałaś, Mel? - mruknął przyciskając swoje wargi do umalowanych błyszczykiem ust kobiety.
- Nie możemy... Nie może pan... Jest pan moim szefem...- wypowiadała słowa pomiędzy każdym guzikiem jej bluzki, który rozpinał.
Lecz mężczyzna nie słuchał jej słów. Zaczął już rozpinać zamek w jej czarnej wąskiej spódnicy, kiedy drzwi którymi dostała się na dach budynku otworzyły się z hukiem.
Melanie błagała, by osoba, która spowodowała ów hałas pomogła jej, nie odbierając przy tym sytuacji opacznie.
- To nie jest to co myślisz Gwen...- pan Halliwell odskoczył od Melanie jak oparzony widząc, że osobą, która im przerwała okazała się... panią Halliwell.
- Nie? A więc co to jest? - pani Halliwell podeszła do małżonka i spoliczkowała go z całej siły zostawiając na twarzy wielki czerwony ślad dłoni.
Mel obserwowała tę scenę z rosnącym rozbawieniem, jednocześnie doprowadzając do porządku swoją garderobę. Szef kobiety próbował się wytłumaczyć jąkając i plącząc fakty, ale ona przerwała mu gwałtownie stanowczym "Nie".
- Tym razem zaszło za daleko - wyciągnęła z białej torebki rewolwer i strzeliła. Raz i celnie. Schowała broń i dała sobie parę minut na obmyślenie planu działania.

Na wspomnienie minionych wydarzeń pani Hepswing mimowolnie uśmiechnęła się do siebie. Rzuciła papierosa na chodnik przydeptując go obcasem. Popatrzyła na zegarek i czekała dalej. Nie odczuwała żadnych wyrzutów sumienia. A przecież powinna. Była współwinna za zabójstwo pana Halliwella, jednak nie mogła powstrzymać się przed uczuciem ulgi towarzyszącym jej w momencie gdy opasły mężczyzna upadł na podłogę z głuchym hukiem.
Nagle usłyszała za sobą szelest kół, sunących po gładkim asfalcie. Nie musiała się odwracać, żeby wiedzieć kto to był. Stała i czekała, aż samochód podjechał i przystanął przy niej.
- Jak się czujesz?- usłyszała gładki, kobiecy głos.
- Nic Ci do tego. - odburknęła i wsiadła do auta.
Mel spojrzała na twarz pani Halliwell, gościł na niej uśmiech rozbawienia i czegoś jeszcze, ale za nic nie mogła rozszyfrować czego. Gwen, mimo czterdziestki na karku, wciąż zdawała się pozostawać tą samą kobietą, którą Mel znała od zawsze - stanowczą, złośliwą, niewzruszoną.
Dlaczego pozbyła się męża? -zastanawiała się kobieta. - Zdradził ją już nie raz, ale był głównym filarem finansowym ich rodziny. Do tego mieli dwójkę wspaniałych synów...
- Gdzie jedziemy? - Zapytała na głos.
- Do lasu - odparła krótko kobieta patrząc na drogę.
- Jak Mikey radzi sobie na uniwersytecie? - wspomniała pierwszego syna Melanie.
-Wspaniale... Inteligencję odziedziczył po ojcu... - powiedziała sucho Gwen kończąc tym samym temat spojrzeniem w stylu: nie chcę o nim rozmawiać.
Gdy zjechały z autostrady, a w ich uszach zabrzmiało przyjemne chrobotanie sunących po żwirze kół samochodu, ujrzały gęste wysokie drzewa.
- Ile to już? Dwa lata? Trzy? - Mel próbowała przerwać ciszę czymś innym niż hałas zamykanych samochodowych drzwi.
- Dwa i pół. Zbliżają się wakacje. - brunetka wyszła z samochodu i zwróciła się w stronę bagażnika.
- Zostały jakieś ślady? - Melanie odrzuciła blond kosmyk opadający na jej rumiane policzki.
- Nie, dopilnowałam wszystkiego, każdego najdrobniejszego szczegółu. Mam wprawę, sama wiesz - wysłała jej porozumiewawcze spojrzenie.
Mel przeszedł dreszcz na wspomnienie sprzed 15 lat. Krew, tak strasznie dużo krwi... Ale nie, to już było, minęło, czas wrócić do teraźniejszości i zostawić to w spokoju.
- Miałyśmy o tym zapomnieć. - burknęła pomagając Gwen wyciągnąć ciało pana Halliwella z bagażnika.
Kobieta prychnęła tylko i rzekła:
- Zakopiemy go przy tamtym drzewie dalej. Pistolet i resztę dowodów mam w worku na śmieci i oklejone taśmą, leżą pod ciałem tej świni. Pozbędziemy się ich później, daleko od tego miejsca.
- Zdaje się, że zaplanowałaś wszystko. - cmoknęła Mel. - Pięknie. Ale co z ludźmi, którzy go znali?
- Przejmujesz się takimi drobiazgami, Mel, naprawdę. Ale masz rację, o tym też pomyślałam. Bliskich przyjaciół nie miał, bo kto by takiego typa chciał znać bliżej? Jednak ogólnie mówiąc jego, a właściwie moi, znajomi będą sądzić, że wyjechał w pilnej sprawie za granicę, poznał tam jakąś laskę o dwadzieścia lat młodszą i został z nią tam. Można wysłać jakąś kartkę z pozdrowieniami na jakieś święto udając, że to od niego, a potem albo urwie kontakty albo można wspomnieć, iż zginął w jakimś strasznym wypadku. Tyle. Nie sądzę aby ktokolwiek go szukał, a ty?
- Ja? W końcu to ty znałaś go lepiej. Chociaż z perspektywy czasu wydaje mi się to śmieszne. Kto chciałby go lepiej znać? Czuje, że wyrządzamy właśnie przysługę światu.
- O tak, masz całkowitą rację. Ale dość już tych pogaduszek, Melanie, skończmy to i wracajmy do domów. Czeka mnie dużo roboty papierkowej.
- Mnie również. - uśmiechnęła się ciepło Mel, co dodało całej sytuacji posmaku groteski i najczarniejszego z humorów. - Jeszcze dziś rano nie przypuszczałabym, że będę sobie stała z tobą, w środku lasu, w trakcie przyjacielskiej rozmowy. - dodała, przypominając sobie czasy, kiedy obie kobiety żyły w wielkiej sympatii do siebie.
- W trakcie pozbywania się ciała mojego męża. - zaznaczyła brunetka stając nogą na dwumetrowy kopiec i ugniatając ziemię.
- Chyba już byłego męża - odparła Mel. - W końcu "dopóki śmierć was nie rozłączy".
- Tia... Kto by pomyślał, że historia lubi się powtarzać. Piętnaście lat temu to ty byłaś na moim miejscu. - obie ruszyły w stronę samochodu bacznie rozglądając się czy ktoś ich aby nie widział.
- Przestań! - warknęła Mel przypominając sobie jak w wieku piętnastu lat była napastowana przez jej nauczyciela arytmetyki.
- No co? Za bolesne wspomnienie? Nie pamiętasz z jaką ulgą się go pozbyłaś? - Gwen odpaliła samochód.
- Pamiętam. Uwierz, że wszystko doskonale pamiętam. Przeciwnie niż bym chciała...
- Daj sobie spokój... To tylko przeszłość.
Samochód wyjechał z lasu na podrzędną drogę, której daleko było do statutu autostrady. Jechały w ciszy. Mel patrzyła przez okno na mijające drzewa, ale myślami była daleko. Bardzo daleko. Przed oczami miała całe swoje życie: dzieciństwo w Anglii, bolesne dorastanie w Chicago, college i uniwersytet. Potem wszystkie lata pracy, częste wyjazdy, a jeszcze częstsze utarczki z współpracownikami... Poczuła się senna. Spojrzała na Gwen. Jak to jest, że choć są tak dla siebie dalekie to mogą na sobie polegać? Oczywiście to nie to samo co jedzenie lodów i oglądanie jakiejś durnej komedyjki co tydzień, ani zwierzanie się sobie z najdziwniejszych rzeczy, ale.. Tak, Mel mogła na niej polegać w każdej sytuacji. Zastanawiała się nad tym jeszcze chwilę, po czym oparła głowę o szybę i usnęła.
Jedno trzeba było przyznać - w aucie Gwen siedzenie pasażera było diabelsko wygodne, jak gdyby dostosowane do sennych towarzyszy jej podróży. Pozwoliło ono obudzić się Mel dopiero o świcie.
- Gdzie jesteśmy? - Wyciągnęła się na tyle ile pozwalał jej niski dach samochodu i spojrzała na kierowcę.
Gwen siedziała z bezwładnie opadniętymi rękami, głowę opierając na kierownicy. Potargane włosy zakrywały jej twarz. Nie odpowiadała.
- Gwen...- Melanie ogarnęła panika odrzuciła z umysłu resztkę snu i położyła dłoń na plecach brunetki. Popchnęła ją lekko. - Gwen...
Odgarnęła kosmyk włosów z twarzy kobiety. Gdyby nie to wszystko przez co Mel przeszła najpewniej wydałaby z siebie okrzyk przerażenia i grozy, po czym niewątpliwie by zemdlała na widok zmasakrowanej twarzy tak dobrze znanej jej osoby. Zamiast tego wyciągnęła papierosa z kieszeni martwej Gwen, zapaliła go jej zapalniczką i zaczęła się nad tym racjonalnie zastanawiać. Nie prowadziła od lat, a wszystko wskazywało na to, że teraz powinna zasiąść za kierownicą i uciekać gdzie pieprz rośnie. Przeszedł ją dreszcz, że z lekcji, której Gwen udzieliła jej tej nocy powinna właśnie teraz skorzystać - pochować koleżankę.
Wypaliła papierosa, wyszła z samochodu i przydeptała peta. Rozejrzała się po okolicy i stwierdziła, że nie ma pojęcia co to za miejsce. Wyglądało na zupełnie starą i opuszczoną drogę pośród jakiejś równiny, taką, która straszy po zmierzchu.
No tak - pomyślała i uśmiechnęła się pod nosem. - Pewnie trafiłam do jakiegoś słabego horroru.
Wyjęła bezwładne ciało Gwen, po czym wykopała mały dół do którego wrzuciła zwłoki.
Kiedy zasiadła za kierownicą jakby z opóźnieniem dotarły do niej wydarzenia, które przed chwilą się zdarzyły. Na przedniej szybie samochodu widniały czerwone litery:
JA WIEM.
Blondynka wcisnęła pedał gazu tym samym rozpędzając samochód do maksymalnej prędkości. Nie ważne dokąd, ważne żeby stąd odjechać. Ktoś sobie robił głupie żarty, albo... Mel przeszedł dreszcz. A jeśli ktoś naprawdę wie?
Próbowała jak najszybciej odrzucić tą myśl. "Niby skąd? Przecież dokładnie sprawdziłyśmy teren, nie było nikogo..." Jednak jakaś jej cząstka dalej nie była co do tego przekonana. Pomyślała sobie o obu synach Gwen i nietypowej więzi, jaka przez lata łączyła obie panie. Synowie. Jeden z nich studiuje, ale drugi to jeszcze dzieciak. Co z nimi będzie? Przecież stracili obojga rodziców. Wypadałoby, by oni przynajmniej wiedzieli, co jest grane. By mogli liczyć na opiekę Mel, tak jak ona zawsze mogła opierać swoje nadzieje w Gwen.
Samochód Gwen zostawiła na jednym ze złomowisk. Po czym zapalając dziesiątego tego wieczoru papierosa ruszyła w stronę kamienicy, w której mieszkała. W pewnym momencie spostrzegła, że ktoś ją śledzi... Zaciągnęła się papierosem powstrzymując się od płaczu.
"Dlaczego ja...?"-pomyślała przyśpieszając kroku.
Postać śledząca ją też przyśpieszyła.
Krzyknęła z przerażenia gdy ktoś położył dłoń na jej ramieniu...
- Zgubiła Pani portfel...- usłyszała miły głos należący do rudego nastolatka.
- O rany, ale mnie przestraszyłeś - odetchnęła z ulgą, że to nie psychopatyczny morderca. Znała tego kolesia, dorabiał roznosząc mleko i gazety w jej okolicy. Próbowała przypomnieć sobie jego imię. - Jesteś... Michael?
-Peter...- uśmiechnął się niepewnie.-Peter Sawyer.
-Przepraszam... Nie mam pamięci do imion.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Martynka
.kurewna śnieżka.



Dołączył: 30 Sie 2006
Posty: 792
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 22:33, 06 Sie 2007    Temat postu:

Bezwietrzna noc zwiastowała coś naprawdę mrocznego. Nikłe światło latarni oświetlało drogę po której nie jechał ani jeden samochód i ławkę na której jeszcze nikt nie siedział. Z mrocznej ciszy wyłonił się delikatny stukot obcasów i szelest powiewającego na delikatnym wietrze płaszcza. Na horyzoncie zamajaczyła czarna sylwetka szczupłej kobiety. Zapaliła papierosa i bacznie rozejrzała się po okolicy.
Kąciki jej ust wygięły się w mimowolnym uśmiechu. W jej myślach zamajaczyły wspomnienia dzisiejszego dnia. Powinna być już zmęczona, wracać do mieszkania i odpocząć po tym wszystkim, jednak miała wciąż w sobie mnóstwo energii. Chciała ogłosić całemu światu, co przydarzyło jej się w ten z pozoru zwyczajny letni dzień. A wszystkie te wydarzenia zaczęły się w tak niewinny sposób, bo kto mógł się spodziewać takiego obrotu sprawy?
Usiadła miękko na ławce wypuszczając dym z ust i czekała.
Pracowała w jednej z lepszych firm marketingowych w Londynie. Gdy dzisiaj sączyła poranną kawę nie spodziewała się nagłego telefonu od szefostwa. Doskonale pamiętała z pozoru zwyczajny sygnał, który w jednej chwili zmroził krew w jej żyłach.
Spodziewała się wszystkiego, tylko nie Tego.
Podniosła powoli słuchawkę.
- Halo?
- Czy mam przyjemność z panną Hepswing?
- Tak. O co chodzi?
- Mam dla pani nowe zlecenie. Specjalne. Spotkajmy się dziś tam gdzie zwykle o tej co zwykle.
Ruszyła dumnym krokiem w stronę schodów prowadzących na dach wysokiego wieżowca, w którym pracowała. W drżących dłoniach dzierżyła torebkę, niejako bilet powrotny do życia, z którym chciała zerwać.
Otworzyła drzwi prowadzące na dach i na chwilę oślepiło ją otaczające zewsząd światło.
Mężczyzna pociągnął ją za dłoń korzystając z chwilowej nieuwagi kobiety. Przyparł ją do ściany i spojrzał głęboko w oczy.
- A więc TO jest to pańskie specjalne zlecenie?- westchnęła z politowaniem.
- A czego się spodziewałaś, Mel? - mruknął przyciskając swoje wargi do umalowanych błyszczykiem ust kobiety.
- Nie możemy... Nie może pan... Jest pan moim szefem...- wypowiadała słowa pomiędzy każdym guzikiem jej bluzki, który rozpinał.
Lecz mężczyzna nie słuchał jej słów. Zaczął już rozpinać zamek w jej czarnej wąskiej spódnicy, kiedy drzwi którymi dostała się na dach budynku otworzyły się z hukiem.
Melanie błagała, by osoba, która spowodowała ów hałas pomogła jej, nie odbierając przy tym sytuacji opacznie.
- To nie jest to co myślisz Gwen...- pan Halliwell odskoczył od Melanie jak oparzony widząc, że osobą, która im przerwała okazała się... panią Halliwell.
- Nie? A więc co to jest? - pani Halliwell podeszła do małżonka i spoliczkowała go z całej siły zostawiając na twarzy wielki czerwony ślad dłoni.
Mel obserwowała tę scenę z rosnącym rozbawieniem, jednocześnie doprowadzając do porządku swoją garderobę. Szef kobiety próbował się wytłumaczyć jąkając i plącząc fakty, ale ona przerwała mu gwałtownie stanowczym "Nie".
- Tym razem zaszło za daleko - wyciągnęła z białej torebki rewolwer i strzeliła. Raz i celnie. Schowała broń i dała sobie parę minut na obmyślenie planu działania.

Na wspomnienie minionych wydarzeń pani Hepswing mimowolnie uśmiechnęła się do siebie. Rzuciła papierosa na chodnik przydeptując go obcasem. Popatrzyła na zegarek i czekała dalej. Nie odczuwała żadnych wyrzutów sumienia. A przecież powinna. Była współwinna za zabójstwo pana Halliwella, jednak nie mogła powstrzymać się przed uczuciem ulgi towarzyszącym jej w momencie gdy opasły mężczyzna upadł na podłogę z głuchym hukiem.
Nagle usłyszała za sobą szelest kół, sunących po gładkim asfalcie. Nie musiała się odwracać, żeby wiedzieć kto to był. Stała i czekała, aż samochód podjechał i przystanął przy niej.
- Jak się czujesz?- usłyszała gładki, kobiecy głos.
- Nic Ci do tego. - odburknęła i wsiadła do auta.
Mel spojrzała na twarz pani Halliwell, gościł na niej uśmiech rozbawienia i czegoś jeszcze, ale za nic nie mogła rozszyfrować czego. Gwen, mimo czterdziestki na karku, wciąż zdawała się pozostawać tą samą kobietą, którą Mel znała od zawsze - stanowczą, złośliwą, niewzruszoną.
Dlaczego pozbyła się męża? -zastanawiała się kobieta. - Zdradził ją już nie raz, ale był głównym filarem finansowym ich rodziny. Do tego mieli dwójkę wspaniałych synów...
- Gdzie jedziemy? - Zapytała na głos.
- Do lasu - odparła krótko kobieta patrząc na drogę.
- Jak Mikey radzi sobie na uniwersytecie? - wspomniała pierwszego syna Melanie.
-Wspaniale... Inteligencję odziedziczył po ojcu... - powiedziała sucho Gwen kończąc tym samym temat spojrzeniem w stylu: nie chcę o nim rozmawiać.
Gdy zjechały z autostrady, a w ich uszach zabrzmiało przyjemne chrobotanie sunących po żwirze kół samochodu, ujrzały gęste wysokie drzewa.
- Ile to już? Dwa lata? Trzy? - Mel próbowała przerwać ciszę czymś innym niż hałas zamykanych samochodowych drzwi.
- Dwa i pół. Zbliżają się wakacje. - brunetka wyszła z samochodu i zwróciła się w stronę bagażnika.
- Zostały jakieś ślady? - Melanie odrzuciła blond kosmyk opadający na jej rumiane policzki.
- Nie, dopilnowałam wszystkiego, każdego najdrobniejszego szczegółu. Mam wprawę, sama wiesz - wysłała jej porozumiewawcze spojrzenie.
Mel przeszedł dreszcz na wspomnienie sprzed 15 lat. Krew, tak strasznie dużo krwi... Ale nie, to już było, minęło, czas wrócić do teraźniejszości i zostawić to w spokoju.
- Miałyśmy o tym zapomnieć. - burknęła pomagając Gwen wyciągnąć ciało pana Halliwella z bagażnika.
Kobieta prychnęła tylko i rzekła:
- Zakopiemy go przy tamtym drzewie dalej. Pistolet i resztę dowodów mam w worku na śmieci i oklejone taśmą, leżą pod ciałem tej świni. Pozbędziemy się ich później, daleko od tego miejsca.
- Zdaje się, że zaplanowałaś wszystko. - cmoknęła Mel. - Pięknie. Ale co z ludźmi, którzy go znali?
- Przejmujesz się takimi drobiazgami, Mel, naprawdę. Ale masz rację, o tym też pomyślałam. Bliskich przyjaciół nie miał, bo kto by takiego typa chciał znać bliżej? Jednak ogólnie mówiąc jego, a właściwie moi, znajomi będą sądzić, że wyjechał w pilnej sprawie za granicę, poznał tam jakąś laskę o dwadzieścia lat młodszą i został z nią tam. Można wysłać jakąś kartkę z pozdrowieniami na jakieś święto udając, że to od niego, a potem albo urwie kontakty albo można wspomnieć, iż zginął w jakimś strasznym wypadku. Tyle. Nie sądzę aby ktokolwiek go szukał, a ty?
- Ja? W końcu to ty znałaś go lepiej. Chociaż z perspektywy czasu wydaje mi się to śmieszne. Kto chciałby go lepiej znać? Czuje, że wyrządzamy właśnie przysługę światu.
- O tak, masz całkowitą rację. Ale dość już tych pogaduszek, Melanie, skończmy to i wracajmy do domów. Czeka mnie dużo roboty papierkowej.
- Mnie również. - uśmiechnęła się ciepło Mel, co dodało całej sytuacji posmaku groteski i najczarniejszego z humorów. - Jeszcze dziś rano nie przypuszczałabym, że będę sobie stała z tobą, w środku lasu, w trakcie przyjacielskiej rozmowy. - dodała, przypominając sobie czasy, kiedy obie kobiety żyły w wielkiej sympatii do siebie.
- W trakcie pozbywania się ciała mojego męża. - zaznaczyła brunetka stając nogą na dwumetrowy kopiec i ugniatając ziemię.
- Chyba już byłego męża - odparła Mel. - W końcu "dopóki śmierć was nie rozłączy".
- Tia... Kto by pomyślał, że historia lubi się powtarzać. Piętnaście lat temu to ty byłaś na moim miejscu. - obie ruszyły w stronę samochodu bacznie rozglądając się czy ktoś ich aby nie widział.
- Przestań! - warknęła Mel przypominając sobie jak w wieku piętnastu lat była napastowana przez jej nauczyciela arytmetyki.
- No co? Za bolesne wspomnienie? Nie pamiętasz z jaką ulgą się go pozbyłaś? - Gwen odpaliła samochód.
- Pamiętam. Uwierz, że wszystko doskonale pamiętam. Przeciwnie niż bym chciała...
- Daj sobie spokój... To tylko przeszłość.
Samochód wyjechał z lasu na podrzędną drogę, której daleko było do statutu autostrady. Jechały w ciszy. Mel patrzyła przez okno na mijające drzewa, ale myślami była daleko. Bardzo daleko. Przed oczami miała całe swoje życie: dzieciństwo w Anglii, bolesne dorastanie w Chicago, college i uniwersytet. Potem wszystkie lata pracy, częste wyjazdy, a jeszcze częstsze utarczki z współpracownikami... Poczuła się senna. Spojrzała na Gwen. Jak to jest, że choć są tak dla siebie dalekie to mogą na sobie polegać? Oczywiście to nie to samo co jedzenie lodów i oglądanie jakiejś durnej komedyjki co tydzień, ani zwierzanie się sobie z najdziwniejszych rzeczy, ale.. Tak, Mel mogła na niej polegać w każdej sytuacji. Zastanawiała się nad tym jeszcze chwilę, po czym oparła głowę o szybę i usnęła.
Jedno trzeba było przyznać - w aucie Gwen siedzenie pasażera było diabelsko wygodne, jak gdyby dostosowane do sennych towarzyszy jej podróży. Pozwoliło ono obudzić się Mel dopiero o świcie.
- Gdzie jesteśmy? - Wyciągnęła się na tyle ile pozwalał jej niski dach samochodu i spojrzała na kierowcę.
Gwen siedziała z bezwładnie opadniętymi rękami, głowę opierając na kierownicy. Potargane włosy zakrywały jej twarz. Nie odpowiadała.
- Gwen...- Melanie ogarnęła panika odrzuciła z umysłu resztkę snu i położyła dłoń na plecach brunetki. Popchnęła ją lekko. - Gwen...
Odgarnęła kosmyk włosów z twarzy kobiety. Gdyby nie to wszystko przez co Mel przeszła najpewniej wydałaby z siebie okrzyk przerażenia i grozy, po czym niewątpliwie by zemdlała na widok zmasakrowanej twarzy tak dobrze znanej jej osoby. Zamiast tego wyciągnęła papierosa z kieszeni martwej Gwen, zapaliła go jej zapalniczką i zaczęła się nad tym racjonalnie zastanawiać. Nie prowadziła od lat, a wszystko wskazywało na to, że teraz powinna zasiąść za kierownicą i uciekać gdzie pieprz rośnie. Przeszedł ją dreszcz, że z lekcji, której Gwen udzieliła jej tej nocy powinna właśnie teraz skorzystać - pochować koleżankę.
Wypaliła papierosa, wyszła z samochodu i przydeptała peta. Rozejrzała się po okolicy i stwierdziła, że nie ma pojęcia co to za miejsce. Wyglądało na zupełnie starą i opuszczoną drogę pośród jakiejś równiny, taką, która straszy po zmierzchu.
No tak - pomyślała i uśmiechnęła się pod nosem. - Pewnie trafiłam do jakiegoś słabego horroru.
Wyjęła bezwładne ciało Gwen, po czym wykopała mały dół do którego wrzuciła zwłoki.
Kiedy zasiadła za kierownicą jakby z opóźnieniem dotarły do niej wydarzenia, które przed chwilą się zdarzyły. Na przedniej szybie samochodu widniały czerwone litery:
JA WIEM.
Blondynka wcisnęła pedał gazu tym samym rozpędzając samochód do maksymalnej prędkości. Nie ważne dokąd, ważne żeby stąd odjechać. Ktoś sobie robił głupie żarty, albo... Mel przeszedł dreszcz. A jeśli ktoś naprawdę wie?
Próbowała jak najszybciej odrzucić tą myśl. "Niby skąd? Przecież dokładnie sprawdziłyśmy teren, nie było nikogo..." Jednak jakaś jej cząstka dalej nie była co do tego przekonana. Pomyślała sobie o obu synach Gwen i nietypowej więzi, jaka przez lata łączyła obie panie. Synowie. Jeden z nich studiuje, ale drugi to jeszcze dzieciak. Co z nimi będzie? Przecież stracili obojga rodziców. Wypadałoby, by oni przynajmniej wiedzieli, co jest grane. By mogli liczyć na opiekę Mel, tak jak ona zawsze mogła opierać swoje nadzieje w Gwen.
Samochód Gwen zostawiła na jednym ze złomowisk. Po czym zapalając dziesiątego tego wieczoru papierosa ruszyła w stronę kamienicy, w której mieszkała. W pewnym momencie spostrzegła, że ktoś ją śledzi... Zaciągnęła się papierosem powstrzymując się od płaczu.
"Dlaczego ja...?"-pomyślała przyśpieszając kroku.
Postać śledząca ją też przyśpieszyła.
Krzyknęła z przerażenia gdy ktoś położył dłoń na jej ramieniu...
- Zgubiła Pani portfel...- usłyszała miły głos należący do rudego nastolatka.
- O rany, ale mnie przestraszyłeś - odetchnęła z ulgą, że to nie psychopatyczny morderca. Znała tego kolesia, dorabiał roznosząc mleko i gazety w jej okolicy. Próbowała przypomnieć sobie jego imię. - Jesteś... Michael?
- Peter...- uśmiechnął się niepewnie.-Peter Sawyer.
- Przepraszam... Nie mam pamięci do imion.
- Przynoszę Ci "Timesa" od czterech lat, ale nic to. - uśmiechnął się, choć Mel wyczuła dozę goryczy w jego głosie. Jej samej nie było do śmiechu, spode łba obserwowała Peteta.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Enjoy
.księżniczka na wydaniu.



Dołączył: 26 Sie 2006
Posty: 257
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 10:10, 07 Sie 2007    Temat postu:

Bezwietrzna noc zwiastowała coś naprawdę mrocznego. Nikłe światło latarni oświetlało drogę po której nie jechał ani jeden samochód i ławkę na której jeszcze nikt nie siedział. Z mrocznej ciszy wyłonił się delikatny stukot obcasów i szelest powiewającego na delikatnym wietrze płaszcza. Na horyzoncie zamajaczyła czarna sylwetka szczupłej kobiety. Zapaliła papierosa i bacznie rozejrzała się po okolicy.
Kąciki jej ust wygięły się w mimowolnym uśmiechu. W jej myślach zamajaczyły wspomnienia dzisiejszego dnia. Powinna być już zmęczona, wracać do mieszkania i odpocząć po tym wszystkim, jednak miała wciąż w sobie mnóstwo energii. Chciała ogłosić całemu światu, co przydarzyło jej się w ten z pozoru zwyczajny letni dzień. A wszystkie te wydarzenia zaczęły się w tak niewinny sposób, bo kto mógł się spodziewać takiego obrotu sprawy?
Usiadła miękko na ławce wypuszczając dym z ust i czekała.
Pracowała w jednej z lepszych firm marketingowych w Londynie. Gdy dzisiaj sączyła poranną kawę nie spodziewała się nagłego telefonu od szefostwa. Doskonale pamiętała z pozoru zwyczajny sygnał, który w jednej chwili zmroził krew w jej żyłach.
Spodziewała się wszystkiego, tylko nie Tego.
Podniosła powoli słuchawkę.
- Halo?
- Czy mam przyjemność z panną Hepswing?
- Tak. O co chodzi?
- Mam dla pani nowe zlecenie. Specjalne. Spotkajmy się dziś tam gdzie zwykle o tej co zwykle.
Ruszyła dumnym krokiem w stronę schodów prowadzących na dach wysokiego wieżowca, w którym pracowała. W drżących dłoniach dzierżyła torebkę, niejako bilet powrotny do życia, z którym chciała zerwać.
Otworzyła drzwi prowadzące na dach i na chwilę oślepiło ją otaczające zewsząd światło.
Mężczyzna pociągnął ją za dłoń korzystając z chwilowej nieuwagi kobiety. Przyparł ją do ściany i spojrzał głęboko w oczy.
- A więc TO jest to pańskie specjalne zlecenie?- westchnęła z politowaniem.
- A czego się spodziewałaś, Mel? - mruknął przyciskając swoje wargi do umalowanych błyszczykiem ust kobiety.
- Nie możemy... Nie może pan... Jest pan moim szefem...- wypowiadała słowa pomiędzy każdym guzikiem jej bluzki, który rozpinał.
Lecz mężczyzna nie słuchał jej słów. Zaczął już rozpinać zamek w jej czarnej wąskiej spódnicy, kiedy drzwi którymi dostała się na dach budynku otworzyły się z hukiem.
Melanie błagała, by osoba, która spowodowała ów hałas pomogła jej, nie odbierając przy tym sytuacji opacznie.
- To nie jest to co myślisz Gwen...- pan Halliwell odskoczył od Melanie jak oparzony widząc, że osobą, która im przerwała okazała się... panią Halliwell.
- Nie? A więc co to jest? - pani Halliwell podeszła do małżonka i spoliczkowała go z całej siły zostawiając na twarzy wielki czerwony ślad dłoni.
Mel obserwowała tę scenę z rosnącym rozbawieniem, jednocześnie doprowadzając do porządku swoją garderobę. Szef kobiety próbował się wytłumaczyć jąkając i plącząc fakty, ale ona przerwała mu gwałtownie stanowczym "Nie".
- Tym razem zaszło za daleko - wyciągnęła z białej torebki rewolwer i strzeliła. Raz i celnie. Schowała broń i dała sobie parę minut na obmyślenie planu działania.

Na wspomnienie minionych wydarzeń pani Hepswing mimowolnie uśmiechnęła się do siebie. Rzuciła papierosa na chodnik przydeptując go obcasem. Popatrzyła na zegarek i czekała dalej. Nie odczuwała żadnych wyrzutów sumienia. A przecież powinna. Była współwinna za zabójstwo pana Halliwella, jednak nie mogła powstrzymać się przed uczuciem ulgi towarzyszącym jej w momencie gdy opasły mężczyzna upadł na podłogę z głuchym hukiem.
Nagle usłyszała za sobą szelest kół, sunących po gładkim asfalcie. Nie musiała się odwracać, żeby wiedzieć kto to był. Stała i czekała, aż samochód podjechał i przystanął przy niej.
- Jak się czujesz?- usłyszała gładki, kobiecy głos.
- Nic Ci do tego. - odburknęła i wsiadła do auta.
Mel spojrzała na twarz pani Halliwell, gościł na niej uśmiech rozbawienia i czegoś jeszcze, ale za nic nie mogła rozszyfrować czego. Gwen, mimo czterdziestki na karku, wciąż zdawała się pozostawać tą samą kobietą, którą Mel znała od zawsze - stanowczą, złośliwą, niewzruszoną.
Dlaczego pozbyła się męża? -zastanawiała się kobieta. - Zdradził ją już nie raz, ale był głównym filarem finansowym ich rodziny. Do tego mieli dwójkę wspaniałych synów...
- Gdzie jedziemy? - Zapytała na głos.
- Do lasu - odparła krótko kobieta patrząc na drogę.
- Jak Mikey radzi sobie na uniwersytecie? - wspomniała pierwszego syna Melanie.
-Wspaniale... Inteligencję odziedziczył po ojcu... - powiedziała sucho Gwen kończąc tym samym temat spojrzeniem w stylu: nie chcę o nim rozmawiać.
Gdy zjechały z autostrady, a w ich uszach zabrzmiało przyjemne chrobotanie sunących po żwirze kół samochodu, ujrzały gęste wysokie drzewa.
- Ile to już? Dwa lata? Trzy? - Mel próbowała przerwać ciszę czymś innym niż hałas zamykanych samochodowych drzwi.
- Dwa i pół. Zbliżają się wakacje. - brunetka wyszła z samochodu i zwróciła się w stronę bagażnika.
- Zostały jakieś ślady? - Melanie odrzuciła blond kosmyk opadający na jej rumiane policzki.
- Nie, dopilnowałam wszystkiego, każdego najdrobniejszego szczegółu. Mam wprawę, sama wiesz - wysłała jej porozumiewawcze spojrzenie.
Mel przeszedł dreszcz na wspomnienie sprzed 15 lat. Krew, tak strasznie dużo krwi... Ale nie, to już było, minęło, czas wrócić do teraźniejszości i zostawić to w spokoju.
- Miałyśmy o tym zapomnieć. - burknęła pomagając Gwen wyciągnąć ciało pana Halliwella z bagażnika.
Kobieta prychnęła tylko i rzekła:
- Zakopiemy go przy tamtym drzewie dalej. Pistolet i resztę dowodów mam w worku na śmieci i oklejone taśmą, leżą pod ciałem tej świni. Pozbędziemy się ich później, daleko od tego miejsca.
- Zdaje się, że zaplanowałaś wszystko. - cmoknęła Mel. - Pięknie. Ale co z ludźmi, którzy go znali?
- Przejmujesz się takimi drobiazgami, Mel, naprawdę. Ale masz rację, o tym też pomyślałam. Bliskich przyjaciół nie miał, bo kto by takiego typa chciał znać bliżej? Jednak ogólnie mówiąc jego, a właściwie moi, znajomi będą sądzić, że wyjechał w pilnej sprawie za granicę, poznał tam jakąś laskę o dwadzieścia lat młodszą i został z nią tam. Można wysłać jakąś kartkę z pozdrowieniami na jakieś święto udając, że to od niego, a potem albo urwie kontakty albo można wspomnieć, iż zginął w jakimś strasznym wypadku. Tyle. Nie sądzę aby ktokolwiek go szukał, a ty?
- Ja? W końcu to ty znałaś go lepiej. Chociaż z perspektywy czasu wydaje mi się to śmieszne. Kto chciałby go lepiej znać? Czuje, że wyrządzamy właśnie przysługę światu.
- O tak, masz całkowitą rację. Ale dość już tych pogaduszek, Melanie, skończmy to i wracajmy do domów. Czeka mnie dużo roboty papierkowej.
- Mnie również. - uśmiechnęła się ciepło Mel, co dodało całej sytuacji posmaku groteski i najczarniejszego z humorów. - Jeszcze dziś rano nie przypuszczałabym, że będę sobie stała z tobą, w środku lasu, w trakcie przyjacielskiej rozmowy. - dodała, przypominając sobie czasy, kiedy obie kobiety żyły w wielkiej sympatii do siebie.
- W trakcie pozbywania się ciała mojego męża. - zaznaczyła brunetka stając nogą na dwumetrowy kopiec i ugniatając ziemię.
- Chyba już byłego męża - odparła Mel. - W końcu "dopóki śmierć was nie rozłączy".
- Tia... Kto by pomyślał, że historia lubi się powtarzać. Piętnaście lat temu to ty byłaś na moim miejscu. - obie ruszyły w stronę samochodu bacznie rozglądając się czy ktoś ich aby nie widział.
- Przestań! - warknęła Mel przypominając sobie jak w wieku piętnastu lat była napastowana przez jej nauczyciela arytmetyki.
- No co? Za bolesne wspomnienie? Nie pamiętasz z jaką ulgą się go pozbyłaś? - Gwen odpaliła samochód.
- Pamiętam. Uwierz, że wszystko doskonale pamiętam. Przeciwnie niż bym chciała...
- Daj sobie spokój... To tylko przeszłość.
Samochód wyjechał z lasu na podrzędną drogę, której daleko było do statutu autostrady. Jechały w ciszy. Mel patrzyła przez okno na mijające drzewa, ale myślami była daleko. Bardzo daleko. Przed oczami miała całe swoje życie: dzieciństwo w Anglii, bolesne dorastanie w Chicago, college i uniwersytet. Potem wszystkie lata pracy, częste wyjazdy, a jeszcze częstsze utarczki z współpracownikami... Poczuła się senna. Spojrzała na Gwen. Jak to jest, że choć są tak dla siebie dalekie to mogą na sobie polegać? Oczywiście to nie to samo co jedzenie lodów i oglądanie jakiejś durnej komedyjki co tydzień, ani zwierzanie się sobie z najdziwniejszych rzeczy, ale.. Tak, Mel mogła na niej polegać w każdej sytuacji. Zastanawiała się nad tym jeszcze chwilę, po czym oparła głowę o szybę i usnęła.
Jedno trzeba było przyznać - w aucie Gwen siedzenie pasażera było diabelsko wygodne, jak gdyby dostosowane do sennych towarzyszy jej podróży. Pozwoliło ono obudzić się Mel dopiero o świcie.
- Gdzie jesteśmy? - Wyciągnęła się na tyle ile pozwalał jej niski dach samochodu i spojrzała na kierowcę.
Gwen siedziała z bezwładnie opadniętymi rękami, głowę opierając na kierownicy. Potargane włosy zakrywały jej twarz. Nie odpowiadała.
- Gwen...- Melanie ogarnęła panika odrzuciła z umysłu resztkę snu i położyła dłoń na plecach brunetki. Popchnęła ją lekko. - Gwen...
Odgarnęła kosmyk włosów z twarzy kobiety. Gdyby nie to wszystko przez co Mel przeszła najpewniej wydałaby z siebie okrzyk przerażenia i grozy, po czym niewątpliwie by zemdlała na widok zmasakrowanej twarzy tak dobrze znanej jej osoby. Zamiast tego wyciągnęła papierosa z kieszeni martwej Gwen, zapaliła go jej zapalniczką i zaczęła się nad tym racjonalnie zastanawiać. Nie prowadziła od lat, a wszystko wskazywało na to, że teraz powinna zasiąść za kierownicą i uciekać gdzie pieprz rośnie. Przeszedł ją dreszcz, że z lekcji, której Gwen udzieliła jej tej nocy powinna właśnie teraz skorzystać - pochować koleżankę.
Wypaliła papierosa, wyszła z samochodu i przydeptała peta. Rozejrzała się po okolicy i stwierdziła, że nie ma pojęcia co to za miejsce. Wyglądało na zupełnie starą i opuszczoną drogę pośród jakiejś równiny, taką, która straszy po zmierzchu.
No tak - pomyślała i uśmiechnęła się pod nosem. - Pewnie trafiłam do jakiegoś słabego horroru.
Wyjęła bezwładne ciało Gwen, po czym wykopała mały dół do którego wrzuciła zwłoki.
Kiedy zasiadła za kierownicą jakby z opóźnieniem dotarły do niej wydarzenia, które przed chwilą się zdarzyły. Na przedniej szybie samochodu widniały czerwone litery:
JA WIEM.
Blondynka wcisnęła pedał gazu tym samym rozpędzając samochód do maksymalnej prędkości. Nie ważne dokąd, ważne żeby stąd odjechać. Ktoś sobie robił głupie żarty, albo... Mel przeszedł dreszcz. A jeśli ktoś naprawdę wie?
Próbowała jak najszybciej odrzucić tą myśl. "Niby skąd? Przecież dokładnie sprawdziłyśmy teren, nie było nikogo..." Jednak jakaś jej cząstka dalej nie była co do tego przekonana. Pomyślała sobie o obu synach Gwen i nietypowej więzi, jaka przez lata łączyła obie panie. Synowie. Jeden z nich studiuje, ale drugi to jeszcze dzieciak. Co z nimi będzie? Przecież stracili obojga rodziców. Wypadałoby, by oni przynajmniej wiedzieli, co jest grane. By mogli liczyć na opiekę Mel, tak jak ona zawsze mogła opierać swoje nadzieje w Gwen.
Samochód Gwen zostawiła na jednym ze złomowisk. Po czym zapalając dziesiątego tego wieczoru papierosa ruszyła w stronę kamienicy, w której mieszkała. W pewnym momencie spostrzegła, że ktoś ją śledzi... Zaciągnęła się papierosem powstrzymując się od płaczu.
"Dlaczego ja...?"-pomyślała przyśpieszając kroku.
Postać śledząca ją też przyśpieszyła.
Krzyknęła z przerażenia gdy ktoś położył dłoń na jej ramieniu...
- Zgubiła Pani portfel...- usłyszała miły głos należący do rudego nastolatka.
- O rany, ale mnie przestraszyłeś - odetchnęła z ulgą, że to nie psychopatyczny morderca. Znała tego kolesia, dorabiał roznosząc mleko i gazety w jej okolicy. Próbowała przypomnieć sobie jego imię. - Jesteś... Michael?
- Peter...- uśmiechnął się niepewnie.-Peter Sawyer.
- Przepraszam... Nie mam pamięci do imion.
- Przynoszę Ci "Timesa" od czterech lat, ale nic to. - uśmiechnął się, choć Mel wyczuła dozę goryczy w jego głosie. Jej samej nie było do śmiechu, spode łba obserwowała Peteta.
-Dzięki, wybacz śpieszę się.- mruknęła jakąś kiepską wymówkę, po czym odbierając portfel weszła do budynku, w którym na drugim piętrze znajdywało się jej mieszkanie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Martynka
.kurewna śnieżka.



Dołączył: 30 Sie 2006
Posty: 792
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 12:03, 07 Sie 2007    Temat postu:

Bezwietrzna noc zwiastowała coś naprawdę mrocznego. Nikłe światło latarni oświetlało drogę po której nie jechał ani jeden samochód i ławkę na której jeszcze nikt nie siedział. Z mrocznej ciszy wyłonił się delikatny stukot obcasów i szelest powiewającego na delikatnym wietrze płaszcza. Na horyzoncie zamajaczyła czarna sylwetka szczupłej kobiety. Zapaliła papierosa i bacznie rozejrzała się po okolicy.
Kąciki jej ust wygięły się w mimowolnym uśmiechu. W jej myślach zamajaczyły wspomnienia dzisiejszego dnia. Powinna być już zmęczona, wracać do mieszkania i odpocząć po tym wszystkim, jednak miała wciąż w sobie mnóstwo energii. Chciała ogłosić całemu światu, co przydarzyło jej się w ten z pozoru zwyczajny letni dzień. A wszystkie te wydarzenia zaczęły się w tak niewinny sposób, bo kto mógł się spodziewać takiego obrotu sprawy?
Usiadła miękko na ławce wypuszczając dym z ust i czekała.
Pracowała w jednej z lepszych firm marketingowych w Londynie. Gdy dzisiaj sączyła poranną kawę nie spodziewała się nagłego telefonu od szefostwa. Doskonale pamiętała z pozoru zwyczajny sygnał, który w jednej chwili zmroził krew w jej żyłach.
Spodziewała się wszystkiego, tylko nie Tego.
Podniosła powoli słuchawkę.
- Halo?
- Czy mam przyjemność z panną Hepswing?
- Tak. O co chodzi?
- Mam dla pani nowe zlecenie. Specjalne. Spotkajmy się dziś tam gdzie zwykle o tej co zwykle.
Ruszyła dumnym krokiem w stronę schodów prowadzących na dach wysokiego wieżowca, w którym pracowała. W drżących dłoniach dzierżyła torebkę, niejako bilet powrotny do życia, z którym chciała zerwać.
Otworzyła drzwi prowadzące na dach i na chwilę oślepiło ją otaczające zewsząd światło.
Mężczyzna pociągnął ją za dłoń korzystając z chwilowej nieuwagi kobiety. Przyparł ją do ściany i spojrzał głęboko w oczy.
- A więc TO jest to pańskie specjalne zlecenie?- westchnęła z politowaniem.
- A czego się spodziewałaś, Mel? - mruknął przyciskając swoje wargi do umalowanych błyszczykiem ust kobiety.
- Nie możemy... Nie może pan... Jest pan moim szefem...- wypowiadała słowa pomiędzy każdym guzikiem jej bluzki, który rozpinał.
Lecz mężczyzna nie słuchał jej słów. Zaczął już rozpinać zamek w jej czarnej wąskiej spódnicy, kiedy drzwi którymi dostała się na dach budynku otworzyły się z hukiem.
Melanie błagała, by osoba, która spowodowała ów hałas pomogła jej, nie odbierając przy tym sytuacji opacznie.
- To nie jest to co myślisz Gwen...- pan Halliwell odskoczył od Melanie jak oparzony widząc, że osobą, która im przerwała okazała się... panią Halliwell.
- Nie? A więc co to jest? - pani Halliwell podeszła do małżonka i spoliczkowała go z całej siły zostawiając na twarzy wielki czerwony ślad dłoni.
Mel obserwowała tę scenę z rosnącym rozbawieniem, jednocześnie doprowadzając do porządku swoją garderobę. Szef kobiety próbował się wytłumaczyć jąkając i plącząc fakty, ale ona przerwała mu gwałtownie stanowczym "Nie".
- Tym razem zaszło za daleko - wyciągnęła z białej torebki rewolwer i strzeliła. Raz i celnie. Schowała broń i dała sobie parę minut na obmyślenie planu działania.

Na wspomnienie minionych wydarzeń pani Hepswing mimowolnie uśmiechnęła się do siebie. Rzuciła papierosa na chodnik przydeptując go obcasem. Popatrzyła na zegarek i czekała dalej. Nie odczuwała żadnych wyrzutów sumienia. A przecież powinna. Była współwinna za zabójstwo pana Halliwella, jednak nie mogła powstrzymać się przed uczuciem ulgi towarzyszącym jej w momencie gdy opasły mężczyzna upadł na podłogę z głuchym hukiem.
Nagle usłyszała za sobą szelest kół, sunących po gładkim asfalcie. Nie musiała się odwracać, żeby wiedzieć kto to był. Stała i czekała, aż samochód podjechał i przystanął przy niej.
- Jak się czujesz?- usłyszała gładki, kobiecy głos.
- Nic Ci do tego. - odburknęła i wsiadła do auta.
Mel spojrzała na twarz pani Halliwell, gościł na niej uśmiech rozbawienia i czegoś jeszcze, ale za nic nie mogła rozszyfrować czego. Gwen, mimo czterdziestki na karku, wciąż zdawała się pozostawać tą samą kobietą, którą Mel znała od zawsze - stanowczą, złośliwą, niewzruszoną.
Dlaczego pozbyła się męża? -zastanawiała się kobieta. - Zdradził ją już nie raz, ale był głównym filarem finansowym ich rodziny. Do tego mieli dwójkę wspaniałych synów...
- Gdzie jedziemy? - Zapytała na głos.
- Do lasu - odparła krótko kobieta patrząc na drogę.
- Jak Mikey radzi sobie na uniwersytecie? - wspomniała pierwszego syna Melanie.
-Wspaniale... Inteligencję odziedziczył po ojcu... - powiedziała sucho Gwen kończąc tym samym temat spojrzeniem w stylu: nie chcę o nim rozmawiać.
Gdy zjechały z autostrady, a w ich uszach zabrzmiało przyjemne chrobotanie sunących po żwirze kół samochodu, ujrzały gęste wysokie drzewa.
- Ile to już? Dwa lata? Trzy? - Mel próbowała przerwać ciszę czymś innym niż hałas zamykanych samochodowych drzwi.
- Dwa i pół. Zbliżają się wakacje. - brunetka wyszła z samochodu i zwróciła się w stronę bagażnika.
- Zostały jakieś ślady? - Melanie odrzuciła blond kosmyk opadający na jej rumiane policzki.
- Nie, dopilnowałam wszystkiego, każdego najdrobniejszego szczegółu. Mam wprawę, sama wiesz - wysłała jej porozumiewawcze spojrzenie.
Mel przeszedł dreszcz na wspomnienie sprzed 15 lat. Krew, tak strasznie dużo krwi... Ale nie, to już było, minęło, czas wrócić do teraźniejszości i zostawić to w spokoju.
- Miałyśmy o tym zapomnieć. - burknęła pomagając Gwen wyciągnąć ciało pana Halliwella z bagażnika.
Kobieta prychnęła tylko i rzekła:
- Zakopiemy go przy tamtym drzewie dalej. Pistolet i resztę dowodów mam w worku na śmieci i oklejone taśmą, leżą pod ciałem tej świni. Pozbędziemy się ich później, daleko od tego miejsca.
- Zdaje się, że zaplanowałaś wszystko. - cmoknęła Mel. - Pięknie. Ale co z ludźmi, którzy go znali?
- Przejmujesz się takimi drobiazgami, Mel, naprawdę. Ale masz rację, o tym też pomyślałam. Bliskich przyjaciół nie miał, bo kto by takiego typa chciał znać bliżej? Jednak ogólnie mówiąc jego, a właściwie moi, znajomi będą sądzić, że wyjechał w pilnej sprawie za granicę, poznał tam jakąś laskę o dwadzieścia lat młodszą i został z nią tam. Można wysłać jakąś kartkę z pozdrowieniami na jakieś święto udając, że to od niego, a potem albo urwie kontakty albo można wspomnieć, iż zginął w jakimś strasznym wypadku. Tyle. Nie sądzę aby ktokolwiek go szukał, a ty?
- Ja? W końcu to ty znałaś go lepiej. Chociaż z perspektywy czasu wydaje mi się to śmieszne. Kto chciałby go lepiej znać? Czuje, że wyrządzamy właśnie przysługę światu.
- O tak, masz całkowitą rację. Ale dość już tych pogaduszek, Melanie, skończmy to i wracajmy do domów. Czeka mnie dużo roboty papierkowej.
- Mnie również. - uśmiechnęła się ciepło Mel, co dodało całej sytuacji posmaku groteski i najczarniejszego z humorów. - Jeszcze dziś rano nie przypuszczałabym, że będę sobie stała z tobą, w środku lasu, w trakcie przyjacielskiej rozmowy. - dodała, przypominając sobie czasy, kiedy obie kobiety żyły w wielkiej sympatii do siebie.
- W trakcie pozbywania się ciała mojego męża. - zaznaczyła brunetka stając nogą na dwumetrowy kopiec i ugniatając ziemię.
- Chyba już byłego męża - odparła Mel. - W końcu "dopóki śmierć was nie rozłączy".
- Tia... Kto by pomyślał, że historia lubi się powtarzać. Piętnaście lat temu to ty byłaś na moim miejscu. - obie ruszyły w stronę samochodu bacznie rozglądając się czy ktoś ich aby nie widział.
- Przestań! - warknęła Mel przypominając sobie jak w wieku piętnastu lat była napastowana przez jej nauczyciela arytmetyki.
- No co? Za bolesne wspomnienie? Nie pamiętasz z jaką ulgą się go pozbyłaś? - Gwen odpaliła samochód.
- Pamiętam. Uwierz, że wszystko doskonale pamiętam. Przeciwnie niż bym chciała...
- Daj sobie spokój... To tylko przeszłość.
Samochód wyjechał z lasu na podrzędną drogę, której daleko było do statutu autostrady. Jechały w ciszy. Mel patrzyła przez okno na mijające drzewa, ale myślami była daleko. Bardzo daleko. Przed oczami miała całe swoje życie: dzieciństwo w Anglii, bolesne dorastanie w Chicago, college i uniwersytet. Potem wszystkie lata pracy, częste wyjazdy, a jeszcze częstsze utarczki z współpracownikami... Poczuła się senna. Spojrzała na Gwen. Jak to jest, że choć są tak dla siebie dalekie to mogą na sobie polegać? Oczywiście to nie to samo co jedzenie lodów i oglądanie jakiejś durnej komedyjki co tydzień, ani zwierzanie się sobie z najdziwniejszych rzeczy, ale.. Tak, Mel mogła na niej polegać w każdej sytuacji. Zastanawiała się nad tym jeszcze chwilę, po czym oparła głowę o szybę i usnęła.
Jedno trzeba było przyznać - w aucie Gwen siedzenie pasażera było diabelsko wygodne, jak gdyby dostosowane do sennych towarzyszy jej podróży. Pozwoliło ono obudzić się Mel dopiero o świcie.
- Gdzie jesteśmy? - Wyciągnęła się na tyle ile pozwalał jej niski dach samochodu i spojrzała na kierowcę.
Gwen siedziała z bezwładnie opadniętymi rękami, głowę opierając na kierownicy. Potargane włosy zakrywały jej twarz. Nie odpowiadała.
- Gwen...- Melanie ogarnęła panika odrzuciła z umysłu resztkę snu i położyła dłoń na plecach brunetki. Popchnęła ją lekko. - Gwen...
Odgarnęła kosmyk włosów z twarzy kobiety. Gdyby nie to wszystko przez co Mel przeszła najpewniej wydałaby z siebie okrzyk przerażenia i grozy, po czym niewątpliwie by zemdlała na widok zmasakrowanej twarzy tak dobrze znanej jej osoby. Zamiast tego wyciągnęła papierosa z kieszeni martwej Gwen, zapaliła go jej zapalniczką i zaczęła się nad tym racjonalnie zastanawiać. Nie prowadziła od lat, a wszystko wskazywało na to, że teraz powinna zasiąść za kierownicą i uciekać gdzie pieprz rośnie. Przeszedł ją dreszcz, że z lekcji, której Gwen udzieliła jej tej nocy powinna właśnie teraz skorzystać - pochować koleżankę.
Wypaliła papierosa, wyszła z samochodu i przydeptała peta. Rozejrzała się po okolicy i stwierdziła, że nie ma pojęcia co to za miejsce. Wyglądało na zupełnie starą i opuszczoną drogę pośród jakiejś równiny, taką, która straszy po zmierzchu.
No tak - pomyślała i uśmiechnęła się pod nosem. - Pewnie trafiłam do jakiegoś słabego horroru.
Wyjęła bezwładne ciało Gwen, po czym wykopała mały dół do którego wrzuciła zwłoki.
Kiedy zasiadła za kierownicą jakby z opóźnieniem dotarły do niej wydarzenia, które przed chwilą się zdarzyły. Na przedniej szybie samochodu widniały czerwone litery:
JA WIEM.
Blondynka wcisnęła pedał gazu tym samym rozpędzając samochód do maksymalnej prędkości. Nie ważne dokąd, ważne żeby stąd odjechać. Ktoś sobie robił głupie żarty, albo... Mel przeszedł dreszcz. A jeśli ktoś naprawdę wie?
Próbowała jak najszybciej odrzucić tą myśl. "Niby skąd? Przecież dokładnie sprawdziłyśmy teren, nie było nikogo..." Jednak jakaś jej cząstka dalej nie była co do tego przekonana. Pomyślała sobie o obu synach Gwen i nietypowej więzi, jaka przez lata łączyła obie panie. Synowie. Jeden z nich studiuje, ale drugi to jeszcze dzieciak. Co z nimi będzie? Przecież stracili obojga rodziców. Wypadałoby, by oni przynajmniej wiedzieli, co jest grane. By mogli liczyć na opiekę Mel, tak jak ona zawsze mogła opierać swoje nadzieje w Gwen.
Samochód Gwen zostawiła na jednym ze złomowisk. Po czym zapalając dziesiątego tego wieczoru papierosa ruszyła w stronę kamienicy, w której mieszkała. W pewnym momencie spostrzegła, że ktoś ją śledzi... Zaciągnęła się papierosem powstrzymując się od płaczu.
"Dlaczego ja...?"-pomyślała przyśpieszając kroku.
Postać śledząca ją też przyśpieszyła.
Krzyknęła z przerażenia gdy ktoś położył dłoń na jej ramieniu...
- Zgubiła Pani portfel...- usłyszała miły głos należący do rudego nastolatka.
- O rany, ale mnie przestraszyłeś - odetchnęła z ulgą, że to nie psychopatyczny morderca. Znała tego kolesia, dorabiał roznosząc mleko i gazety w jej okolicy. Próbowała przypomnieć sobie jego imię. - Jesteś... Michael?
- Peter...- uśmiechnął się niepewnie.-Peter Sawyer.
- Przepraszam... Nie mam pamięci do imion.
- Przynoszę Ci "Timesa" od czterech lat, ale nic to. - uśmiechnął się, choć Mel wyczuła dozę goryczy w jego głosie. Jej samej nie było do śmiechu, spode łba obserwowała Peteta.
-Dzięki, wybacz śpieszę się.- mruknęła jakąś kiepską wymówkę, po czym odbierając portfel weszła do budynku, w którym na drugim piętrze znajdywało się jej mieszkanie.

Jedno było pewne, musiała szybko się wyprowadzić, zmienić imię, nazwisko, tożsamość, możliwe że i wygląd. Dla pewności, musiała przeinaczyć całe swoje życie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lily
.barman.



Dołączył: 26 Sie 2006
Posty: 1147
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kielce

PostWysłany: Wto 12:45, 07 Sie 2007    Temat postu:

Bezwietrzna noc zwiastowała coś naprawdę mrocznego. Nikłe światło latarni oświetlało drogę po której nie jechał ani jeden samochód i ławkę na której jeszcze nikt nie siedział. Z mrocznej ciszy wyłonił się delikatny stukot obcasów i szelest powiewającego na delikatnym wietrze płaszcza. Na horyzoncie zamajaczyła czarna sylwetka szczupłej kobiety. Zapaliła papierosa i bacznie rozejrzała się po okolicy.
Kąciki jej ust wygięły się w mimowolnym uśmiechu. W jej myślach zamajaczyły wspomnienia dzisiejszego dnia. Powinna być już zmęczona, wracać do mieszkania i odpocząć po tym wszystkim, jednak miała wciąż w sobie mnóstwo energii. Chciała ogłosić całemu światu, co przydarzyło jej się w ten z pozoru zwyczajny letni dzień. A wszystkie te wydarzenia zaczęły się w tak niewinny sposób, bo kto mógł się spodziewać takiego obrotu sprawy?
Usiadła miękko na ławce wypuszczając dym z ust i czekała.
Pracowała w jednej z lepszych firm marketingowych w Londynie. Gdy dzisiaj sączyła poranną kawę nie spodziewała się nagłego telefonu od szefostwa. Doskonale pamiętała z pozoru zwyczajny sygnał, który w jednej chwili zmroził krew w jej żyłach.
Spodziewała się wszystkiego, tylko nie Tego.
Podniosła powoli słuchawkę.
- Halo?
- Czy mam przyjemność z panną Hepswing?
- Tak. O co chodzi?
- Mam dla pani nowe zlecenie. Specjalne. Spotkajmy się dziś tam gdzie zwykle o tej co zwykle.
Ruszyła dumnym krokiem w stronę schodów prowadzących na dach wysokiego wieżowca, w którym pracowała. W drżących dłoniach dzierżyła torebkę, niejako bilet powrotny do życia, z którym chciała zerwać.
Otworzyła drzwi prowadzące na dach i na chwilę oślepiło ją otaczające zewsząd światło.
Mężczyzna pociągnął ją za dłoń korzystając z chwilowej nieuwagi kobiety. Przyparł ją do ściany i spojrzał głęboko w oczy.
- A więc TO jest to pańskie specjalne zlecenie?- westchnęła z politowaniem.
- A czego się spodziewałaś, Mel? - mruknął przyciskając swoje wargi do umalowanych błyszczykiem ust kobiety.
- Nie możemy... Nie może pan... Jest pan moim szefem...- wypowiadała słowa pomiędzy każdym guzikiem jej bluzki, który rozpinał.
Lecz mężczyzna nie słuchał jej słów. Zaczął już rozpinać zamek w jej czarnej wąskiej spódnicy, kiedy drzwi którymi dostała się na dach budynku otworzyły się z hukiem.
Melanie błagała, by osoba, która spowodowała ów hałas pomogła jej, nie odbierając przy tym sytuacji opacznie.
- To nie jest to co myślisz Gwen...- pan Halliwell odskoczył od Melanie jak oparzony widząc, że osobą, która im przerwała okazała się... panią Halliwell.
- Nie? A więc co to jest? - pani Halliwell podeszła do małżonka i spoliczkowała go z całej siły zostawiając na twarzy wielki czerwony ślad dłoni.
Mel obserwowała tę scenę z rosnącym rozbawieniem, jednocześnie doprowadzając do porządku swoją garderobę. Szef kobiety próbował się wytłumaczyć jąkając i plącząc fakty, ale ona przerwała mu gwałtownie stanowczym "Nie".
- Tym razem zaszło za daleko - wyciągnęła z białej torebki rewolwer i strzeliła. Raz i celnie. Schowała broń i dała sobie parę minut na obmyślenie planu działania.

Na wspomnienie minionych wydarzeń pani Hepswing mimowolnie uśmiechnęła się do siebie. Rzuciła papierosa na chodnik przydeptując go obcasem. Popatrzyła na zegarek i czekała dalej. Nie odczuwała żadnych wyrzutów sumienia. A przecież powinna. Była współwinna za zabójstwo pana Halliwella, jednak nie mogła powstrzymać się przed uczuciem ulgi towarzyszącym jej w momencie gdy opasły mężczyzna upadł na podłogę z głuchym hukiem.
Nagle usłyszała za sobą szelest kół, sunących po gładkim asfalcie. Nie musiała się odwracać, żeby wiedzieć kto to był. Stała i czekała, aż samochód podjechał i przystanął przy niej.
- Jak się czujesz?- usłyszała gładki, kobiecy głos.
- Nic Ci do tego. - odburknęła i wsiadła do auta.
Mel spojrzała na twarz pani Halliwell, gościł na niej uśmiech rozbawienia i czegoś jeszcze, ale za nic nie mogła rozszyfrować czego. Gwen, mimo czterdziestki na karku, wciąż zdawała się pozostawać tą samą kobietą, którą Mel znała od zawsze - stanowczą, złośliwą, niewzruszoną.
Dlaczego pozbyła się męża? -zastanawiała się kobieta. - Zdradził ją już nie raz, ale był głównym filarem finansowym ich rodziny. Do tego mieli dwójkę wspaniałych synów...
- Gdzie jedziemy? - Zapytała na głos.
- Do lasu - odparła krótko kobieta patrząc na drogę.
- Jak Mikey radzi sobie na uniwersytecie? - wspomniała pierwszego syna Melanie.
-Wspaniale... Inteligencję odziedziczył po ojcu... - powiedziała sucho Gwen kończąc tym samym temat spojrzeniem w stylu: nie chcę o nim rozmawiać.
Gdy zjechały z autostrady, a w ich uszach zabrzmiało przyjemne chrobotanie sunących po żwirze kół samochodu, ujrzały gęste wysokie drzewa.
- Ile to już? Dwa lata? Trzy? - Mel próbowała przerwać ciszę czymś innym niż hałas zamykanych samochodowych drzwi.
- Dwa i pół. Zbliżają się wakacje. - brunetka wyszła z samochodu i zwróciła się w stronę bagażnika.
- Zostały jakieś ślady? - Melanie odrzuciła blond kosmyk opadający na jej rumiane policzki.
- Nie, dopilnowałam wszystkiego, każdego najdrobniejszego szczegółu. Mam wprawę, sama wiesz - wysłała jej porozumiewawcze spojrzenie.
Mel przeszedł dreszcz na wspomnienie sprzed 15 lat. Krew, tak strasznie dużo krwi... Ale nie, to już było, minęło, czas wrócić do teraźniejszości i zostawić to w spokoju.
- Miałyśmy o tym zapomnieć. - burknęła pomagając Gwen wyciągnąć ciało pana Halliwella z bagażnika.
Kobieta prychnęła tylko i rzekła:
- Zakopiemy go przy tamtym drzewie dalej. Pistolet i resztę dowodów mam w worku na śmieci i oklejone taśmą, leżą pod ciałem tej świni. Pozbędziemy się ich później, daleko od tego miejsca.
- Zdaje się, że zaplanowałaś wszystko. - cmoknęła Mel. - Pięknie. Ale co z ludźmi, którzy go znali?
- Przejmujesz się takimi drobiazgami, Mel, naprawdę. Ale masz rację, o tym też pomyślałam. Bliskich przyjaciół nie miał, bo kto by takiego typa chciał znać bliżej? Jednak ogólnie mówiąc jego, a właściwie moi, znajomi będą sądzić, że wyjechał w pilnej sprawie za granicę, poznał tam jakąś laskę o dwadzieścia lat młodszą i został z nią tam. Można wysłać jakąś kartkę z pozdrowieniami na jakieś święto udając, że to od niego, a potem albo urwie kontakty albo można wspomnieć, iż zginął w jakimś strasznym wypadku. Tyle. Nie sądzę aby ktokolwiek go szukał, a ty?
- Ja? W końcu to ty znałaś go lepiej. Chociaż z perspektywy czasu wydaje mi się to śmieszne. Kto chciałby go lepiej znać? Czuje, że wyrządzamy właśnie przysługę światu.
- O tak, masz całkowitą rację. Ale dość już tych pogaduszek, Melanie, skończmy to i wracajmy do domów. Czeka mnie dużo roboty papierkowej.
- Mnie również. - uśmiechnęła się ciepło Mel, co dodało całej sytuacji posmaku groteski i najczarniejszego z humorów. - Jeszcze dziś rano nie przypuszczałabym, że będę sobie stała z tobą, w środku lasu, w trakcie przyjacielskiej rozmowy. - dodała, przypominając sobie czasy, kiedy obie kobiety żyły w wielkiej sympatii do siebie.
- W trakcie pozbywania się ciała mojego męża. - zaznaczyła brunetka stając nogą na dwumetrowy kopiec i ugniatając ziemię.
- Chyba już byłego męża - odparła Mel. - W końcu "dopóki śmierć was nie rozłączy".
- Tia... Kto by pomyślał, że historia lubi się powtarzać. Piętnaście lat temu to ty byłaś na moim miejscu. - obie ruszyły w stronę samochodu bacznie rozglądając się czy ktoś ich aby nie widział.
- Przestań! - warknęła Mel przypominając sobie jak w wieku piętnastu lat była napastowana przez jej nauczyciela arytmetyki.
- No co? Za bolesne wspomnienie? Nie pamiętasz z jaką ulgą się go pozbyłaś? - Gwen odpaliła samochód.
- Pamiętam. Uwierz, że wszystko doskonale pamiętam. Przeciwnie niż bym chciała...
- Daj sobie spokój... To tylko przeszłość.
Samochód wyjechał z lasu na podrzędną drogę, której daleko było do statutu autostrady. Jechały w ciszy. Mel patrzyła przez okno na mijające drzewa, ale myślami była daleko. Bardzo daleko. Przed oczami miała całe swoje życie: dzieciństwo w Anglii, bolesne dorastanie w Chicago, college i uniwersytet. Potem wszystkie lata pracy, częste wyjazdy, a jeszcze częstsze utarczki z współpracownikami... Poczuła się senna. Spojrzała na Gwen. Jak to jest, że choć są tak dla siebie dalekie to mogą na sobie polegać? Oczywiście to nie to samo co jedzenie lodów i oglądanie jakiejś durnej komedyjki co tydzień, ani zwierzanie się sobie z najdziwniejszych rzeczy, ale.. Tak, Mel mogła na niej polegać w każdej sytuacji. Zastanawiała się nad tym jeszcze chwilę, po czym oparła głowę o szybę i usnęła.
Jedno trzeba było przyznać - w aucie Gwen siedzenie pasażera było diabelsko wygodne, jak gdyby dostosowane do sennych towarzyszy jej podróży. Pozwoliło ono obudzić się Mel dopiero o świcie.
- Gdzie jesteśmy? - Wyciągnęła się na tyle ile pozwalał jej niski dach samochodu i spojrzała na kierowcę.
Gwen siedziała z bezwładnie opadniętymi rękami, głowę opierając na kierownicy. Potargane włosy zakrywały jej twarz. Nie odpowiadała.
- Gwen...- Melanie ogarnęła panika odrzuciła z umysłu resztkę snu i położyła dłoń na plecach brunetki. Popchnęła ją lekko. - Gwen...
Odgarnęła kosmyk włosów z twarzy kobiety. Gdyby nie to wszystko przez co Mel przeszła najpewniej wydałaby z siebie okrzyk przerażenia i grozy, po czym niewątpliwie by zemdlała na widok zmasakrowanej twarzy tak dobrze znanej jej osoby. Zamiast tego wyciągnęła papierosa z kieszeni martwej Gwen, zapaliła go jej zapalniczką i zaczęła się nad tym racjonalnie zastanawiać. Nie prowadziła od lat, a wszystko wskazywało na to, że teraz powinna zasiąść za kierownicą i uciekać gdzie pieprz rośnie. Przeszedł ją dreszcz, że z lekcji, której Gwen udzieliła jej tej nocy powinna właśnie teraz skorzystać - pochować koleżankę.
Wypaliła papierosa, wyszła z samochodu i przydeptała peta. Rozejrzała się po okolicy i stwierdziła, że nie ma pojęcia co to za miejsce. Wyglądało na zupełnie starą i opuszczoną drogę pośród jakiejś równiny, taką, która straszy po zmierzchu.
No tak - pomyślała i uśmiechnęła się pod nosem. - Pewnie trafiłam do jakiegoś słabego horroru.
Wyjęła bezwładne ciało Gwen, po czym wykopała mały dół do którego wrzuciła zwłoki.
Kiedy zasiadła za kierownicą jakby z opóźnieniem dotarły do niej wydarzenia, które przed chwilą się zdarzyły. Na przedniej szybie samochodu widniały czerwone litery:
JA WIEM.
Blondynka wcisnęła pedał gazu tym samym rozpędzając samochód do maksymalnej prędkości. Nie ważne dokąd, ważne żeby stąd odjechać. Ktoś sobie robił głupie żarty, albo... Mel przeszedł dreszcz. A jeśli ktoś naprawdę wie?
Próbowała jak najszybciej odrzucić tą myśl. "Niby skąd? Przecież dokładnie sprawdziłyśmy teren, nie było nikogo..." Jednak jakaś jej cząstka dalej nie była co do tego przekonana. Pomyślała sobie o obu synach Gwen i nietypowej więzi, jaka przez lata łączyła obie panie. Synowie. Jeden z nich studiuje, ale drugi to jeszcze dzieciak. Co z nimi będzie? Przecież stracili obojga rodziców. Wypadałoby, by oni przynajmniej wiedzieli, co jest grane. By mogli liczyć na opiekę Mel, tak jak ona zawsze mogła opierać swoje nadzieje w Gwen.
Samochód Gwen zostawiła na jednym ze złomowisk. Po czym zapalając dziesiątego tego wieczoru papierosa ruszyła w stronę kamienicy, w której mieszkała. W pewnym momencie spostrzegła, że ktoś ją śledzi... Zaciągnęła się papierosem powstrzymując się od płaczu.
"Dlaczego ja...?"-pomyślała przyśpieszając kroku.
Postać śledząca ją też przyśpieszyła.
Krzyknęła z przerażenia gdy ktoś położył dłoń na jej ramieniu...
- Zgubiła Pani portfel...- usłyszała miły głos należący do rudego nastolatka.
- O rany, ale mnie przestraszyłeś - odetchnęła z ulgą, że to nie psychopatyczny morderca. Znała tego kolesia, dorabiał roznosząc mleko i gazety w jej okolicy. Próbowała przypomnieć sobie jego imię. - Jesteś... Michael?
- Peter...- uśmiechnął się niepewnie.-Peter Sawyer.
- Przepraszam... Nie mam pamięci do imion.
- Przynoszę Ci "Timesa" od czterech lat, ale nic to. - uśmiechnął się, choć Mel wyczuła dozę goryczy w jego głosie. Jej samej nie było do śmiechu, spode łba obserwowała Peteta.
-Dzięki, wybacz śpieszę się.- mruknęła jakąś kiepską wymówkę, po czym odbierając portfel weszła do budynku, w którym na drugim piętrze znajdywało się jej mieszkanie.

Jedno było pewne, musiała szybko się wyprowadzić, zmienić imię, nazwisko, tożsamość, możliwe że i wygląd. Dla pewności, musiała przeinaczyć całe swoje życie. Zastanowiła się przez chwilę. Skąd wziąć papiery? Ile ją to będzie kosztowało? Od czego zacząć? Poszła się wykąpać myśląc o tym bez przerwy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Martynka
.kurewna śnieżka.



Dołączył: 30 Sie 2006
Posty: 792
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 16:56, 07 Sie 2007    Temat postu:

Bezwietrzna noc zwiastowała coś naprawdę mrocznego. Nikłe światło latarni oświetlało drogę po której nie jechał ani jeden samochód i ławkę na której jeszcze nikt nie siedział. Z mrocznej ciszy wyłonił się delikatny stukot obcasów i szelest powiewającego na delikatnym wietrze płaszcza. Na horyzoncie zamajaczyła czarna sylwetka szczupłej kobiety. Zapaliła papierosa i bacznie rozejrzała się po okolicy.
Kąciki jej ust wygięły się w mimowolnym uśmiechu. W jej myślach zamajaczyły wspomnienia dzisiejszego dnia. Powinna być już zmęczona, wracać do mieszkania i odpocząć po tym wszystkim, jednak miała wciąż w sobie mnóstwo energii. Chciała ogłosić całemu światu, co przydarzyło jej się w ten z pozoru zwyczajny letni dzień. A wszystkie te wydarzenia zaczęły się w tak niewinny sposób, bo kto mógł się spodziewać takiego obrotu sprawy?
Usiadła miękko na ławce wypuszczając dym z ust i czekała.
Pracowała w jednej z lepszych firm marketingowych w Londynie. Gdy dzisiaj sączyła poranną kawę nie spodziewała się nagłego telefonu od szefostwa. Doskonale pamiętała z pozoru zwyczajny sygnał, który w jednej chwili zmroził krew w jej żyłach.
Spodziewała się wszystkiego, tylko nie Tego.
Podniosła powoli słuchawkę.
- Halo?
- Czy mam przyjemność z panną Hepswing?
- Tak. O co chodzi?
- Mam dla pani nowe zlecenie. Specjalne. Spotkajmy się dziś tam gdzie zwykle o tej co zwykle.
Ruszyła dumnym krokiem w stronę schodów prowadzących na dach wysokiego wieżowca, w którym pracowała. W drżących dłoniach dzierżyła torebkę, niejako bilet powrotny do życia, z którym chciała zerwać.
Otworzyła drzwi prowadzące na dach i na chwilę oślepiło ją otaczające zewsząd światło.
Mężczyzna pociągnął ją za dłoń korzystając z chwilowej nieuwagi kobiety. Przyparł ją do ściany i spojrzał głęboko w oczy.
- A więc TO jest to pańskie specjalne zlecenie?- westchnęła z politowaniem.
- A czego się spodziewałaś, Mel? - mruknął przyciskając swoje wargi do umalowanych błyszczykiem ust kobiety.
- Nie możemy... Nie może pan... Jest pan moim szefem...- wypowiadała słowa pomiędzy każdym guzikiem jej bluzki, który rozpinał.
Lecz mężczyzna nie słuchał jej słów. Zaczął już rozpinać zamek w jej czarnej wąskiej spódnicy, kiedy drzwi którymi dostała się na dach budynku otworzyły się z hukiem.
Melanie błagała, by osoba, która spowodowała ów hałas pomogła jej, nie odbierając przy tym sytuacji opacznie.
- To nie jest to co myślisz Gwen...- pan Halliwell odskoczył od Melanie jak oparzony widząc, że osobą, która im przerwała okazała się... panią Halliwell.
- Nie? A więc co to jest? - pani Halliwell podeszła do małżonka i spoliczkowała go z całej siły zostawiając na twarzy wielki czerwony ślad dłoni.
Mel obserwowała tę scenę z rosnącym rozbawieniem, jednocześnie doprowadzając do porządku swoją garderobę. Szef kobiety próbował się wytłumaczyć jąkając i plącząc fakty, ale ona przerwała mu gwałtownie stanowczym "Nie".
- Tym razem zaszło za daleko - wyciągnęła z białej torebki rewolwer i strzeliła. Raz i celnie. Schowała broń i dała sobie parę minut na obmyślenie planu działania.

Na wspomnienie minionych wydarzeń pani Hepswing mimowolnie uśmiechnęła się do siebie. Rzuciła papierosa na chodnik przydeptując go obcasem. Popatrzyła na zegarek i czekała dalej. Nie odczuwała żadnych wyrzutów sumienia. A przecież powinna. Była współwinna za zabójstwo pana Halliwella, jednak nie mogła powstrzymać się przed uczuciem ulgi towarzyszącym jej w momencie gdy opasły mężczyzna upadł na podłogę z głuchym hukiem.
Nagle usłyszała za sobą szelest kół, sunących po gładkim asfalcie. Nie musiała się odwracać, żeby wiedzieć kto to był. Stała i czekała, aż samochód podjechał i przystanął przy niej.
- Jak się czujesz?- usłyszała gładki, kobiecy głos.
- Nic Ci do tego. - odburknęła i wsiadła do auta.
Mel spojrzała na twarz pani Halliwell, gościł na niej uśmiech rozbawienia i czegoś jeszcze, ale za nic nie mogła rozszyfrować czego. Gwen, mimo czterdziestki na karku, wciąż zdawała się pozostawać tą samą kobietą, którą Mel znała od zawsze - stanowczą, złośliwą, niewzruszoną.
Dlaczego pozbyła się męża? -zastanawiała się kobieta. - Zdradził ją już nie raz, ale był głównym filarem finansowym ich rodziny. Do tego mieli dwójkę wspaniałych synów...
- Gdzie jedziemy? - Zapytała na głos.
- Do lasu - odparła krótko kobieta patrząc na drogę.
- Jak Mikey radzi sobie na uniwersytecie? - wspomniała pierwszego syna Melanie.
-Wspaniale... Inteligencję odziedziczył po ojcu... - powiedziała sucho Gwen kończąc tym samym temat spojrzeniem w stylu: nie chcę o nim rozmawiać.
Gdy zjechały z autostrady, a w ich uszach zabrzmiało przyjemne chrobotanie sunących po żwirze kół samochodu, ujrzały gęste wysokie drzewa.
- Ile to już? Dwa lata? Trzy? - Mel próbowała przerwać ciszę czymś innym niż hałas zamykanych samochodowych drzwi.
- Dwa i pół. Zbliżają się wakacje. - brunetka wyszła z samochodu i zwróciła się w stronę bagażnika.
- Zostały jakieś ślady? - Melanie odrzuciła blond kosmyk opadający na jej rumiane policzki.
- Nie, dopilnowałam wszystkiego, każdego najdrobniejszego szczegółu. Mam wprawę, sama wiesz - wysłała jej porozumiewawcze spojrzenie.
Mel przeszedł dreszcz na wspomnienie sprzed 15 lat. Krew, tak strasznie dużo krwi... Ale nie, to już było, minęło, czas wrócić do teraźniejszości i zostawić to w spokoju.
- Miałyśmy o tym zapomnieć. - burknęła pomagając Gwen wyciągnąć ciało pana Halliwella z bagażnika.
Kobieta prychnęła tylko i rzekła:
- Zakopiemy go przy tamtym drzewie dalej. Pistolet i resztę dowodów mam w worku na śmieci i oklejone taśmą, leżą pod ciałem tej świni. Pozbędziemy się ich później, daleko od tego miejsca.
- Zdaje się, że zaplanowałaś wszystko. - cmoknęła Mel. - Pięknie. Ale co z ludźmi, którzy go znali?
- Przejmujesz się takimi drobiazgami, Mel, naprawdę. Ale masz rację, o tym też pomyślałam. Bliskich przyjaciół nie miał, bo kto by takiego typa chciał znać bliżej? Jednak ogólnie mówiąc jego, a właściwie moi, znajomi będą sądzić, że wyjechał w pilnej sprawie za granicę, poznał tam jakąś laskę o dwadzieścia lat młodszą i został z nią tam. Można wysłać jakąś kartkę z pozdrowieniami na jakieś święto udając, że to od niego, a potem albo urwie kontakty albo można wspomnieć, iż zginął w jakimś strasznym wypadku. Tyle. Nie sądzę aby ktokolwiek go szukał, a ty?
- Ja? W końcu to ty znałaś go lepiej. Chociaż z perspektywy czasu wydaje mi się to śmieszne. Kto chciałby go lepiej znać? Czuje, że wyrządzamy właśnie przysługę światu.
- O tak, masz całkowitą rację. Ale dość już tych pogaduszek, Melanie, skończmy to i wracajmy do domów. Czeka mnie dużo roboty papierkowej.
- Mnie również. - uśmiechnęła się ciepło Mel, co dodało całej sytuacji posmaku groteski i najczarniejszego z humorów. - Jeszcze dziś rano nie przypuszczałabym, że będę sobie stała z tobą, w środku lasu, w trakcie przyjacielskiej rozmowy. - dodała, przypominając sobie czasy, kiedy obie kobiety żyły w wielkiej sympatii do siebie.
- W trakcie pozbywania się ciała mojego męża. - zaznaczyła brunetka stając nogą na dwumetrowy kopiec i ugniatając ziemię.
- Chyba już byłego męża - odparła Mel. - W końcu "dopóki śmierć was nie rozłączy".
- Tia... Kto by pomyślał, że historia lubi się powtarzać. Piętnaście lat temu to ty byłaś na moim miejscu. - obie ruszyły w stronę samochodu bacznie rozglądając się czy ktoś ich aby nie widział.
- Przestań! - warknęła Mel przypominając sobie jak w wieku piętnastu lat była napastowana przez jej nauczyciela arytmetyki.
- No co? Za bolesne wspomnienie? Nie pamiętasz z jaką ulgą się go pozbyłaś? - Gwen odpaliła samochód.
- Pamiętam. Uwierz, że wszystko doskonale pamiętam. Przeciwnie niż bym chciała...
- Daj sobie spokój... To tylko przeszłość.
Samochód wyjechał z lasu na podrzędną drogę, której daleko było do statutu autostrady. Jechały w ciszy. Mel patrzyła przez okno na mijające drzewa, ale myślami była daleko. Bardzo daleko. Przed oczami miała całe swoje życie: dzieciństwo w Anglii, bolesne dorastanie w Chicago, college i uniwersytet. Potem wszystkie lata pracy, częste wyjazdy, a jeszcze częstsze utarczki z współpracownikami... Poczuła się senna. Spojrzała na Gwen. Jak to jest, że choć są tak dla siebie dalekie to mogą na sobie polegać? Oczywiście to nie to samo co jedzenie lodów i oglądanie jakiejś durnej komedyjki co tydzień, ani zwierzanie się sobie z najdziwniejszych rzeczy, ale.. Tak, Mel mogła na niej polegać w każdej sytuacji. Zastanawiała się nad tym jeszcze chwilę, po czym oparła głowę o szybę i usnęła.
Jedno trzeba było przyznać - w aucie Gwen siedzenie pasażera było diabelsko wygodne, jak gdyby dostosowane do sennych towarzyszy jej podróży. Pozwoliło ono obudzić się Mel dopiero o świcie.
- Gdzie jesteśmy? - Wyciągnęła się na tyle ile pozwalał jej niski dach samochodu i spojrzała na kierowcę.
Gwen siedziała z bezwładnie opadniętymi rękami, głowę opierając na kierownicy. Potargane włosy zakrywały jej twarz. Nie odpowiadała.
- Gwen...- Melanie ogarnęła panika odrzuciła z umysłu resztkę snu i położyła dłoń na plecach brunetki. Popchnęła ją lekko. - Gwen...
Odgarnęła kosmyk włosów z twarzy kobiety. Gdyby nie to wszystko przez co Mel przeszła najpewniej wydałaby z siebie okrzyk przerażenia i grozy, po czym niewątpliwie by zemdlała na widok zmasakrowanej twarzy tak dobrze znanej jej osoby. Zamiast tego wyciągnęła papierosa z kieszeni martwej Gwen, zapaliła go jej zapalniczką i zaczęła się nad tym racjonalnie zastanawiać. Nie prowadziła od lat, a wszystko wskazywało na to, że teraz powinna zasiąść za kierownicą i uciekać gdzie pieprz rośnie. Przeszedł ją dreszcz, że z lekcji, której Gwen udzieliła jej tej nocy powinna właśnie teraz skorzystać - pochować koleżankę.
Wypaliła papierosa, wyszła z samochodu i przydeptała peta. Rozejrzała się po okolicy i stwierdziła, że nie ma pojęcia co to za miejsce. Wyglądało na zupełnie starą i opuszczoną drogę pośród jakiejś równiny, taką, która straszy po zmierzchu.
No tak - pomyślała i uśmiechnęła się pod nosem. - Pewnie trafiłam do jakiegoś słabego horroru.
Wyjęła bezwładne ciało Gwen, po czym wykopała mały dół do którego wrzuciła zwłoki.
Kiedy zasiadła za kierownicą jakby z opóźnieniem dotarły do niej wydarzenia, które przed chwilą się zdarzyły. Na przedniej szybie samochodu widniały czerwone litery:
JA WIEM.
Blondynka wcisnęła pedał gazu tym samym rozpędzając samochód do maksymalnej prędkości. Nie ważne dokąd, ważne żeby stąd odjechać. Ktoś sobie robił głupie żarty, albo... Mel przeszedł dreszcz. A jeśli ktoś naprawdę wie?
Próbowała jak najszybciej odrzucić tą myśl. "Niby skąd? Przecież dokładnie sprawdziłyśmy teren, nie było nikogo..." Jednak jakaś jej cząstka dalej nie była co do tego przekonana. Pomyślała sobie o obu synach Gwen i nietypowej więzi, jaka przez lata łączyła obie panie. Synowie. Jeden z nich studiuje, ale drugi to jeszcze dzieciak. Co z nimi będzie? Przecież stracili obojga rodziców. Wypadałoby, by oni przynajmniej wiedzieli, co jest grane. By mogli liczyć na opiekę Mel, tak jak ona zawsze mogła opierać swoje nadzieje w Gwen.
Samochód Gwen zostawiła na jednym ze złomowisk. Po czym zapalając dziesiątego tego wieczoru papierosa ruszyła w stronę kamienicy, w której mieszkała. W pewnym momencie spostrzegła, że ktoś ją śledzi... Zaciągnęła się papierosem powstrzymując się od płaczu.
"Dlaczego ja...?"-pomyślała przyśpieszając kroku.
Postać śledząca ją też przyśpieszyła.
Krzyknęła z przerażenia gdy ktoś położył dłoń na jej ramieniu...
- Zgubiła Pani portfel...- usłyszała miły głos należący do rudego nastolatka.
- O rany, ale mnie przestraszyłeś - odetchnęła z ulgą, że to nie psychopatyczny morderca. Znała tego kolesia, dorabiał roznosząc mleko i gazety w jej okolicy. Próbowała przypomnieć sobie jego imię. - Jesteś... Michael?
- Peter...- uśmiechnął się niepewnie.-Peter Sawyer.
- Przepraszam... Nie mam pamięci do imion.
- Przynoszę Ci "Timesa" od czterech lat, ale nic to. - uśmiechnął się, choć Mel wyczuła dozę goryczy w jego głosie. Jej samej nie było do śmiechu, spode łba obserwowała Peteta.
-Dzięki, wybacz śpieszę się.- mruknęła jakąś kiepską wymówkę, po czym odbierając portfel weszła do budynku, w którym na drugim piętrze znajdywało się jej mieszkanie.

Jedno było pewne, musiała szybko się wyprowadzić, zmienić imię, nazwisko, tożsamość, możliwe że i wygląd. Dla pewności, musiała przeinaczyć całe swoje życie. Zastanowiła się przez chwilę. Skąd wziąć papiery? Ile ją to będzie kosztowało? Od czego zacząć? Poszła się wykąpać myśląc o tym bez przerwy. A może to i dobrze, że będzie musiała porzucić dotyczczasową rutynę? Może przeprowadzi się w jakieś piękniejsze miejsce i w końcu znajdzie partnera na całe życie?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Enjoy
.księżniczka na wydaniu.



Dołączył: 26 Sie 2006
Posty: 257
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 17:42, 07 Sie 2007    Temat postu:

Bezwietrzna noc zwiastowała coś naprawdę mrocznego. Nikłe światło latarni oświetlało drogę po której nie jechał ani jeden samochód i ławkę na której jeszcze nikt nie siedział. Z mrocznej ciszy wyłonił się delikatny stukot obcasów i szelest powiewającego na delikatnym wietrze płaszcza. Na horyzoncie zamajaczyła czarna sylwetka szczupłej kobiety. Zapaliła papierosa i bacznie rozejrzała się po okolicy.
Kąciki jej ust wygięły się w mimowolnym uśmiechu. W jej myślach zamajaczyły wspomnienia dzisiejszego dnia. Powinna być już zmęczona, wracać do mieszkania i odpocząć po tym wszystkim, jednak miała wciąż w sobie mnóstwo energii. Chciała ogłosić całemu światu, co przydarzyło jej się w ten z pozoru zwyczajny letni dzień. A wszystkie te wydarzenia zaczęły się w tak niewinny sposób, bo kto mógł się spodziewać takiego obrotu sprawy?
Usiadła miękko na ławce wypuszczając dym z ust i czekała.
Pracowała w jednej z lepszych firm marketingowych w Londynie. Gdy dzisiaj sączyła poranną kawę nie spodziewała się nagłego telefonu od szefostwa. Doskonale pamiętała z pozoru zwyczajny sygnał, który w jednej chwili zmroził krew w jej żyłach.
Spodziewała się wszystkiego, tylko nie Tego.
Podniosła powoli słuchawkę.
- Halo?
- Czy mam przyjemność z panną Hepswing?
- Tak. O co chodzi?
- Mam dla pani nowe zlecenie. Specjalne. Spotkajmy się dziś tam gdzie zwykle o tej co zwykle.
Ruszyła dumnym krokiem w stronę schodów prowadzących na dach wysokiego wieżowca, w którym pracowała. W drżących dłoniach dzierżyła torebkę, niejako bilet powrotny do życia, z którym chciała zerwać.
Otworzyła drzwi prowadzące na dach i na chwilę oślepiło ją otaczające zewsząd światło.
Mężczyzna pociągnął ją za dłoń korzystając z chwilowej nieuwagi kobiety. Przyparł ją do ściany i spojrzał głęboko w oczy.
- A więc TO jest to pańskie specjalne zlecenie?- westchnęła z politowaniem.
- A czego się spodziewałaś, Mel? - mruknął przyciskając swoje wargi do umalowanych błyszczykiem ust kobiety.
- Nie możemy... Nie może pan... Jest pan moim szefem...- wypowiadała słowa pomiędzy każdym guzikiem jej bluzki, który rozpinał.
Lecz mężczyzna nie słuchał jej słów. Zaczął już rozpinać zamek w jej czarnej wąskiej spódnicy, kiedy drzwi którymi dostała się na dach budynku otworzyły się z hukiem.
Melanie błagała, by osoba, która spowodowała ów hałas pomogła jej, nie odbierając przy tym sytuacji opacznie.
- To nie jest to co myślisz Gwen...- pan Halliwell odskoczył od Melanie jak oparzony widząc, że osobą, która im przerwała okazała się... panią Halliwell.
- Nie? A więc co to jest? - pani Halliwell podeszła do małżonka i spoliczkowała go z całej siły zostawiając na twarzy wielki czerwony ślad dłoni.
Mel obserwowała tę scenę z rosnącym rozbawieniem, jednocześnie doprowadzając do porządku swoją garderobę. Szef kobiety próbował się wytłumaczyć jąkając i plącząc fakty, ale ona przerwała mu gwałtownie stanowczym "Nie".
- Tym razem zaszło za daleko - wyciągnęła z białej torebki rewolwer i strzeliła. Raz i celnie. Schowała broń i dała sobie parę minut na obmyślenie planu działania.

Na wspomnienie minionych wydarzeń pani Hepswing mimowolnie uśmiechnęła się do siebie. Rzuciła papierosa na chodnik przydeptując go obcasem. Popatrzyła na zegarek i czekała dalej. Nie odczuwała żadnych wyrzutów sumienia. A przecież powinna. Była współwinna za zabójstwo pana Halliwella, jednak nie mogła powstrzymać się przed uczuciem ulgi towarzyszącym jej w momencie gdy opasły mężczyzna upadł na podłogę z głuchym hukiem.
Nagle usłyszała za sobą szelest kół, sunących po gładkim asfalcie. Nie musiała się odwracać, żeby wiedzieć kto to był. Stała i czekała, aż samochód podjechał i przystanął przy niej.
- Jak się czujesz?- usłyszała gładki, kobiecy głos.
- Nic Ci do tego. - odburknęła i wsiadła do auta.
Mel spojrzała na twarz pani Halliwell, gościł na niej uśmiech rozbawienia i czegoś jeszcze, ale za nic nie mogła rozszyfrować czego. Gwen, mimo czterdziestki na karku, wciąż zdawała się pozostawać tą samą kobietą, którą Mel znała od zawsze - stanowczą, złośliwą, niewzruszoną.
Dlaczego pozbyła się męża? -zastanawiała się kobieta. - Zdradził ją już nie raz, ale był głównym filarem finansowym ich rodziny. Do tego mieli dwójkę wspaniałych synów...
- Gdzie jedziemy? - Zapytała na głos.
- Do lasu - odparła krótko kobieta patrząc na drogę.
- Jak Mikey radzi sobie na uniwersytecie? - wspomniała pierwszego syna Melanie.
-Wspaniale... Inteligencję odziedziczył po ojcu... - powiedziała sucho Gwen kończąc tym samym temat spojrzeniem w stylu: nie chcę o nim rozmawiać.
Gdy zjechały z autostrady, a w ich uszach zabrzmiało przyjemne chrobotanie sunących po żwirze kół samochodu, ujrzały gęste wysokie drzewa.
- Ile to już? Dwa lata? Trzy? - Mel próbowała przerwać ciszę czymś innym niż hałas zamykanych samochodowych drzwi.
- Dwa i pół. Zbliżają się wakacje. - brunetka wyszła z samochodu i zwróciła się w stronę bagażnika.
- Zostały jakieś ślady? - Melanie odrzuciła blond kosmyk opadający na jej rumiane policzki.
- Nie, dopilnowałam wszystkiego, każdego najdrobniejszego szczegółu. Mam wprawę, sama wiesz - wysłała jej porozumiewawcze spojrzenie.
Mel przeszedł dreszcz na wspomnienie sprzed 15 lat. Krew, tak strasznie dużo krwi... Ale nie, to już było, minęło, czas wrócić do teraźniejszości i zostawić to w spokoju.
- Miałyśmy o tym zapomnieć. - burknęła pomagając Gwen wyciągnąć ciało pana Halliwella z bagażnika.
Kobieta prychnęła tylko i rzekła:
- Zakopiemy go przy tamtym drzewie dalej. Pistolet i resztę dowodów mam w worku na śmieci i oklejone taśmą, leżą pod ciałem tej świni. Pozbędziemy się ich później, daleko od tego miejsca.
- Zdaje się, że zaplanowałaś wszystko. - cmoknęła Mel. - Pięknie. Ale co z ludźmi, którzy go znali?
- Przejmujesz się takimi drobiazgami, Mel, naprawdę. Ale masz rację, o tym też pomyślałam. Bliskich przyjaciół nie miał, bo kto by takiego typa chciał znać bliżej? Jednak ogólnie mówiąc jego, a właściwie moi, znajomi będą sądzić, że wyjechał w pilnej sprawie za granicę, poznał tam jakąś laskę o dwadzieścia lat młodszą i został z nią tam. Można wysłać jakąś kartkę z pozdrowieniami na jakieś święto udając, że to od niego, a potem albo urwie kontakty albo można wspomnieć, iż zginął w jakimś strasznym wypadku. Tyle. Nie sądzę aby ktokolwiek go szukał, a ty?
- Ja? W końcu to ty znałaś go lepiej. Chociaż z perspektywy czasu wydaje mi się to śmieszne. Kto chciałby go lepiej znać? Czuje, że wyrządzamy właśnie przysługę światu.
- O tak, masz całkowitą rację. Ale dość już tych pogaduszek, Melanie, skończmy to i wracajmy do domów. Czeka mnie dużo roboty papierkowej.
- Mnie również. - uśmiechnęła się ciepło Mel, co dodało całej sytuacji posmaku groteski i najczarniejszego z humorów. - Jeszcze dziś rano nie przypuszczałabym, że będę sobie stała z tobą, w środku lasu, w trakcie przyjacielskiej rozmowy. - dodała, przypominając sobie czasy, kiedy obie kobiety żyły w wielkiej sympatii do siebie.
- W trakcie pozbywania się ciała mojego męża. - zaznaczyła brunetka stając nogą na dwumetrowy kopiec i ugniatając ziemię.
- Chyba już byłego męża - odparła Mel. - W końcu "dopóki śmierć was nie rozłączy".
- Tia... Kto by pomyślał, że historia lubi się powtarzać. Piętnaście lat temu to ty byłaś na moim miejscu. - obie ruszyły w stronę samochodu bacznie rozglądając się czy ktoś ich aby nie widział.
- Przestań! - warknęła Mel przypominając sobie jak w wieku piętnastu lat była napastowana przez jej nauczyciela arytmetyki.
- No co? Za bolesne wspomnienie? Nie pamiętasz z jaką ulgą się go pozbyłaś? - Gwen odpaliła samochód.
- Pamiętam. Uwierz, że wszystko doskonale pamiętam. Przeciwnie niż bym chciała...
- Daj sobie spokój... To tylko przeszłość.
Samochód wyjechał z lasu na podrzędną drogę, której daleko było do statutu autostrady. Jechały w ciszy. Mel patrzyła przez okno na mijające drzewa, ale myślami była daleko. Bardzo daleko. Przed oczami miała całe swoje życie: dzieciństwo w Anglii, bolesne dorastanie w Chicago, college i uniwersytet. Potem wszystkie lata pracy, częste wyjazdy, a jeszcze częstsze utarczki z współpracownikami... Poczuła się senna. Spojrzała na Gwen. Jak to jest, że choć są tak dla siebie dalekie to mogą na sobie polegać? Oczywiście to nie to samo co jedzenie lodów i oglądanie jakiejś durnej komedyjki co tydzień, ani zwierzanie się sobie z najdziwniejszych rzeczy, ale.. Tak, Mel mogła na niej polegać w każdej sytuacji. Zastanawiała się nad tym jeszcze chwilę, po czym oparła głowę o szybę i usnęła.
Jedno trzeba było przyznać - w aucie Gwen siedzenie pasażera było diabelsko wygodne, jak gdyby dostosowane do sennych towarzyszy jej podróży. Pozwoliło ono obudzić się Mel dopiero o świcie.
- Gdzie jesteśmy? - Wyciągnęła się na tyle ile pozwalał jej niski dach samochodu i spojrzała na kierowcę.
Gwen siedziała z bezwładnie opadniętymi rękami, głowę opierając na kierownicy. Potargane włosy zakrywały jej twarz. Nie odpowiadała.
- Gwen...- Melanie ogarnęła panika odrzuciła z umysłu resztkę snu i położyła dłoń na plecach brunetki. Popchnęła ją lekko. - Gwen...
Odgarnęła kosmyk włosów z twarzy kobiety. Gdyby nie to wszystko przez co Mel przeszła najpewniej wydałaby z siebie okrzyk przerażenia i grozy, po czym niewątpliwie by zemdlała na widok zmasakrowanej twarzy tak dobrze znanej jej osoby. Zamiast tego wyciągnęła papierosa z kieszeni martwej Gwen, zapaliła go jej zapalniczką i zaczęła się nad tym racjonalnie zastanawiać. Nie prowadziła od lat, a wszystko wskazywało na to, że teraz powinna zasiąść za kierownicą i uciekać gdzie pieprz rośnie. Przeszedł ją dreszcz, że z lekcji, której Gwen udzieliła jej tej nocy powinna właśnie teraz skorzystać - pochować koleżankę.
Wypaliła papierosa, wyszła z samochodu i przydeptała peta. Rozejrzała się po okolicy i stwierdziła, że nie ma pojęcia co to za miejsce. Wyglądało na zupełnie starą i opuszczoną drogę pośród jakiejś równiny, taką, która straszy po zmierzchu.
No tak - pomyślała i uśmiechnęła się pod nosem. - Pewnie trafiłam do jakiegoś słabego horroru.
Wyjęła bezwładne ciało Gwen, po czym wykopała mały dół do którego wrzuciła zwłoki.
Kiedy zasiadła za kierownicą jakby z opóźnieniem dotarły do niej wydarzenia, które przed chwilą się zdarzyły. Na przedniej szybie samochodu widniały czerwone litery:
JA WIEM.
Blondynka wcisnęła pedał gazu tym samym rozpędzając samochód do maksymalnej prędkości. Nie ważne dokąd, ważne żeby stąd odjechać. Ktoś sobie robił głupie żarty, albo... Mel przeszedł dreszcz. A jeśli ktoś naprawdę wie?
Próbowała jak najszybciej odrzucić tą myśl. "Niby skąd? Przecież dokładnie sprawdziłyśmy teren, nie było nikogo..." Jednak jakaś jej cząstka dalej nie była co do tego przekonana. Pomyślała sobie o obu synach Gwen i nietypowej więzi, jaka przez lata łączyła obie panie. Synowie. Jeden z nich studiuje, ale drugi to jeszcze dzieciak. Co z nimi będzie? Przecież stracili obojga rodziców. Wypadałoby, by oni przynajmniej wiedzieli, co jest grane. By mogli liczyć na opiekę Mel, tak jak ona zawsze mogła opierać swoje nadzieje w Gwen.
Samochód Gwen zostawiła na jednym ze złomowisk. Po czym zapalając dziesiątego tego wieczoru papierosa ruszyła w stronę kamienicy, w której mieszkała. W pewnym momencie spostrzegła, że ktoś ją śledzi... Zaciągnęła się papierosem powstrzymując się od płaczu.
"Dlaczego ja...?"-pomyślała przyśpieszając kroku.
Postać śledząca ją też przyśpieszyła.
Krzyknęła z przerażenia gdy ktoś położył dłoń na jej ramieniu...
- Zgubiła Pani portfel...- usłyszała miły głos należący do rudego nastolatka.
- O rany, ale mnie przestraszyłeś - odetchnęła z ulgą, że to nie psychopatyczny morderca. Znała tego kolesia, dorabiał roznosząc mleko i gazety w jej okolicy. Próbowała przypomnieć sobie jego imię. - Jesteś... Michael?
- Peter...- uśmiechnął się niepewnie.-Peter Sawyer.
- Przepraszam... Nie mam pamięci do imion.
- Przynoszę Ci "Timesa" od czterech lat, ale nic to. - uśmiechnął się, choć Mel wyczuła dozę goryczy w jego głosie. Jej samej nie było do śmiechu, spode łba obserwowała Peteta.
-Dzięki, wybacz śpieszę się.- mruknęła jakąś kiepską wymówkę, po czym odbierając portfel weszła do budynku, w którym na drugim piętrze znajdywało się jej mieszkanie.

Jedno było pewne, musiała szybko się wyprowadzić, zmienić imię, nazwisko, tożsamość, możliwe że i wygląd. Dla pewności, musiała przeinaczyć całe swoje życie. Zastanowiła się przez chwilę. Skąd wziąć papiery? Ile ją to będzie kosztowało? Od czego zacząć? Poszła się wykąpać myśląc o tym bez przerwy. A może to i dobrze, że będzie musiała porzucić dotyczczasową rutynę? Może przeprowadzi się w jakieś piękniejsze miejsce i w końcu znajdzie partnera na całe życie?
Kiedy cieszyła się upragnioną kąpielą nagle rozdzwoniła się jej komórka.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Martynka
.kurewna śnieżka.



Dołączył: 30 Sie 2006
Posty: 792
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 18:16, 07 Sie 2007    Temat postu:

Bezwietrzna noc zwiastowała coś naprawdę mrocznego. Nikłe światło latarni oświetlało drogę po której nie jechał ani jeden samochód i ławkę na której jeszcze nikt nie siedział. Z mrocznej ciszy wyłonił się delikatny stukot obcasów i szelest powiewającego na delikatnym wietrze płaszcza. Na horyzoncie zamajaczyła czarna sylwetka szczupłej kobiety. Zapaliła papierosa i bacznie rozejrzała się po okolicy.
Kąciki jej ust wygięły się w mimowolnym uśmiechu. W jej myślach zamajaczyły wspomnienia dzisiejszego dnia. Powinna być już zmęczona, wracać do mieszkania i odpocząć po tym wszystkim, jednak miała wciąż w sobie mnóstwo energii. Chciała ogłosić całemu światu, co przydarzyło jej się w ten z pozoru zwyczajny letni dzień. A wszystkie te wydarzenia zaczęły się w tak niewinny sposób, bo kto mógł się spodziewać takiego obrotu sprawy?
Usiadła miękko na ławce wypuszczając dym z ust i czekała.
Pracowała w jednej z lepszych firm marketingowych w Londynie. Gdy dzisiaj sączyła poranną kawę nie spodziewała się nagłego telefonu od szefostwa. Doskonale pamiętała z pozoru zwyczajny sygnał, który w jednej chwili zmroził krew w jej żyłach.
Spodziewała się wszystkiego, tylko nie Tego.
Podniosła powoli słuchawkę.
- Halo?
- Czy mam przyjemność z panną Hepswing?
- Tak. O co chodzi?
- Mam dla pani nowe zlecenie. Specjalne. Spotkajmy się dziś tam gdzie zwykle o tej co zwykle.
Ruszyła dumnym krokiem w stronę schodów prowadzących na dach wysokiego wieżowca, w którym pracowała. W drżących dłoniach dzierżyła torebkę, niejako bilet powrotny do życia, z którym chciała zerwać.
Otworzyła drzwi prowadzące na dach i na chwilę oślepiło ją otaczające zewsząd światło.
Mężczyzna pociągnął ją za dłoń korzystając z chwilowej nieuwagi kobiety. Przyparł ją do ściany i spojrzał głęboko w oczy.
- A więc TO jest to pańskie specjalne zlecenie?- westchnęła z politowaniem.
- A czego się spodziewałaś, Mel? - mruknął przyciskając swoje wargi do umalowanych błyszczykiem ust kobiety.
- Nie możemy... Nie może pan... Jest pan moim szefem...- wypowiadała słowa pomiędzy każdym guzikiem jej bluzki, który rozpinał.
Lecz mężczyzna nie słuchał jej słów. Zaczął już rozpinać zamek w jej czarnej wąskiej spódnicy, kiedy drzwi którymi dostała się na dach budynku otworzyły się z hukiem.
Melanie błagała, by osoba, która spowodowała ów hałas pomogła jej, nie odbierając przy tym sytuacji opacznie.
- To nie jest to co myślisz Gwen...- pan Halliwell odskoczył od Melanie jak oparzony widząc, że osobą, która im przerwała okazała się... panią Halliwell.
- Nie? A więc co to jest? - pani Halliwell podeszła do małżonka i spoliczkowała go z całej siły zostawiając na twarzy wielki czerwony ślad dłoni.
Mel obserwowała tę scenę z rosnącym rozbawieniem, jednocześnie doprowadzając do porządku swoją garderobę. Szef kobiety próbował się wytłumaczyć jąkając i plącząc fakty, ale ona przerwała mu gwałtownie stanowczym "Nie".
- Tym razem zaszło za daleko - wyciągnęła z białej torebki rewolwer i strzeliła. Raz i celnie. Schowała broń i dała sobie parę minut na obmyślenie planu działania.

Na wspomnienie minionych wydarzeń pani Hepswing mimowolnie uśmiechnęła się do siebie. Rzuciła papierosa na chodnik przydeptując go obcasem. Popatrzyła na zegarek i czekała dalej. Nie odczuwała żadnych wyrzutów sumienia. A przecież powinna. Była współwinna za zabójstwo pana Halliwella, jednak nie mogła powstrzymać się przed uczuciem ulgi towarzyszącym jej w momencie gdy opasły mężczyzna upadł na podłogę z głuchym hukiem.
Nagle usłyszała za sobą szelest kół, sunących po gładkim asfalcie. Nie musiała się odwracać, żeby wiedzieć kto to był. Stała i czekała, aż samochód podjechał i przystanął przy niej.
- Jak się czujesz?- usłyszała gładki, kobiecy głos.
- Nic Ci do tego. - odburknęła i wsiadła do auta.
Mel spojrzała na twarz pani Halliwell, gościł na niej uśmiech rozbawienia i czegoś jeszcze, ale za nic nie mogła rozszyfrować czego. Gwen, mimo czterdziestki na karku, wciąż zdawała się pozostawać tą samą kobietą, którą Mel znała od zawsze - stanowczą, złośliwą, niewzruszoną.
Dlaczego pozbyła się męża? -zastanawiała się kobieta. - Zdradził ją już nie raz, ale był głównym filarem finansowym ich rodziny. Do tego mieli dwójkę wspaniałych synów...
- Gdzie jedziemy? - Zapytała na głos.
- Do lasu - odparła krótko kobieta patrząc na drogę.
- Jak Mikey radzi sobie na uniwersytecie? - wspomniała pierwszego syna Melanie.
-Wspaniale... Inteligencję odziedziczył po ojcu... - powiedziała sucho Gwen kończąc tym samym temat spojrzeniem w stylu: nie chcę o nim rozmawiać.
Gdy zjechały z autostrady, a w ich uszach zabrzmiało przyjemne chrobotanie sunących po żwirze kół samochodu, ujrzały gęste wysokie drzewa.
- Ile to już? Dwa lata? Trzy? - Mel próbowała przerwać ciszę czymś innym niż hałas zamykanych samochodowych drzwi.
- Dwa i pół. Zbliżają się wakacje. - brunetka wyszła z samochodu i zwróciła się w stronę bagażnika.
- Zostały jakieś ślady? - Melanie odrzuciła blond kosmyk opadający na jej rumiane policzki.
- Nie, dopilnowałam wszystkiego, każdego najdrobniejszego szczegółu. Mam wprawę, sama wiesz - wysłała jej porozumiewawcze spojrzenie.
Mel przeszedł dreszcz na wspomnienie sprzed 15 lat. Krew, tak strasznie dużo krwi... Ale nie, to już było, minęło, czas wrócić do teraźniejszości i zostawić to w spokoju.
- Miałyśmy o tym zapomnieć. - burknęła pomagając Gwen wyciągnąć ciało pana Halliwella z bagażnika.
Kobieta prychnęła tylko i rzekła:
- Zakopiemy go przy tamtym drzewie dalej. Pistolet i resztę dowodów mam w worku na śmieci i oklejone taśmą, leżą pod ciałem tej świni. Pozbędziemy się ich później, daleko od tego miejsca.
- Zdaje się, że zaplanowałaś wszystko. - cmoknęła Mel. - Pięknie. Ale co z ludźmi, którzy go znali?
- Przejmujesz się takimi drobiazgami, Mel, naprawdę. Ale masz rację, o tym też pomyślałam. Bliskich przyjaciół nie miał, bo kto by takiego typa chciał znać bliżej? Jednak ogólnie mówiąc jego, a właściwie moi, znajomi będą sądzić, że wyjechał w pilnej sprawie za granicę, poznał tam jakąś laskę o dwadzieścia lat młodszą i został z nią tam. Można wysłać jakąś kartkę z pozdrowieniami na jakieś święto udając, że to od niego, a potem albo urwie kontakty albo można wspomnieć, iż zginął w jakimś strasznym wypadku. Tyle. Nie sądzę aby ktokolwiek go szukał, a ty?
- Ja? W końcu to ty znałaś go lepiej. Chociaż z perspektywy czasu wydaje mi się to śmieszne. Kto chciałby go lepiej znać? Czuje, że wyrządzamy właśnie przysługę światu.
- O tak, masz całkowitą rację. Ale dość już tych pogaduszek, Melanie, skończmy to i wracajmy do domów. Czeka mnie dużo roboty papierkowej.
- Mnie również. - uśmiechnęła się ciepło Mel, co dodało całej sytuacji posmaku groteski i najczarniejszego z humorów. - Jeszcze dziś rano nie przypuszczałabym, że będę sobie stała z tobą, w środku lasu, w trakcie przyjacielskiej rozmowy. - dodała, przypominając sobie czasy, kiedy obie kobiety żyły w wielkiej sympatii do siebie.
- W trakcie pozbywania się ciała mojego męża. - zaznaczyła brunetka stając nogą na dwumetrowy kopiec i ugniatając ziemię.
- Chyba już byłego męża - odparła Mel. - W końcu "dopóki śmierć was nie rozłączy".
- Tia... Kto by pomyślał, że historia lubi się powtarzać. Piętnaście lat temu to ty byłaś na moim miejscu. - obie ruszyły w stronę samochodu bacznie rozglądając się czy ktoś ich aby nie widział.
- Przestań! - warknęła Mel przypominając sobie jak w wieku piętnastu lat była napastowana przez jej nauczyciela arytmetyki.
- No co? Za bolesne wspomnienie? Nie pamiętasz z jaką ulgą się go pozbyłaś? - Gwen odpaliła samochód.
- Pamiętam. Uwierz, że wszystko doskonale pamiętam. Przeciwnie niż bym chciała...
- Daj sobie spokój... To tylko przeszłość.
Samochód wyjechał z lasu na podrzędną drogę, której daleko było do statutu autostrady. Jechały w ciszy. Mel patrzyła przez okno na mijające drzewa, ale myślami była daleko. Bardzo daleko. Przed oczami miała całe swoje życie: dzieciństwo w Anglii, bolesne dorastanie w Chicago, college i uniwersytet. Potem wszystkie lata pracy, częste wyjazdy, a jeszcze częstsze utarczki z współpracownikami... Poczuła się senna. Spojrzała na Gwen. Jak to jest, że choć są tak dla siebie dalekie to mogą na sobie polegać? Oczywiście to nie to samo co jedzenie lodów i oglądanie jakiejś durnej komedyjki co tydzień, ani zwierzanie się sobie z najdziwniejszych rzeczy, ale.. Tak, Mel mogła na niej polegać w każdej sytuacji. Zastanawiała się nad tym jeszcze chwilę, po czym oparła głowę o szybę i usnęła.
Jedno trzeba było przyznać - w aucie Gwen siedzenie pasażera było diabelsko wygodne, jak gdyby dostosowane do sennych towarzyszy jej podróży. Pozwoliło ono obudzić się Mel dopiero o świcie.
- Gdzie jesteśmy? - Wyciągnęła się na tyle ile pozwalał jej niski dach samochodu i spojrzała na kierowcę.
Gwen siedziała z bezwładnie opadniętymi rękami, głowę opierając na kierownicy. Potargane włosy zakrywały jej twarz. Nie odpowiadała.
- Gwen...- Melanie ogarnęła panika odrzuciła z umysłu resztkę snu i położyła dłoń na plecach brunetki. Popchnęła ją lekko. - Gwen...
Odgarnęła kosmyk włosów z twarzy kobiety. Gdyby nie to wszystko przez co Mel przeszła najpewniej wydałaby z siebie okrzyk przerażenia i grozy, po czym niewątpliwie by zemdlała na widok zmasakrowanej twarzy tak dobrze znanej jej osoby. Zamiast tego wyciągnęła papierosa z kieszeni martwej Gwen, zapaliła go jej zapalniczką i zaczęła się nad tym racjonalnie zastanawiać. Nie prowadziła od lat, a wszystko wskazywało na to, że teraz powinna zasiąść za kierownicą i uciekać gdzie pieprz rośnie. Przeszedł ją dreszcz, że z lekcji, której Gwen udzieliła jej tej nocy powinna właśnie teraz skorzystać - pochować koleżankę.
Wypaliła papierosa, wyszła z samochodu i przydeptała peta. Rozejrzała się po okolicy i stwierdziła, że nie ma pojęcia co to za miejsce. Wyglądało na zupełnie starą i opuszczoną drogę pośród jakiejś równiny, taką, która straszy po zmierzchu.
No tak - pomyślała i uśmiechnęła się pod nosem. - Pewnie trafiłam do jakiegoś słabego horroru.
Wyjęła bezwładne ciało Gwen, po czym wykopała mały dół do którego wrzuciła zwłoki.
Kiedy zasiadła za kierownicą jakby z opóźnieniem dotarły do niej wydarzenia, które przed chwilą się zdarzyły. Na przedniej szybie samochodu widniały czerwone litery:
JA WIEM.
Blondynka wcisnęła pedał gazu tym samym rozpędzając samochód do maksymalnej prędkości. Nie ważne dokąd, ważne żeby stąd odjechać. Ktoś sobie robił głupie żarty, albo... Mel przeszedł dreszcz. A jeśli ktoś naprawdę wie?
Próbowała jak najszybciej odrzucić tą myśl. "Niby skąd? Przecież dokładnie sprawdziłyśmy teren, nie było nikogo..." Jednak jakaś jej cząstka dalej nie była co do tego przekonana. Pomyślała sobie o obu synach Gwen i nietypowej więzi, jaka przez lata łączyła obie panie. Synowie. Jeden z nich studiuje, ale drugi to jeszcze dzieciak. Co z nimi będzie? Przecież stracili obojga rodziców. Wypadałoby, by oni przynajmniej wiedzieli, co jest grane. By mogli liczyć na opiekę Mel, tak jak ona zawsze mogła opierać swoje nadzieje w Gwen.
Samochód Gwen zostawiła na jednym ze złomowisk. Po czym zapalając dziesiątego tego wieczoru papierosa ruszyła w stronę kamienicy, w której mieszkała. W pewnym momencie spostrzegła, że ktoś ją śledzi... Zaciągnęła się papierosem powstrzymując się od płaczu.
"Dlaczego ja...?"-pomyślała przyśpieszając kroku.
Postać śledząca ją też przyśpieszyła.
Krzyknęła z przerażenia gdy ktoś położył dłoń na jej ramieniu...
- Zgubiła Pani portfel...- usłyszała miły głos należący do rudego nastolatka.
- O rany, ale mnie przestraszyłeś - odetchnęła z ulgą, że to nie psychopatyczny morderca. Znała tego kolesia, dorabiał roznosząc mleko i gazety w jej okolicy. Próbowała przypomnieć sobie jego imię. - Jesteś... Michael?
- Peter...- uśmiechnął się niepewnie.-Peter Sawyer.
- Przepraszam... Nie mam pamięci do imion.
- Przynoszę Ci "Timesa" od czterech lat, ale nic to. - uśmiechnął się, choć Mel wyczuła dozę goryczy w jego głosie. Jej samej nie było do śmiechu, spode łba obserwowała Peteta.
-Dzięki, wybacz śpieszę się.- mruknęła jakąś kiepską wymówkę, po czym odbierając portfel weszła do budynku, w którym na drugim piętrze znajdywało się jej mieszkanie.

Jedno było pewne, musiała szybko się wyprowadzić, zmienić imię, nazwisko, tożsamość, możliwe że i wygląd. Dla pewności, musiała przeinaczyć całe swoje życie. Zastanowiła się przez chwilę. Skąd wziąć papiery? Ile ją to będzie kosztowało? Od czego zacząć? Poszła się wykąpać myśląc o tym bez przerwy. A może to i dobrze, że będzie musiała porzucić dotyczczasową rutynę? Może przeprowadzi się w jakieś piękniejsze miejsce i w końcu znajdzie partnera na całe życie?
Kiedy cieszyła się upragnioną kąpielą nagle rozdzwoniła się jej komórka.
- Mój boże. Policja. - jęknęła z przerażeniem. Postanowiła zapamiętać, by wyrzucić telefon jak najszybciej to możliwe.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Enjoy
.księżniczka na wydaniu.



Dołączył: 26 Sie 2006
Posty: 257
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 19:25, 07 Sie 2007    Temat postu:

Bezwietrzna noc zwiastowała coś naprawdę mrocznego. Nikłe światło latarni oświetlało drogę po której nie jechał ani jeden samochód i ławkę na której jeszcze nikt nie siedział. Z mrocznej ciszy wyłonił się delikatny stukot obcasów i szelest powiewającego na delikatnym wietrze płaszcza. Na horyzoncie zamajaczyła czarna sylwetka szczupłej kobiety. Zapaliła papierosa i bacznie rozejrzała się po okolicy.
Kąciki jej ust wygięły się w mimowolnym uśmiechu. W jej myślach zamajaczyły wspomnienia dzisiejszego dnia. Powinna być już zmęczona, wracać do mieszkania i odpocząć po tym wszystkim, jednak miała wciąż w sobie mnóstwo energii. Chciała ogłosić całemu światu, co przydarzyło jej się w ten z pozoru zwyczajny letni dzień. A wszystkie te wydarzenia zaczęły się w tak niewinny sposób, bo kto mógł się spodziewać takiego obrotu sprawy?
Usiadła miękko na ławce wypuszczając dym z ust i czekała.
Pracowała w jednej z lepszych firm marketingowych w Londynie. Gdy dzisiaj sączyła poranną kawę nie spodziewała się nagłego telefonu od szefostwa. Doskonale pamiętała z pozoru zwyczajny sygnał, który w jednej chwili zmroził krew w jej żyłach.
Spodziewała się wszystkiego, tylko nie Tego.
Podniosła powoli słuchawkę.
- Halo?
- Czy mam przyjemność z panną Hepswing?
- Tak. O co chodzi?
- Mam dla pani nowe zlecenie. Specjalne. Spotkajmy się dziś tam gdzie zwykle o tej co zwykle.
Ruszyła dumnym krokiem w stronę schodów prowadzących na dach wysokiego wieżowca, w którym pracowała. W drżących dłoniach dzierżyła torebkę, niejako bilet powrotny do życia, z którym chciała zerwać.
Otworzyła drzwi prowadzące na dach i na chwilę oślepiło ją otaczające zewsząd światło.
Mężczyzna pociągnął ją za dłoń korzystając z chwilowej nieuwagi kobiety. Przyparł ją do ściany i spojrzał głęboko w oczy.
- A więc TO jest to pańskie specjalne zlecenie?- westchnęła z politowaniem.
- A czego się spodziewałaś, Mel? - mruknął przyciskając swoje wargi do umalowanych błyszczykiem ust kobiety.
- Nie możemy... Nie może pan... Jest pan moim szefem...- wypowiadała słowa pomiędzy każdym guzikiem jej bluzki, który rozpinał.
Lecz mężczyzna nie słuchał jej słów. Zaczął już rozpinać zamek w jej czarnej wąskiej spódnicy, kiedy drzwi którymi dostała się na dach budynku otworzyły się z hukiem.
Melanie błagała, by osoba, która spowodowała ów hałas pomogła jej, nie odbierając przy tym sytuacji opacznie.
- To nie jest to co myślisz Gwen...- pan Halliwell odskoczył od Melanie jak oparzony widząc, że osobą, która im przerwała okazała się... panią Halliwell.
- Nie? A więc co to jest? - pani Halliwell podeszła do małżonka i spoliczkowała go z całej siły zostawiając na twarzy wielki czerwony ślad dłoni.
Mel obserwowała tę scenę z rosnącym rozbawieniem, jednocześnie doprowadzając do porządku swoją garderobę. Szef kobiety próbował się wytłumaczyć jąkając i plącząc fakty, ale ona przerwała mu gwałtownie stanowczym "Nie".
- Tym razem zaszło za daleko - wyciągnęła z białej torebki rewolwer i strzeliła. Raz i celnie. Schowała broń i dała sobie parę minut na obmyślenie planu działania.

Na wspomnienie minionych wydarzeń pani Hepswing mimowolnie uśmiechnęła się do siebie. Rzuciła papierosa na chodnik przydeptując go obcasem. Popatrzyła na zegarek i czekała dalej. Nie odczuwała żadnych wyrzutów sumienia. A przecież powinna. Była współwinna za zabójstwo pana Halliwella, jednak nie mogła powstrzymać się przed uczuciem ulgi towarzyszącym jej w momencie gdy opasły mężczyzna upadł na podłogę z głuchym hukiem.
Nagle usłyszała za sobą szelest kół, sunących po gładkim asfalcie. Nie musiała się odwracać, żeby wiedzieć kto to był. Stała i czekała, aż samochód podjechał i przystanął przy niej.
- Jak się czujesz?- usłyszała gładki, kobiecy głos.
- Nic Ci do tego. - odburknęła i wsiadła do auta.
Mel spojrzała na twarz pani Halliwell, gościł na niej uśmiech rozbawienia i czegoś jeszcze, ale za nic nie mogła rozszyfrować czego. Gwen, mimo czterdziestki na karku, wciąż zdawała się pozostawać tą samą kobietą, którą Mel znała od zawsze - stanowczą, złośliwą, niewzruszoną.
Dlaczego pozbyła się męża? -zastanawiała się kobieta. - Zdradził ją już nie raz, ale był głównym filarem finansowym ich rodziny. Do tego mieli dwójkę wspaniałych synów...
- Gdzie jedziemy? - Zapytała na głos.
- Do lasu - odparła krótko kobieta patrząc na drogę.
- Jak Mikey radzi sobie na uniwersytecie? - wspomniała pierwszego syna Melanie.
-Wspaniale... Inteligencję odziedziczył po ojcu... - powiedziała sucho Gwen kończąc tym samym temat spojrzeniem w stylu: nie chcę o nim rozmawiać.
Gdy zjechały z autostrady, a w ich uszach zabrzmiało przyjemne chrobotanie sunących po żwirze kół samochodu, ujrzały gęste wysokie drzewa.
- Ile to już? Dwa lata? Trzy? - Mel próbowała przerwać ciszę czymś innym niż hałas zamykanych samochodowych drzwi.
- Dwa i pół. Zbliżają się wakacje. - brunetka wyszła z samochodu i zwróciła się w stronę bagażnika.
- Zostały jakieś ślady? - Melanie odrzuciła blond kosmyk opadający na jej rumiane policzki.
- Nie, dopilnowałam wszystkiego, każdego najdrobniejszego szczegółu. Mam wprawę, sama wiesz - wysłała jej porozumiewawcze spojrzenie.
Mel przeszedł dreszcz na wspomnienie sprzed 15 lat. Krew, tak strasznie dużo krwi... Ale nie, to już było, minęło, czas wrócić do teraźniejszości i zostawić to w spokoju.
- Miałyśmy o tym zapomnieć. - burknęła pomagając Gwen wyciągnąć ciało pana Halliwella z bagażnika.
Kobieta prychnęła tylko i rzekła:
- Zakopiemy go przy tamtym drzewie dalej. Pistolet i resztę dowodów mam w worku na śmieci i oklejone taśmą, leżą pod ciałem tej świni. Pozbędziemy się ich później, daleko od tego miejsca.
- Zdaje się, że zaplanowałaś wszystko. - cmoknęła Mel. - Pięknie. Ale co z ludźmi, którzy go znali?
- Przejmujesz się takimi drobiazgami, Mel, naprawdę. Ale masz rację, o tym też pomyślałam. Bliskich przyjaciół nie miał, bo kto by takiego typa chciał znać bliżej? Jednak ogólnie mówiąc jego, a właściwie moi, znajomi będą sądzić, że wyjechał w pilnej sprawie za granicę, poznał tam jakąś laskę o dwadzieścia lat młodszą i został z nią tam. Można wysłać jakąś kartkę z pozdrowieniami na jakieś święto udając, że to od niego, a potem albo urwie kontakty albo można wspomnieć, iż zginął w jakimś strasznym wypadku. Tyle. Nie sądzę aby ktokolwiek go szukał, a ty?
- Ja? W końcu to ty znałaś go lepiej. Chociaż z perspektywy czasu wydaje mi się to śmieszne. Kto chciałby go lepiej znać? Czuje, że wyrządzamy właśnie przysługę światu.
- O tak, masz całkowitą rację. Ale dość już tych pogaduszek, Melanie, skończmy to i wracajmy do domów. Czeka mnie dużo roboty papierkowej.
- Mnie również. - uśmiechnęła się ciepło Mel, co dodało całej sytuacji posmaku groteski i najczarniejszego z humorów. - Jeszcze dziś rano nie przypuszczałabym, że będę sobie stała z tobą, w środku lasu, w trakcie przyjacielskiej rozmowy. - dodała, przypominając sobie czasy, kiedy obie kobiety żyły w wielkiej sympatii do siebie.
- W trakcie pozbywania się ciała mojego męża. - zaznaczyła brunetka stając nogą na dwumetrowy kopiec i ugniatając ziemię.
- Chyba już byłego męża - odparła Mel. - W końcu "dopóki śmierć was nie rozłączy".
- Tia... Kto by pomyślał, że historia lubi się powtarzać. Piętnaście lat temu to ty byłaś na moim miejscu. - obie ruszyły w stronę samochodu bacznie rozglądając się czy ktoś ich aby nie widział.
- Przestań! - warknęła Mel przypominając sobie jak w wieku piętnastu lat była napastowana przez jej nauczyciela arytmetyki.
- No co? Za bolesne wspomnienie? Nie pamiętasz z jaką ulgą się go pozbyłaś? - Gwen odpaliła samochód.
- Pamiętam. Uwierz, że wszystko doskonale pamiętam. Przeciwnie niż bym chciała...
- Daj sobie spokój... To tylko przeszłość.
Samochód wyjechał z lasu na podrzędną drogę, której daleko było do statutu autostrady. Jechały w ciszy. Mel patrzyła przez okno na mijające drzewa, ale myślami była daleko. Bardzo daleko. Przed oczami miała całe swoje życie: dzieciństwo w Anglii, bolesne dorastanie w Chicago, college i uniwersytet. Potem wszystkie lata pracy, częste wyjazdy, a jeszcze częstsze utarczki z współpracownikami... Poczuła się senna. Spojrzała na Gwen. Jak to jest, że choć są tak dla siebie dalekie to mogą na sobie polegać? Oczywiście to nie to samo co jedzenie lodów i oglądanie jakiejś durnej komedyjki co tydzień, ani zwierzanie się sobie z najdziwniejszych rzeczy, ale.. Tak, Mel mogła na niej polegać w każdej sytuacji. Zastanawiała się nad tym jeszcze chwilę, po czym oparła głowę o szybę i usnęła.
Jedno trzeba było przyznać - w aucie Gwen siedzenie pasażera było diabelsko wygodne, jak gdyby dostosowane do sennych towarzyszy jej podróży. Pozwoliło ono obudzić się Mel dopiero o świcie.
- Gdzie jesteśmy? - Wyciągnęła się na tyle ile pozwalał jej niski dach samochodu i spojrzała na kierowcę.
Gwen siedziała z bezwładnie opadniętymi rękami, głowę opierając na kierownicy. Potargane włosy zakrywały jej twarz. Nie odpowiadała.
- Gwen...- Melanie ogarnęła panika odrzuciła z umysłu resztkę snu i położyła dłoń na plecach brunetki. Popchnęła ją lekko. - Gwen...
Odgarnęła kosmyk włosów z twarzy kobiety. Gdyby nie to wszystko przez co Mel przeszła najpewniej wydałaby z siebie okrzyk przerażenia i grozy, po czym niewątpliwie by zemdlała na widok zmasakrowanej twarzy tak dobrze znanej jej osoby. Zamiast tego wyciągnęła papierosa z kieszeni martwej Gwen, zapaliła go jej zapalniczką i zaczęła się nad tym racjonalnie zastanawiać. Nie prowadziła od lat, a wszystko wskazywało na to, że teraz powinna zasiąść za kierownicą i uciekać gdzie pieprz rośnie. Przeszedł ją dreszcz, że z lekcji, której Gwen udzieliła jej tej nocy powinna właśnie teraz skorzystać - pochować koleżankę.
Wypaliła papierosa, wyszła z samochodu i przydeptała peta. Rozejrzała się po okolicy i stwierdziła, że nie ma pojęcia co to za miejsce. Wyglądało na zupełnie starą i opuszczoną drogę pośród jakiejś równiny, taką, która straszy po zmierzchu.
No tak - pomyślała i uśmiechnęła się pod nosem. - Pewnie trafiłam do jakiegoś słabego horroru.
Wyjęła bezwładne ciało Gwen, po czym wykopała mały dół do którego wrzuciła zwłoki.
Kiedy zasiadła za kierownicą jakby z opóźnieniem dotarły do niej wydarzenia, które przed chwilą się zdarzyły. Na przedniej szybie samochodu widniały czerwone litery:
JA WIEM.
Blondynka wcisnęła pedał gazu tym samym rozpędzając samochód do maksymalnej prędkości. Nie ważne dokąd, ważne żeby stąd odjechać. Ktoś sobie robił głupie żarty, albo... Mel przeszedł dreszcz. A jeśli ktoś naprawdę wie?
Próbowała jak najszybciej odrzucić tą myśl. "Niby skąd? Przecież dokładnie sprawdziłyśmy teren, nie było nikogo..." Jednak jakaś jej cząstka dalej nie była co do tego przekonana. Pomyślała sobie o obu synach Gwen i nietypowej więzi, jaka przez lata łączyła obie panie. Synowie. Jeden z nich studiuje, ale drugi to jeszcze dzieciak. Co z nimi będzie? Przecież stracili obojga rodziców. Wypadałoby, by oni przynajmniej wiedzieli, co jest grane. By mogli liczyć na opiekę Mel, tak jak ona zawsze mogła opierać swoje nadzieje w Gwen.
Samochód Gwen zostawiła na jednym ze złomowisk. Po czym zapalając dziesiątego tego wieczoru papierosa ruszyła w stronę kamienicy, w której mieszkała. W pewnym momencie spostrzegła, że ktoś ją śledzi... Zaciągnęła się papierosem powstrzymując się od płaczu.
"Dlaczego ja...?"-pomyślała przyśpieszając kroku.
Postać śledząca ją też przyśpieszyła.
Krzyknęła z przerażenia gdy ktoś położył dłoń na jej ramieniu...
- Zgubiła Pani portfel...- usłyszała miły głos należący do rudego nastolatka.
- O rany, ale mnie przestraszyłeś - odetchnęła z ulgą, że to nie psychopatyczny morderca. Znała tego kolesia, dorabiał roznosząc mleko i gazety w jej okolicy. Próbowała przypomnieć sobie jego imię. - Jesteś... Michael?
- Peter...- uśmiechnął się niepewnie.-Peter Sawyer.
- Przepraszam... Nie mam pamięci do imion.
- Przynoszę Ci "Timesa" od czterech lat, ale nic to. - uśmiechnął się, choć Mel wyczuła dozę goryczy w jego głosie. Jej samej nie było do śmiechu, spode łba obserwowała Peteta.
-Dzięki, wybacz śpieszę się.- mruknęła jakąś kiepską wymówkę, po czym odbierając portfel weszła do budynku, w którym na drugim piętrze znajdywało się jej mieszkanie.

Jedno było pewne, musiała szybko się wyprowadzić, zmienić imię, nazwisko, tożsamość, możliwe że i wygląd. Dla pewności, musiała przeinaczyć całe swoje życie. Zastanowiła się przez chwilę. Skąd wziąć papiery? Ile ją to będzie kosztowało? Od czego zacząć? Poszła się wykąpać myśląc o tym bez przerwy. A może to i dobrze, że będzie musiała porzucić dotyczczasową rutynę? Może przeprowadzi się w jakieś piękniejsze miejsce i w końcu znajdzie partnera na całe życie?
Kiedy cieszyła się upragnioną kąpielą nagle rozdzwoniła się jej komórka.
- Mój boże. Policja. - jęknęła z przerażeniem. Postanowiła zapamiętać, by wyrzucić telefon jak najszybciej to możliwe.
Odechciało jej się kąpieli. Owinęła się ręcznikiem i wyszła z łazienki zamierzając jeszcze tej nocy się wyprowadzić.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Anika
.fanka Ivanka.



Dołączył: 26 Sie 2006
Posty: 1255
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 21:05, 07 Sie 2007    Temat postu:

Bezwietrzna noc zwiastowała coś naprawdę mrocznego. Nikłe światło latarni oświetlało drogę po której nie jechał ani jeden samochód i ławkę na której jeszcze nikt nie siedział. Z mrocznej ciszy wyłonił się delikatny stukot obcasów i szelest powiewającego na delikatnym wietrze płaszcza. Na horyzoncie zamajaczyła czarna sylwetka szczupłej kobiety. Zapaliła papierosa i bacznie rozejrzała się po okolicy.
Kąciki jej ust wygięły się w mimowolnym uśmiechu. W jej myślach zamajaczyły wspomnienia dzisiejszego dnia. Powinna być już zmęczona, wracać do mieszkania i odpocząć po tym wszystkim, jednak miała wciąż w sobie mnóstwo energii. Chciała ogłosić całemu światu, co przydarzyło jej się w ten z pozoru zwyczajny letni dzień. A wszystkie te wydarzenia zaczęły się w tak niewinny sposób, bo kto mógł się spodziewać takiego obrotu sprawy?
Usiadła miękko na ławce wypuszczając dym z ust i czekała.
Pracowała w jednej z lepszych firm marketingowych w Londynie. Gdy dzisiaj sączyła poranną kawę nie spodziewała się nagłego telefonu od szefostwa. Doskonale pamiętała z pozoru zwyczajny sygnał, który w jednej chwili zmroził krew w jej żyłach.
Spodziewała się wszystkiego, tylko nie Tego.
Podniosła powoli słuchawkę.
- Halo?
- Czy mam przyjemność z panną Hepswing?
- Tak. O co chodzi?
- Mam dla pani nowe zlecenie. Specjalne. Spotkajmy się dziś tam gdzie zwykle o tej co zwykle.
Ruszyła dumnym krokiem w stronę schodów prowadzących na dach wysokiego wieżowca, w którym pracowała. W drżących dłoniach dzierżyła torebkę, niejako bilet powrotny do życia, z którym chciała zerwać.
Otworzyła drzwi prowadzące na dach i na chwilę oślepiło ją otaczające zewsząd światło.
Mężczyzna pociągnął ją za dłoń korzystając z chwilowej nieuwagi kobiety. Przyparł ją do ściany i spojrzał głęboko w oczy.
- A więc TO jest to pańskie specjalne zlecenie?- westchnęła z politowaniem.
- A czego się spodziewałaś, Mel? - mruknął przyciskając swoje wargi do umalowanych błyszczykiem ust kobiety.
- Nie możemy... Nie może pan... Jest pan moim szefem...- wypowiadała słowa pomiędzy każdym guzikiem jej bluzki, który rozpinał.
Lecz mężczyzna nie słuchał jej słów. Zaczął już rozpinać zamek w jej czarnej wąskiej spódnicy, kiedy drzwi którymi dostała się na dach budynku otworzyły się z hukiem.
Melanie błagała, by osoba, która spowodowała ów hałas pomogła jej, nie odbierając przy tym sytuacji opacznie.
- To nie jest to co myślisz Gwen...- pan Halliwell odskoczył od Melanie jak oparzony widząc, że osobą, która im przerwała okazała się... panią Halliwell.
- Nie? A więc co to jest? - pani Halliwell podeszła do małżonka i spoliczkowała go z całej siły zostawiając na twarzy wielki czerwony ślad dłoni.
Mel obserwowała tę scenę z rosnącym rozbawieniem, jednocześnie doprowadzając do porządku swoją garderobę. Szef kobiety próbował się wytłumaczyć jąkając i plącząc fakty, ale ona przerwała mu gwałtownie stanowczym "Nie".
- Tym razem zaszło za daleko - wyciągnęła z białej torebki rewolwer i strzeliła. Raz i celnie. Schowała broń i dała sobie parę minut na obmyślenie planu działania.

Na wspomnienie minionych wydarzeń pani Hepswing mimowolnie uśmiechnęła się do siebie. Rzuciła papierosa na chodnik przydeptując go obcasem. Popatrzyła na zegarek i czekała dalej. Nie odczuwała żadnych wyrzutów sumienia. A przecież powinna. Była współwinna za zabójstwo pana Halliwella, jednak nie mogła powstrzymać się przed uczuciem ulgi towarzyszącym jej w momencie gdy opasły mężczyzna upadł na podłogę z głuchym hukiem.
Nagle usłyszała za sobą szelest kół, sunących po gładkim asfalcie. Nie musiała się odwracać, żeby wiedzieć kto to był. Stała i czekała, aż samochód podjechał i przystanął przy niej.
- Jak się czujesz?- usłyszała gładki, kobiecy głos.
- Nic Ci do tego. - odburknęła i wsiadła do auta.
Mel spojrzała na twarz pani Halliwell, gościł na niej uśmiech rozbawienia i czegoś jeszcze, ale za nic nie mogła rozszyfrować czego. Gwen, mimo czterdziestki na karku, wciąż zdawała się pozostawać tą samą kobietą, którą Mel znała od zawsze - stanowczą, złośliwą, niewzruszoną.
Dlaczego pozbyła się męża? -zastanawiała się kobieta. - Zdradził ją już nie raz, ale był głównym filarem finansowym ich rodziny. Do tego mieli dwójkę wspaniałych synów...
- Gdzie jedziemy? - Zapytała na głos.
- Do lasu - odparła krótko kobieta patrząc na drogę.
- Jak Mikey radzi sobie na uniwersytecie? - wspomniała pierwszego syna Melanie.
-Wspaniale... Inteligencję odziedziczył po ojcu... - powiedziała sucho Gwen kończąc tym samym temat spojrzeniem w stylu: nie chcę o nim rozmawiać.
Gdy zjechały z autostrady, a w ich uszach zabrzmiało przyjemne chrobotanie sunących po żwirze kół samochodu, ujrzały gęste wysokie drzewa.
- Ile to już? Dwa lata? Trzy? - Mel próbowała przerwać ciszę czymś innym niż hałas zamykanych samochodowych drzwi.
- Dwa i pół. Zbliżają się wakacje. - brunetka wyszła z samochodu i zwróciła się w stronę bagażnika.
- Zostały jakieś ślady? - Melanie odrzuciła blond kosmyk opadający na jej rumiane policzki.
- Nie, dopilnowałam wszystkiego, każdego najdrobniejszego szczegółu. Mam wprawę, sama wiesz - wysłała jej porozumiewawcze spojrzenie.
Mel przeszedł dreszcz na wspomnienie sprzed 15 lat. Krew, tak strasznie dużo krwi... Ale nie, to już było, minęło, czas wrócić do teraźniejszości i zostawić to w spokoju.
- Miałyśmy o tym zapomnieć. - burknęła pomagając Gwen wyciągnąć ciało pana Halliwella z bagażnika.
Kobieta prychnęła tylko i rzekła:
- Zakopiemy go przy tamtym drzewie dalej. Pistolet i resztę dowodów mam w worku na śmieci i oklejone taśmą, leżą pod ciałem tej świni. Pozbędziemy się ich później, daleko od tego miejsca.
- Zdaje się, że zaplanowałaś wszystko. - cmoknęła Mel. - Pięknie. Ale co z ludźmi, którzy go znali?
- Przejmujesz się takimi drobiazgami, Mel, naprawdę. Ale masz rację, o tym też pomyślałam. Bliskich przyjaciół nie miał, bo kto by takiego typa chciał znać bliżej? Jednak ogólnie mówiąc jego, a właściwie moi, znajomi będą sądzić, że wyjechał w pilnej sprawie za granicę, poznał tam jakąś laskę o dwadzieścia lat młodszą i został z nią tam. Można wysłać jakąś kartkę z pozdrowieniami na jakieś święto udając, że to od niego, a potem albo urwie kontakty albo można wspomnieć, iż zginął w jakimś strasznym wypadku. Tyle. Nie sądzę aby ktokolwiek go szukał, a ty?
- Ja? W końcu to ty znałaś go lepiej. Chociaż z perspektywy czasu wydaje mi się to śmieszne. Kto chciałby go lepiej znać? Czuje, że wyrządzamy właśnie przysługę światu.
- O tak, masz całkowitą rację. Ale dość już tych pogaduszek, Melanie, skończmy to i wracajmy do domów. Czeka mnie dużo roboty papierkowej.
- Mnie również. - uśmiechnęła się ciepło Mel, co dodało całej sytuacji posmaku groteski i najczarniejszego z humorów. - Jeszcze dziś rano nie przypuszczałabym, że będę sobie stała z tobą, w środku lasu, w trakcie przyjacielskiej rozmowy. - dodała, przypominając sobie czasy, kiedy obie kobiety żyły w wielkiej sympatii do siebie.
- W trakcie pozbywania się ciała mojego męża. - zaznaczyła brunetka stając nogą na dwumetrowy kopiec i ugniatając ziemię.
- Chyba już byłego męża - odparła Mel. - W końcu "dopóki śmierć was nie rozłączy".
- Tia... Kto by pomyślał, że historia lubi się powtarzać. Piętnaście lat temu to ty byłaś na moim miejscu. - obie ruszyły w stronę samochodu bacznie rozglądając się czy ktoś ich aby nie widział.
- Przestań! - warknęła Mel przypominając sobie jak w wieku piętnastu lat była napastowana przez jej nauczyciela arytmetyki.
- No co? Za bolesne wspomnienie? Nie pamiętasz z jaką ulgą się go pozbyłaś? - Gwen odpaliła samochód.
- Pamiętam. Uwierz, że wszystko doskonale pamiętam. Przeciwnie niż bym chciała...
- Daj sobie spokój... To tylko przeszłość.
Samochód wyjechał z lasu na podrzędną drogę, której daleko było do statutu autostrady. Jechały w ciszy. Mel patrzyła przez okno na mijające drzewa, ale myślami była daleko. Bardzo daleko. Przed oczami miała całe swoje życie: dzieciństwo w Anglii, bolesne dorastanie w Chicago, college i uniwersytet. Potem wszystkie lata pracy, częste wyjazdy, a jeszcze częstsze utarczki z współpracownikami... Poczuła się senna. Spojrzała na Gwen. Jak to jest, że choć są tak dla siebie dalekie to mogą na sobie polegać? Oczywiście to nie to samo co jedzenie lodów i oglądanie jakiejś durnej komedyjki co tydzień, ani zwierzanie się sobie z najdziwniejszych rzeczy, ale.. Tak, Mel mogła na niej polegać w każdej sytuacji. Zastanawiała się nad tym jeszcze chwilę, po czym oparła głowę o szybę i usnęła.
Jedno trzeba było przyznać - w aucie Gwen siedzenie pasażera było diabelsko wygodne, jak gdyby dostosowane do sennych towarzyszy jej podróży. Pozwoliło ono obudzić się Mel dopiero o świcie.
- Gdzie jesteśmy? - Wyciągnęła się na tyle ile pozwalał jej niski dach samochodu i spojrzała na kierowcę.
Gwen siedziała z bezwładnie opadniętymi rękami, głowę opierając na kierownicy. Potargane włosy zakrywały jej twarz. Nie odpowiadała.
- Gwen...- Melanie ogarnęła panika odrzuciła z umysłu resztkę snu i położyła dłoń na plecach brunetki. Popchnęła ją lekko. - Gwen...
Odgarnęła kosmyk włosów z twarzy kobiety. Gdyby nie to wszystko przez co Mel przeszła najpewniej wydałaby z siebie okrzyk przerażenia i grozy, po czym niewątpliwie by zemdlała na widok zmasakrowanej twarzy tak dobrze znanej jej osoby. Zamiast tego wyciągnęła papierosa z kieszeni martwej Gwen, zapaliła go jej zapalniczką i zaczęła się nad tym racjonalnie zastanawiać. Nie prowadziła od lat, a wszystko wskazywało na to, że teraz powinna zasiąść za kierownicą i uciekać gdzie pieprz rośnie. Przeszedł ją dreszcz, że z lekcji, której Gwen udzieliła jej tej nocy powinna właśnie teraz skorzystać - pochować koleżankę.
Wypaliła papierosa, wyszła z samochodu i przydeptała peta. Rozejrzała się po okolicy i stwierdziła, że nie ma pojęcia co to za miejsce. Wyglądało na zupełnie starą i opuszczoną drogę pośród jakiejś równiny, taką, która straszy po zmierzchu.
No tak - pomyślała i uśmiechnęła się pod nosem. - Pewnie trafiłam do jakiegoś słabego horroru.
Wyjęła bezwładne ciało Gwen, po czym wykopała mały dół do którego wrzuciła zwłoki.
Kiedy zasiadła za kierownicą jakby z opóźnieniem dotarły do niej wydarzenia, które przed chwilą się zdarzyły. Na przedniej szybie samochodu widniały czerwone litery:
JA WIEM.
Blondynka wcisnęła pedał gazu tym samym rozpędzając samochód do maksymalnej prędkości. Nie ważne dokąd, ważne żeby stąd odjechać. Ktoś sobie robił głupie żarty, albo... Mel przeszedł dreszcz. A jeśli ktoś naprawdę wie?
Próbowała jak najszybciej odrzucić tą myśl. "Niby skąd? Przecież dokładnie sprawdziłyśmy teren, nie było nikogo..." Jednak jakaś jej cząstka dalej nie była co do tego przekonana. Pomyślała sobie o obu synach Gwen i nietypowej więzi, jaka przez lata łączyła obie panie. Synowie. Jeden z nich studiuje, ale drugi to jeszcze dzieciak. Co z nimi będzie? Przecież stracili obojga rodziców. Wypadałoby, by oni przynajmniej wiedzieli, co jest grane. By mogli liczyć na opiekę Mel, tak jak ona zawsze mogła opierać swoje nadzieje w Gwen.
Samochód Gwen zostawiła na jednym ze złomowisk. Po czym zapalając dziesiątego tego wieczoru papierosa ruszyła w stronę kamienicy, w której mieszkała. W pewnym momencie spostrzegła, że ktoś ją śledzi... Zaciągnęła się papierosem powstrzymując się od płaczu.
"Dlaczego ja...?"-pomyślała przyśpieszając kroku.
Postać śledząca ją też przyśpieszyła.
Krzyknęła z przerażenia gdy ktoś położył dłoń na jej ramieniu...
- Zgubiła Pani portfel...- usłyszała miły głos należący do rudego nastolatka.
- O rany, ale mnie przestraszyłeś - odetchnęła z ulgą, że to nie psychopatyczny morderca. Znała tego kolesia, dorabiał roznosząc mleko i gazety w jej okolicy. Próbowała przypomnieć sobie jego imię. - Jesteś... Michael?
- Peter...- uśmiechnął się niepewnie.-Peter Sawyer.
- Przepraszam... Nie mam pamięci do imion.
- Przynoszę Ci "Timesa" od czterech lat, ale nic to. - uśmiechnął się, choć Mel wyczuła dozę goryczy w jego głosie. Jej samej nie było do śmiechu, spode łba obserwowała Peteta.
-Dzięki, wybacz śpieszę się.- mruknęła jakąś kiepską wymówkę, po czym odbierając portfel weszła do budynku, w którym na drugim piętrze znajdywało się jej mieszkanie.

Jedno było pewne, musiała szybko się wyprowadzić, zmienić imię, nazwisko, tożsamość, możliwe że i wygląd. Dla pewności, musiała przeinaczyć całe swoje życie. Zastanowiła się przez chwilę. Skąd wziąć papiery? Ile ją to będzie kosztowało? Od czego zacząć? Poszła się wykąpać myśląc o tym bez przerwy. A może to i dobrze, że będzie musiała porzucić dotyczczasową rutynę? Może przeprowadzi się w jakieś piękniejsze miejsce i w końcu znajdzie partnera na całe życie?
Kiedy cieszyła się upragnioną kąpielą nagle rozdzwoniła się jej komórka.
- Mój boże. Policja. - jęknęła z przerażeniem. Postanowiła zapamiętać, by wyrzucić telefon jak najszybciej to możliwe.
Odechciało jej się kąpieli. Owinęła się ręcznikiem i wyszła z łazienki zamierzając jeszcze tej nocy się wyprowadzić. Przeszła do pokoju, szybkim ruchem wyjęła kartę z telefonu i schowała do portfela. Telefon, kilka ubrań na zmianę i potrzebnych rzeczy w pośpiechu wrzuciła do walizki nie siląc się na ich układanie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Martynka
.kurewna śnieżka.



Dołączył: 30 Sie 2006
Posty: 792
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 22:34, 07 Sie 2007    Temat postu:

Bezwietrzna noc zwiastowała coś naprawdę mrocznego. Nikłe światło latarni oświetlało drogę po której nie jechał ani jeden samochód i ławkę na której jeszcze nikt nie siedział. Z mrocznej ciszy wyłonił się delikatny stukot obcasów i szelest powiewającego na delikatnym wietrze płaszcza. Na horyzoncie zamajaczyła czarna sylwetka szczupłej kobiety. Zapaliła papierosa i bacznie rozejrzała się po okolicy.
Kąciki jej ust wygięły się w mimowolnym uśmiechu. W jej myślach zamajaczyły wspomnienia dzisiejszego dnia. Powinna być już zmęczona, wracać do mieszkania i odpocząć po tym wszystkim, jednak miała wciąż w sobie mnóstwo energii. Chciała ogłosić całemu światu, co przydarzyło jej się w ten z pozoru zwyczajny letni dzień. A wszystkie te wydarzenia zaczęły się w tak niewinny sposób, bo kto mógł się spodziewać takiego obrotu sprawy?
Usiadła miękko na ławce wypuszczając dym z ust i czekała.
Pracowała w jednej z lepszych firm marketingowych w Londynie. Gdy dzisiaj sączyła poranną kawę nie spodziewała się nagłego telefonu od szefostwa. Doskonale pamiętała z pozoru zwyczajny sygnał, który w jednej chwili zmroził krew w jej żyłach.
Spodziewała się wszystkiego, tylko nie Tego.
Podniosła powoli słuchawkę.
- Halo?
- Czy mam przyjemność z panną Hepswing?
- Tak. O co chodzi?
- Mam dla pani nowe zlecenie. Specjalne. Spotkajmy się dziś tam gdzie zwykle o tej co zwykle.
Ruszyła dumnym krokiem w stronę schodów prowadzących na dach wysokiego wieżowca, w którym pracowała. W drżących dłoniach dzierżyła torebkę, niejako bilet powrotny do życia, z którym chciała zerwać.
Otworzyła drzwi prowadzące na dach i na chwilę oślepiło ją otaczające zewsząd światło.
Mężczyzna pociągnął ją za dłoń korzystając z chwilowej nieuwagi kobiety. Przyparł ją do ściany i spojrzał głęboko w oczy.
- A więc TO jest to pańskie specjalne zlecenie?- westchnęła z politowaniem.
- A czego się spodziewałaś, Mel? - mruknął przyciskając swoje wargi do umalowanych błyszczykiem ust kobiety.
- Nie możemy... Nie może pan... Jest pan moim szefem...- wypowiadała słowa pomiędzy każdym guzikiem jej bluzki, który rozpinał.
Lecz mężczyzna nie słuchał jej słów. Zaczął już rozpinać zamek w jej czarnej wąskiej spódnicy, kiedy drzwi którymi dostała się na dach budynku otworzyły się z hukiem.
Melanie błagała, by osoba, która spowodowała ów hałas pomogła jej, nie odbierając przy tym sytuacji opacznie.
- To nie jest to co myślisz Gwen...- pan Halliwell odskoczył od Melanie jak oparzony widząc, że osobą, która im przerwała okazała się... panią Halliwell.
- Nie? A więc co to jest? - pani Halliwell podeszła do małżonka i spoliczkowała go z całej siły zostawiając na twarzy wielki czerwony ślad dłoni.
Mel obserwowała tę scenę z rosnącym rozbawieniem, jednocześnie doprowadzając do porządku swoją garderobę. Szef kobiety próbował się wytłumaczyć jąkając i plącząc fakty, ale ona przerwała mu gwałtownie stanowczym "Nie".
- Tym razem zaszło za daleko - wyciągnęła z białej torebki rewolwer i strzeliła. Raz i celnie. Schowała broń i dała sobie parę minut na obmyślenie planu działania.

Na wspomnienie minionych wydarzeń pani Hepswing mimowolnie uśmiechnęła się do siebie. Rzuciła papierosa na chodnik przydeptując go obcasem. Popatrzyła na zegarek i czekała dalej. Nie odczuwała żadnych wyrzutów sumienia. A przecież powinna. Była współwinna za zabójstwo pana Halliwella, jednak nie mogła powstrzymać się przed uczuciem ulgi towarzyszącym jej w momencie gdy opasły mężczyzna upadł na podłogę z głuchym hukiem.
Nagle usłyszała za sobą szelest kół, sunących po gładkim asfalcie. Nie musiała się odwracać, żeby wiedzieć kto to był. Stała i czekała, aż samochód podjechał i przystanął przy niej.
- Jak się czujesz?- usłyszała gładki, kobiecy głos.
- Nic Ci do tego. - odburknęła i wsiadła do auta.
Mel spojrzała na twarz pani Halliwell, gościł na niej uśmiech rozbawienia i czegoś jeszcze, ale za nic nie mogła rozszyfrować czego. Gwen, mimo czterdziestki na karku, wciąż zdawała się pozostawać tą samą kobietą, którą Mel znała od zawsze - stanowczą, złośliwą, niewzruszoną.
Dlaczego pozbyła się męża? -zastanawiała się kobieta. - Zdradził ją już nie raz, ale był głównym filarem finansowym ich rodziny. Do tego mieli dwójkę wspaniałych synów...
- Gdzie jedziemy? - Zapytała na głos.
- Do lasu - odparła krótko kobieta patrząc na drogę.
- Jak Mikey radzi sobie na uniwersytecie? - wspomniała pierwszego syna Melanie.
-Wspaniale... Inteligencję odziedziczył po ojcu... - powiedziała sucho Gwen kończąc tym samym temat spojrzeniem w stylu: nie chcę o nim rozmawiać.
Gdy zjechały z autostrady, a w ich uszach zabrzmiało przyjemne chrobotanie sunących po żwirze kół samochodu, ujrzały gęste wysokie drzewa.
- Ile to już? Dwa lata? Trzy? - Mel próbowała przerwać ciszę czymś innym niż hałas zamykanych samochodowych drzwi.
- Dwa i pół. Zbliżają się wakacje. - brunetka wyszła z samochodu i zwróciła się w stronę bagażnika.
- Zostały jakieś ślady? - Melanie odrzuciła blond kosmyk opadający na jej rumiane policzki.
- Nie, dopilnowałam wszystkiego, każdego najdrobniejszego szczegółu. Mam wprawę, sama wiesz - wysłała jej porozumiewawcze spojrzenie.
Mel przeszedł dreszcz na wspomnienie sprzed 15 lat. Krew, tak strasznie dużo krwi... Ale nie, to już było, minęło, czas wrócić do teraźniejszości i zostawić to w spokoju.
- Miałyśmy o tym zapomnieć. - burknęła pomagając Gwen wyciągnąć ciało pana Halliwella z bagażnika.
Kobieta prychnęła tylko i rzekła:
- Zakopiemy go przy tamtym drzewie dalej. Pistolet i resztę dowodów mam w worku na śmieci i oklejone taśmą, leżą pod ciałem tej świni. Pozbędziemy się ich później, daleko od tego miejsca.
- Zdaje się, że zaplanowałaś wszystko. - cmoknęła Mel. - Pięknie. Ale co z ludźmi, którzy go znali?
- Przejmujesz się takimi drobiazgami, Mel, naprawdę. Ale masz rację, o tym też pomyślałam. Bliskich przyjaciół nie miał, bo kto by takiego typa chciał znać bliżej? Jednak ogólnie mówiąc jego, a właściwie moi, znajomi będą sądzić, że wyjechał w pilnej sprawie za granicę, poznał tam jakąś laskę o dwadzieścia lat młodszą i został z nią tam. Można wysłać jakąś kartkę z pozdrowieniami na jakieś święto udając, że to od niego, a potem albo urwie kontakty albo można wspomnieć, iż zginął w jakimś strasznym wypadku. Tyle. Nie sądzę aby ktokolwiek go szukał, a ty?
- Ja? W końcu to ty znałaś go lepiej. Chociaż z perspektywy czasu wydaje mi się to śmieszne. Kto chciałby go lepiej znać? Czuje, że wyrządzamy właśnie przysługę światu.
- O tak, masz całkowitą rację. Ale dość już tych pogaduszek, Melanie, skończmy to i wracajmy do domów. Czeka mnie dużo roboty papierkowej.
- Mnie również. - uśmiechnęła się ciepło Mel, co dodało całej sytuacji posmaku groteski i najczarniejszego z humorów. - Jeszcze dziś rano nie przypuszczałabym, że będę sobie stała z tobą, w środku lasu, w trakcie przyjacielskiej rozmowy. - dodała, przypominając sobie czasy, kiedy obie kobiety żyły w wielkiej sympatii do siebie.
- W trakcie pozbywania się ciała mojego męża. - zaznaczyła brunetka stając nogą na dwumetrowy kopiec i ugniatając ziemię.
- Chyba już byłego męża - odparła Mel. - W końcu "dopóki śmierć was nie rozłączy".
- Tia... Kto by pomyślał, że historia lubi się powtarzać. Piętnaście lat temu to ty byłaś na moim miejscu. - obie ruszyły w stronę samochodu bacznie rozglądając się czy ktoś ich aby nie widział.
- Przestań! - warknęła Mel przypominając sobie jak w wieku piętnastu lat była napastowana przez jej nauczyciela arytmetyki.
- No co? Za bolesne wspomnienie? Nie pamiętasz z jaką ulgą się go pozbyłaś? - Gwen odpaliła samochód.
- Pamiętam. Uwierz, że wszystko doskonale pamiętam. Przeciwnie niż bym chciała...
- Daj sobie spokój... To tylko przeszłość.
Samochód wyjechał z lasu na podrzędną drogę, której daleko było do statutu autostrady. Jechały w ciszy. Mel patrzyła przez okno na mijające drzewa, ale myślami była daleko. Bardzo daleko. Przed oczami miała całe swoje życie: dzieciństwo w Anglii, bolesne dorastanie w Chicago, college i uniwersytet. Potem wszystkie lata pracy, częste wyjazdy, a jeszcze częstsze utarczki z współpracownikami... Poczuła się senna. Spojrzała na Gwen. Jak to jest, że choć są tak dla siebie dalekie to mogą na sobie polegać? Oczywiście to nie to samo co jedzenie lodów i oglądanie jakiejś durnej komedyjki co tydzień, ani zwierzanie się sobie z najdziwniejszych rzeczy, ale.. Tak, Mel mogła na niej polegać w każdej sytuacji. Zastanawiała się nad tym jeszcze chwilę, po czym oparła głowę o szybę i usnęła.
Jedno trzeba było przyznać - w aucie Gwen siedzenie pasażera było diabelsko wygodne, jak gdyby dostosowane do sennych towarzyszy jej podróży. Pozwoliło ono obudzić się Mel dopiero o świcie.
- Gdzie jesteśmy? - Wyciągnęła się na tyle ile pozwalał jej niski dach samochodu i spojrzała na kierowcę.
Gwen siedziała z bezwładnie opadniętymi rękami, głowę opierając na kierownicy. Potargane włosy zakrywały jej twarz. Nie odpowiadała.
- Gwen...- Melanie ogarnęła panika odrzuciła z umysłu resztkę snu i położyła dłoń na plecach brunetki. Popchnęła ją lekko. - Gwen...
Odgarnęła kosmyk włosów z twarzy kobiety. Gdyby nie to wszystko przez co Mel przeszła najpewniej wydałaby z siebie okrzyk przerażenia i grozy, po czym niewątpliwie by zemdlała na widok zmasakrowanej twarzy tak dobrze znanej jej osoby. Zamiast tego wyciągnęła papierosa z kieszeni martwej Gwen, zapaliła go jej zapalniczką i zaczęła się nad tym racjonalnie zastanawiać. Nie prowadziła od lat, a wszystko wskazywało na to, że teraz powinna zasiąść za kierownicą i uciekać gdzie pieprz rośnie. Przeszedł ją dreszcz, że z lekcji, której Gwen udzieliła jej tej nocy powinna właśnie teraz skorzystać - pochować koleżankę.
Wypaliła papierosa, wyszła z samochodu i przydeptała peta. Rozejrzała się po okolicy i stwierdziła, że nie ma pojęcia co to za miejsce. Wyglądało na zupełnie starą i opuszczoną drogę pośród jakiejś równiny, taką, która straszy po zmierzchu.
No tak - pomyślała i uśmiechnęła się pod nosem. - Pewnie trafiłam do jakiegoś słabego horroru.
Wyjęła bezwładne ciało Gwen, po czym wykopała mały dół do którego wrzuciła zwłoki.
Kiedy zasiadła za kierownicą jakby z opóźnieniem dotarły do niej wydarzenia, które przed chwilą się zdarzyły. Na przedniej szybie samochodu widniały czerwone litery:
JA WIEM.
Blondynka wcisnęła pedał gazu tym samym rozpędzając samochód do maksymalnej prędkości. Nie ważne dokąd, ważne żeby stąd odjechać. Ktoś sobie robił głupie żarty, albo... Mel przeszedł dreszcz. A jeśli ktoś naprawdę wie?
Próbowała jak najszybciej odrzucić tą myśl. "Niby skąd? Przecież dokładnie sprawdziłyśmy teren, nie było nikogo..." Jednak jakaś jej cząstka dalej nie była co do tego przekonana. Pomyślała sobie o obu synach Gwen i nietypowej więzi, jaka przez lata łączyła obie panie. Synowie. Jeden z nich studiuje, ale drugi to jeszcze dzieciak. Co z nimi będzie? Przecież stracili obojga rodziców. Wypadałoby, by oni przynajmniej wiedzieli, co jest grane. By mogli liczyć na opiekę Mel, tak jak ona zawsze mogła opierać swoje nadzieje w Gwen.
Samochód Gwen zostawiła na jednym ze złomowisk. Po czym zapalając dziesiątego tego wieczoru papierosa ruszyła w stronę kamienicy, w której mieszkała. W pewnym momencie spostrzegła, że ktoś ją śledzi... Zaciągnęła się papierosem powstrzymując się od płaczu.
"Dlaczego ja...?"-pomyślała przyśpieszając kroku.
Postać śledząca ją też przyśpieszyła.
Krzyknęła z przerażenia gdy ktoś położył dłoń na jej ramieniu...
- Zgubiła Pani portfel...- usłyszała miły głos należący do rudego nastolatka.
- O rany, ale mnie przestraszyłeś - odetchnęła z ulgą, że to nie psychopatyczny morderca. Znała tego kolesia, dorabiał roznosząc mleko i gazety w jej okolicy. Próbowała przypomnieć sobie jego imię. - Jesteś... Michael?
- Peter...- uśmiechnął się niepewnie.-Peter Sawyer.
- Przepraszam... Nie mam pamięci do imion.
- Przynoszę Ci "Timesa" od czterech lat, ale nic to. - uśmiechnął się, choć Mel wyczuła dozę goryczy w jego głosie. Jej samej nie było do śmiechu, spode łba obserwowała Peteta.
-Dzięki, wybacz śpieszę się.- mruknęła jakąś kiepską wymówkę, po czym odbierając portfel weszła do budynku, w którym na drugim piętrze znajdywało się jej mieszkanie.

Jedno było pewne, musiała szybko się wyprowadzić, zmienić imię, nazwisko, tożsamość, możliwe że i wygląd. Dla pewności, musiała przeinaczyć całe swoje życie. Zastanowiła się przez chwilę. Skąd wziąć papiery? Ile ją to będzie kosztowało? Od czego zacząć? Poszła się wykąpać myśląc o tym bez przerwy. A może to i dobrze, że będzie musiała porzucić dotyczczasową rutynę? Może przeprowadzi się w jakieś piękniejsze miejsce i w końcu znajdzie partnera na całe życie?
Kiedy cieszyła się upragnioną kąpielą nagle rozdzwoniła się jej komórka.
- Mój boże. Policja. - jęknęła z przerażeniem. Postanowiła zapamiętać, by wyrzucić telefon jak najszybciej to możliwe.
Odechciało jej się kąpieli. Owinęła się ręcznikiem i wyszła z łazienki zamierzając jeszcze tej nocy się wyprowadzić. Przeszła do pokoju, szybkim ruchem wyjęła kartę z telefonu i schowała do portfela. Telefon, kilka ubrań na zmianę i potrzebnych rzeczy w pośpiechu wrzuciła do walizki nie siląc się na ich układanie. Zresztą, nie znaczyły dla niej aż tyle, by musiała specjalnie dbać o ich stan.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Enjoy
.księżniczka na wydaniu.



Dołączył: 26 Sie 2006
Posty: 257
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 9:59, 08 Sie 2007    Temat postu:

Bezwietrzna noc zwiastowała coś naprawdę mrocznego. Nikłe światło latarni oświetlało drogę po której nie jechał ani jeden samochód i ławkę na której jeszcze nikt nie siedział. Z mrocznej ciszy wyłonił się delikatny stukot obcasów i szelest powiewającego na delikatnym wietrze płaszcza. Na horyzoncie zamajaczyła czarna sylwetka szczupłej kobiety. Zapaliła papierosa i bacznie rozejrzała się po okolicy.
Kąciki jej ust wygięły się w mimowolnym uśmiechu. W jej myślach zamajaczyły wspomnienia dzisiejszego dnia. Powinna być już zmęczona, wracać do mieszkania i odpocząć po tym wszystkim, jednak miała wciąż w sobie mnóstwo energii. Chciała ogłosić całemu światu, co przydarzyło jej się w ten z pozoru zwyczajny letni dzień. A wszystkie te wydarzenia zaczęły się w tak niewinny sposób, bo kto mógł się spodziewać takiego obrotu sprawy?
Usiadła miękko na ławce wypuszczając dym z ust i czekała.
Pracowała w jednej z lepszych firm marketingowych w Londynie. Gdy dzisiaj sączyła poranną kawę nie spodziewała się nagłego telefonu od szefostwa. Doskonale pamiętała z pozoru zwyczajny sygnał, który w jednej chwili zmroził krew w jej żyłach.
Spodziewała się wszystkiego, tylko nie Tego.
Podniosła powoli słuchawkę.
- Halo?
- Czy mam przyjemność z panną Hepswing?
- Tak. O co chodzi?
- Mam dla pani nowe zlecenie. Specjalne. Spotkajmy się dziś tam gdzie zwykle o tej co zwykle.
Ruszyła dumnym krokiem w stronę schodów prowadzących na dach wysokiego wieżowca, w którym pracowała. W drżących dłoniach dzierżyła torebkę, niejako bilet powrotny do życia, z którym chciała zerwać.
Otworzyła drzwi prowadzące na dach i na chwilę oślepiło ją otaczające zewsząd światło.
Mężczyzna pociągnął ją za dłoń korzystając z chwilowej nieuwagi kobiety. Przyparł ją do ściany i spojrzał głęboko w oczy.
- A więc TO jest to pańskie specjalne zlecenie?- westchnęła z politowaniem.
- A czego się spodziewałaś, Mel? - mruknął przyciskając swoje wargi do umalowanych błyszczykiem ust kobiety.
- Nie możemy... Nie może pan... Jest pan moim szefem...- wypowiadała słowa pomiędzy każdym guzikiem jej bluzki, który rozpinał.
Lecz mężczyzna nie słuchał jej słów. Zaczął już rozpinać zamek w jej czarnej wąskiej spódnicy, kiedy drzwi którymi dostała się na dach budynku otworzyły się z hukiem.
Melanie błagała, by osoba, która spowodowała ów hałas pomogła jej, nie odbierając przy tym sytuacji opacznie.
- To nie jest to co myślisz Gwen...- pan Halliwell odskoczył od Melanie jak oparzony widząc, że osobą, która im przerwała okazała się... panią Halliwell.
- Nie? A więc co to jest? - pani Halliwell podeszła do małżonka i spoliczkowała go z całej siły zostawiając na twarzy wielki czerwony ślad dłoni.
Mel obserwowała tę scenę z rosnącym rozbawieniem, jednocześnie doprowadzając do porządku swoją garderobę. Szef kobiety próbował się wytłumaczyć jąkając i plącząc fakty, ale ona przerwała mu gwałtownie stanowczym "Nie".
- Tym razem zaszło za daleko - wyciągnęła z białej torebki rewolwer i strzeliła. Raz i celnie. Schowała broń i dała sobie parę minut na obmyślenie planu działania.

Na wspomnienie minionych wydarzeń pani Hepswing mimowolnie uśmiechnęła się do siebie. Rzuciła papierosa na chodnik przydeptując go obcasem. Popatrzyła na zegarek i czekała dalej. Nie odczuwała żadnych wyrzutów sumienia. A przecież powinna. Była współwinna za zabójstwo pana Halliwella, jednak nie mogła powstrzymać się przed uczuciem ulgi towarzyszącym jej w momencie gdy opasły mężczyzna upadł na podłogę z głuchym hukiem.
Nagle usłyszała za sobą szelest kół, sunących po gładkim asfalcie. Nie musiała się odwracać, żeby wiedzieć kto to był. Stała i czekała, aż samochód podjechał i przystanął przy niej.
- Jak się czujesz?- usłyszała gładki, kobiecy głos.
- Nic Ci do tego. - odburknęła i wsiadła do auta.
Mel spojrzała na twarz pani Halliwell, gościł na niej uśmiech rozbawienia i czegoś jeszcze, ale za nic nie mogła rozszyfrować czego. Gwen, mimo czterdziestki na karku, wciąż zdawała się pozostawać tą samą kobietą, którą Mel znała od zawsze - stanowczą, złośliwą, niewzruszoną.
Dlaczego pozbyła się męża? -zastanawiała się kobieta. - Zdradził ją już nie raz, ale był głównym filarem finansowym ich rodziny. Do tego mieli dwójkę wspaniałych synów...
- Gdzie jedziemy? - Zapytała na głos.
- Do lasu - odparła krótko kobieta patrząc na drogę.
- Jak Mikey radzi sobie na uniwersytecie? - wspomniała pierwszego syna Melanie.
-Wspaniale... Inteligencję odziedziczył po ojcu... - powiedziała sucho Gwen kończąc tym samym temat spojrzeniem w stylu: nie chcę o nim rozmawiać.
Gdy zjechały z autostrady, a w ich uszach zabrzmiało przyjemne chrobotanie sunących po żwirze kół samochodu, ujrzały gęste wysokie drzewa.
- Ile to już? Dwa lata? Trzy? - Mel próbowała przerwać ciszę czymś innym niż hałas zamykanych samochodowych drzwi.
- Dwa i pół. Zbliżają się wakacje. - brunetka wyszła z samochodu i zwróciła się w stronę bagażnika.
- Zostały jakieś ślady? - Melanie odrzuciła blond kosmyk opadający na jej rumiane policzki.
- Nie, dopilnowałam wszystkiego, każdego najdrobniejszego szczegółu. Mam wprawę, sama wiesz - wysłała jej porozumiewawcze spojrzenie.
Mel przeszedł dreszcz na wspomnienie sprzed 15 lat. Krew, tak strasznie dużo krwi... Ale nie, to już było, minęło, czas wrócić do teraźniejszości i zostawić to w spokoju.
- Miałyśmy o tym zapomnieć. - burknęła pomagając Gwen wyciągnąć ciało pana Halliwella z bagażnika.
Kobieta prychnęła tylko i rzekła:
- Zakopiemy go przy tamtym drzewie dalej. Pistolet i resztę dowodów mam w worku na śmieci i oklejone taśmą, leżą pod ciałem tej świni. Pozbędziemy się ich później, daleko od tego miejsca.
- Zdaje się, że zaplanowałaś wszystko. - cmoknęła Mel. - Pięknie. Ale co z ludźmi, którzy go znali?
- Przejmujesz się takimi drobiazgami, Mel, naprawdę. Ale masz rację, o tym też pomyślałam. Bliskich przyjaciół nie miał, bo kto by takiego typa chciał znać bliżej? Jednak ogólnie mówiąc jego, a właściwie moi, znajomi będą sądzić, że wyjechał w pilnej sprawie za granicę, poznał tam jakąś laskę o dwadzieścia lat młodszą i został z nią tam. Można wysłać jakąś kartkę z pozdrowieniami na jakieś święto udając, że to od niego, a potem albo urwie kontakty albo można wspomnieć, iż zginął w jakimś strasznym wypadku. Tyle. Nie sądzę aby ktokolwiek go szukał, a ty?
- Ja? W końcu to ty znałaś go lepiej. Chociaż z perspektywy czasu wydaje mi się to śmieszne. Kto chciałby go lepiej znać? Czuje, że wyrządzamy właśnie przysługę światu.
- O tak, masz całkowitą rację. Ale dość już tych pogaduszek, Melanie, skończmy to i wracajmy do domów. Czeka mnie dużo roboty papierkowej.
- Mnie również. - uśmiechnęła się ciepło Mel, co dodało całej sytuacji posmaku groteski i najczarniejszego z humorów. - Jeszcze dziś rano nie przypuszczałabym, że będę sobie stała z tobą, w środku lasu, w trakcie przyjacielskiej rozmowy. - dodała, przypominając sobie czasy, kiedy obie kobiety żyły w wielkiej sympatii do siebie.
- W trakcie pozbywania się ciała mojego męża. - zaznaczyła brunetka stając nogą na dwumetrowy kopiec i ugniatając ziemię.
- Chyba już byłego męża - odparła Mel. - W końcu "dopóki śmierć was nie rozłączy".
- Tia... Kto by pomyślał, że historia lubi się powtarzać. Piętnaście lat temu to ty byłaś na moim miejscu. - obie ruszyły w stronę samochodu bacznie rozglądając się czy ktoś ich aby nie widział.
- Przestań! - warknęła Mel przypominając sobie jak w wieku piętnastu lat była napastowana przez jej nauczyciela arytmetyki.
- No co? Za bolesne wspomnienie? Nie pamiętasz z jaką ulgą się go pozbyłaś? - Gwen odpaliła samochód.
- Pamiętam. Uwierz, że wszystko doskonale pamiętam. Przeciwnie niż bym chciała...
- Daj sobie spokój... To tylko przeszłość.
Samochód wyjechał z lasu na podrzędną drogę, której daleko było do statutu autostrady. Jechały w ciszy. Mel patrzyła przez okno na mijające drzewa, ale myślami była daleko. Bardzo daleko. Przed oczami miała całe swoje życie: dzieciństwo w Anglii, bolesne dorastanie w Chicago, college i uniwersytet. Potem wszystkie lata pracy, częste wyjazdy, a jeszcze częstsze utarczki z współpracownikami... Poczuła się senna. Spojrzała na Gwen. Jak to jest, że choć są tak dla siebie dalekie to mogą na sobie polegać? Oczywiście to nie to samo co jedzenie lodów i oglądanie jakiejś durnej komedyjki co tydzień, ani zwierzanie się sobie z najdziwniejszych rzeczy, ale.. Tak, Mel mogła na niej polegać w każdej sytuacji. Zastanawiała się nad tym jeszcze chwilę, po czym oparła głowę o szybę i usnęła.
Jedno trzeba było przyznać - w aucie Gwen siedzenie pasażera było diabelsko wygodne, jak gdyby dostosowane do sennych towarzyszy jej podróży. Pozwoliło ono obudzić się Mel dopiero o świcie.
- Gdzie jesteśmy? - Wyciągnęła się na tyle ile pozwalał jej niski dach samochodu i spojrzała na kierowcę.
Gwen siedziała z bezwładnie opadniętymi rękami, głowę opierając na kierownicy. Potargane włosy zakrywały jej twarz. Nie odpowiadała.
- Gwen...- Melanie ogarnęła panika odrzuciła z umysłu resztkę snu i położyła dłoń na plecach brunetki. Popchnęła ją lekko. - Gwen...
Odgarnęła kosmyk włosów z twarzy kobiety. Gdyby nie to wszystko przez co Mel przeszła najpewniej wydałaby z siebie okrzyk przerażenia i grozy, po czym niewątpliwie by zemdlała na widok zmasakrowanej twarzy tak dobrze znanej jej osoby. Zamiast tego wyciągnęła papierosa z kieszeni martwej Gwen, zapaliła go jej zapalniczką i zaczęła się nad tym racjonalnie zastanawiać. Nie prowadziła od lat, a wszystko wskazywało na to, że teraz powinna zasiąść za kierownicą i uciekać gdzie pieprz rośnie. Przeszedł ją dreszcz, że z lekcji, której Gwen udzieliła jej tej nocy powinna właśnie teraz skorzystać - pochować koleżankę.
Wypaliła papierosa, wyszła z samochodu i przydeptała peta. Rozejrzała się po okolicy i stwierdziła, że nie ma pojęcia co to za miejsce. Wyglądało na zupełnie starą i opuszczoną drogę pośród jakiejś równiny, taką, która straszy po zmierzchu.
No tak - pomyślała i uśmiechnęła się pod nosem. - Pewnie trafiłam do jakiegoś słabego horroru.
Wyjęła bezwładne ciało Gwen, po czym wykopała mały dół do którego wrzuciła zwłoki.
Kiedy zasiadła za kierownicą jakby z opóźnieniem dotarły do niej wydarzenia, które przed chwilą się zdarzyły. Na przedniej szybie samochodu widniały czerwone litery:
JA WIEM.
Blondynka wcisnęła pedał gazu tym samym rozpędzając samochód do maksymalnej prędkości. Nie ważne dokąd, ważne żeby stąd odjechać. Ktoś sobie robił głupie żarty, albo... Mel przeszedł dreszcz. A jeśli ktoś naprawdę wie?
Próbowała jak najszybciej odrzucić tą myśl. "Niby skąd? Przecież dokładnie sprawdziłyśmy teren, nie było nikogo..." Jednak jakaś jej cząstka dalej nie była co do tego przekonana. Pomyślała sobie o obu synach Gwen i nietypowej więzi, jaka przez lata łączyła obie panie. Synowie. Jeden z nich studiuje, ale drugi to jeszcze dzieciak. Co z nimi będzie? Przecież stracili obojga rodziców. Wypadałoby, by oni przynajmniej wiedzieli, co jest grane. By mogli liczyć na opiekę Mel, tak jak ona zawsze mogła opierać swoje nadzieje w Gwen.
Samochód Gwen zostawiła na jednym ze złomowisk. Po czym zapalając dziesiątego tego wieczoru papierosa ruszyła w stronę kamienicy, w której mieszkała. W pewnym momencie spostrzegła, że ktoś ją śledzi... Zaciągnęła się papierosem powstrzymując się od płaczu.
"Dlaczego ja...?"-pomyślała przyśpieszając kroku.
Postać śledząca ją też przyśpieszyła.
Krzyknęła z przerażenia gdy ktoś położył dłoń na jej ramieniu...
- Zgubiła Pani portfel...- usłyszała miły głos należący do rudego nastolatka.
- O rany, ale mnie przestraszyłeś - odetchnęła z ulgą, że to nie psychopatyczny morderca. Znała tego kolesia, dorabiał roznosząc mleko i gazety w jej okolicy. Próbowała przypomnieć sobie jego imię. - Jesteś... Michael?
- Peter...- uśmiechnął się niepewnie.-Peter Sawyer.
- Przepraszam... Nie mam pamięci do imion.
- Przynoszę Ci "Timesa" od czterech lat, ale nic to. - uśmiechnął się, choć Mel wyczuła dozę goryczy w jego głosie. Jej samej nie było do śmiechu, spode łba obserwowała Peteta.
-Dzięki, wybacz śpieszę się.- mruknęła jakąś kiepską wymówkę, po czym odbierając portfel weszła do budynku, w którym na drugim piętrze znajdywało się jej mieszkanie.

Jedno było pewne, musiała szybko się wyprowadzić, zmienić imię, nazwisko, tożsamość, możliwe że i wygląd. Dla pewności, musiała przeinaczyć całe swoje życie. Zastanowiła się przez chwilę. Skąd wziąć papiery? Ile ją to będzie kosztowało? Od czego zacząć? Poszła się wykąpać myśląc o tym bez przerwy. A może to i dobrze, że będzie musiała porzucić dotyczczasową rutynę? Może przeprowadzi się w jakieś piękniejsze miejsce i w końcu znajdzie partnera na całe życie?
Kiedy cieszyła się upragnioną kąpielą nagle rozdzwoniła się jej komórka.
- Mój boże. Policja. - jęknęła z przerażeniem. Postanowiła zapamiętać, by wyrzucić telefon jak najszybciej to możliwe.
Odechciało jej się kąpieli. Owinęła się ręcznikiem i wyszła z łazienki zamierzając jeszcze tej nocy się wyprowadzić. Przeszła do pokoju, szybkim ruchem wyjęła kartę z telefonu i schowała do portfela. Telefon, kilka ubrań na zmianę i potrzebnych rzeczy w pośpiechu wrzuciła do walizki nie siląc się na ich układanie. Zresztą, nie znaczyły dla niej aż tyle, by musiała specjalnie dbać o ich stan.
Poczekała, aż ulice opustoszeją.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lily
.barman.



Dołączył: 26 Sie 2006
Posty: 1147
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kielce

PostWysłany: Śro 14:53, 08 Sie 2007    Temat postu:

Bezwietrzna noc zwiastowała coś naprawdę mrocznego. Nikłe światło latarni oświetlało drogę po której nie jechał ani jeden samochód i ławkę na której jeszcze nikt nie siedział. Z mrocznej ciszy wyłonił się delikatny stukot obcasów i szelest powiewającego na delikatnym wietrze płaszcza. Na horyzoncie zamajaczyła czarna sylwetka szczupłej kobiety. Zapaliła papierosa i bacznie rozejrzała się po okolicy.
Kąciki jej ust wygięły się w mimowolnym uśmiechu. W jej myślach zamajaczyły wspomnienia dzisiejszego dnia. Powinna być już zmęczona, wracać do mieszkania i odpocząć po tym wszystkim, jednak miała wciąż w sobie mnóstwo energii. Chciała ogłosić całemu światu, co przydarzyło jej się w ten z pozoru zwyczajny letni dzień. A wszystkie te wydarzenia zaczęły się w tak niewinny sposób, bo kto mógł się spodziewać takiego obrotu sprawy?
Usiadła miękko na ławce wypuszczając dym z ust i czekała.
Pracowała w jednej z lepszych firm marketingowych w Londynie. Gdy dzisiaj sączyła poranną kawę nie spodziewała się nagłego telefonu od szefostwa. Doskonale pamiętała z pozoru zwyczajny sygnał, który w jednej chwili zmroził krew w jej żyłach.
Spodziewała się wszystkiego, tylko nie Tego.
Podniosła powoli słuchawkę.
- Halo?
- Czy mam przyjemność z panną Hepswing?
- Tak. O co chodzi?
- Mam dla pani nowe zlecenie. Specjalne. Spotkajmy się dziś tam gdzie zwykle o tej co zwykle.
Ruszyła dumnym krokiem w stronę schodów prowadzących na dach wysokiego wieżowca, w którym pracowała. W drżących dłoniach dzierżyła torebkę, niejako bilet powrotny do życia, z którym chciała zerwać.
Otworzyła drzwi prowadzące na dach i na chwilę oślepiło ją otaczające zewsząd światło.
Mężczyzna pociągnął ją za dłoń korzystając z chwilowej nieuwagi kobiety. Przyparł ją do ściany i spojrzał głęboko w oczy.
- A więc TO jest to pańskie specjalne zlecenie?- westchnęła z politowaniem.
- A czego się spodziewałaś, Mel? - mruknął przyciskając swoje wargi do umalowanych błyszczykiem ust kobiety.
- Nie możemy... Nie może pan... Jest pan moim szefem...- wypowiadała słowa pomiędzy każdym guzikiem jej bluzki, który rozpinał.
Lecz mężczyzna nie słuchał jej słów. Zaczął już rozpinać zamek w jej czarnej wąskiej spódnicy, kiedy drzwi którymi dostała się na dach budynku otworzyły się z hukiem.
Melanie błagała, by osoba, która spowodowała ów hałas pomogła jej, nie odbierając przy tym sytuacji opacznie.
- To nie jest to co myślisz Gwen...- pan Halliwell odskoczył od Melanie jak oparzony widząc, że osobą, która im przerwała okazała się... panią Halliwell.
- Nie? A więc co to jest? - pani Halliwell podeszła do małżonka i spoliczkowała go z całej siły zostawiając na twarzy wielki czerwony ślad dłoni.
Mel obserwowała tę scenę z rosnącym rozbawieniem, jednocześnie doprowadzając do porządku swoją garderobę. Szef kobiety próbował się wytłumaczyć jąkając i plącząc fakty, ale ona przerwała mu gwałtownie stanowczym "Nie".
- Tym razem zaszło za daleko - wyciągnęła z białej torebki rewolwer i strzeliła. Raz i celnie. Schowała broń i dała sobie parę minut na obmyślenie planu działania.

Na wspomnienie minionych wydarzeń pani Hepswing mimowolnie uśmiechnęła się do siebie. Rzuciła papierosa na chodnik przydeptując go obcasem. Popatrzyła na zegarek i czekała dalej. Nie odczuwała żadnych wyrzutów sumienia. A przecież powinna. Była współwinna za zabójstwo pana Halliwella, jednak nie mogła powstrzymać się przed uczuciem ulgi towarzyszącym jej w momencie gdy opasły mężczyzna upadł na podłogę z głuchym hukiem.
Nagle usłyszała za sobą szelest kół, sunących po gładkim asfalcie. Nie musiała się odwracać, żeby wiedzieć kto to był. Stała i czekała, aż samochód podjechał i przystanął przy niej.
- Jak się czujesz?- usłyszała gładki, kobiecy głos.
- Nic Ci do tego. - odburknęła i wsiadła do auta.
Mel spojrzała na twarz pani Halliwell, gościł na niej uśmiech rozbawienia i czegoś jeszcze, ale za nic nie mogła rozszyfrować czego. Gwen, mimo czterdziestki na karku, wciąż zdawała się pozostawać tą samą kobietą, którą Mel znała od zawsze - stanowczą, złośliwą, niewzruszoną.
Dlaczego pozbyła się męża? -zastanawiała się kobieta. - Zdradził ją już nie raz, ale był głównym filarem finansowym ich rodziny. Do tego mieli dwójkę wspaniałych synów...
- Gdzie jedziemy? - Zapytała na głos.
- Do lasu - odparła krótko kobieta patrząc na drogę.
- Jak Mikey radzi sobie na uniwersytecie? - wspomniała pierwszego syna Melanie.
-Wspaniale... Inteligencję odziedziczył po ojcu... - powiedziała sucho Gwen kończąc tym samym temat spojrzeniem w stylu: nie chcę o nim rozmawiać.
Gdy zjechały z autostrady, a w ich uszach zabrzmiało przyjemne chrobotanie sunących po żwirze kół samochodu, ujrzały gęste wysokie drzewa.
- Ile to już? Dwa lata? Trzy? - Mel próbowała przerwać ciszę czymś innym niż hałas zamykanych samochodowych drzwi.
- Dwa i pół. Zbliżają się wakacje. - brunetka wyszła z samochodu i zwróciła się w stronę bagażnika.
- Zostały jakieś ślady? - Melanie odrzuciła blond kosmyk opadający na jej rumiane policzki.
- Nie, dopilnowałam wszystkiego, każdego najdrobniejszego szczegółu. Mam wprawę, sama wiesz - wysłała jej porozumiewawcze spojrzenie.
Mel przeszedł dreszcz na wspomnienie sprzed 15 lat. Krew, tak strasznie dużo krwi... Ale nie, to już było, minęło, czas wrócić do teraźniejszości i zostawić to w spokoju.
- Miałyśmy o tym zapomnieć. - burknęła pomagając Gwen wyciągnąć ciało pana Halliwella z bagażnika.
Kobieta prychnęła tylko i rzekła:
- Zakopiemy go przy tamtym drzewie dalej. Pistolet i resztę dowodów mam w worku na śmieci i oklejone taśmą, leżą pod ciałem tej świni. Pozbędziemy się ich później, daleko od tego miejsca.
- Zdaje się, że zaplanowałaś wszystko. - cmoknęła Mel. - Pięknie. Ale co z ludźmi, którzy go znali?
- Przejmujesz się takimi drobiazgami, Mel, naprawdę. Ale masz rację, o tym też pomyślałam. Bliskich przyjaciół nie miał, bo kto by takiego typa chciał znać bliżej? Jednak ogólnie mówiąc jego, a właściwie moi, znajomi będą sądzić, że wyjechał w pilnej sprawie za granicę, poznał tam jakąś laskę o dwadzieścia lat młodszą i został z nią tam. Można wysłać jakąś kartkę z pozdrowieniami na jakieś święto udając, że to od niego, a potem albo urwie kontakty albo można wspomnieć, iż zginął w jakimś strasznym wypadku. Tyle. Nie sądzę aby ktokolwiek go szukał, a ty?
- Ja? W końcu to ty znałaś go lepiej. Chociaż z perspektywy czasu wydaje mi się to śmieszne. Kto chciałby go lepiej znać? Czuje, że wyrządzamy właśnie przysługę światu.
- O tak, masz całkowitą rację. Ale dość już tych pogaduszek, Melanie, skończmy to i wracajmy do domów. Czeka mnie dużo roboty papierkowej.
- Mnie również. - uśmiechnęła się ciepło Mel, co dodało całej sytuacji posmaku groteski i najczarniejszego z humorów. - Jeszcze dziś rano nie przypuszczałabym, że będę sobie stała z tobą, w środku lasu, w trakcie przyjacielskiej rozmowy. - dodała, przypominając sobie czasy, kiedy obie kobiety żyły w wielkiej sympatii do siebie.
- W trakcie pozbywania się ciała mojego męża. - zaznaczyła brunetka stając nogą na dwumetrowy kopiec i ugniatając ziemię.
- Chyba już byłego męża - odparła Mel. - W końcu "dopóki śmierć was nie rozłączy".
- Tia... Kto by pomyślał, że historia lubi się powtarzać. Piętnaście lat temu to ty byłaś na moim miejscu. - obie ruszyły w stronę samochodu bacznie rozglądając się czy ktoś ich aby nie widział.
- Przestań! - warknęła Mel przypominając sobie jak w wieku piętnastu lat była napastowana przez jej nauczyciela arytmetyki.
- No co? Za bolesne wspomnienie? Nie pamiętasz z jaką ulgą się go pozbyłaś? - Gwen odpaliła samochód.
- Pamiętam. Uwierz, że wszystko doskonale pamiętam. Przeciwnie niż bym chciała...
- Daj sobie spokój... To tylko przeszłość.
Samochód wyjechał z lasu na podrzędną drogę, której daleko było do statutu autostrady. Jechały w ciszy. Mel patrzyła przez okno na mijające drzewa, ale myślami była daleko. Bardzo daleko. Przed oczami miała całe swoje życie: dzieciństwo w Anglii, bolesne dorastanie w Chicago, college i uniwersytet. Potem wszystkie lata pracy, częste wyjazdy, a jeszcze częstsze utarczki z współpracownikami... Poczuła się senna. Spojrzała na Gwen. Jak to jest, że choć są tak dla siebie dalekie to mogą na sobie polegać? Oczywiście to nie to samo co jedzenie lodów i oglądanie jakiejś durnej komedyjki co tydzień, ani zwierzanie się sobie z najdziwniejszych rzeczy, ale.. Tak, Mel mogła na niej polegać w każdej sytuacji. Zastanawiała się nad tym jeszcze chwilę, po czym oparła głowę o szybę i usnęła.
Jedno trzeba było przyznać - w aucie Gwen siedzenie pasażera było diabelsko wygodne, jak gdyby dostosowane do sennych towarzyszy jej podróży. Pozwoliło ono obudzić się Mel dopiero o świcie.
- Gdzie jesteśmy? - Wyciągnęła się na tyle ile pozwalał jej niski dach samochodu i spojrzała na kierowcę.
Gwen siedziała z bezwładnie opadniętymi rękami, głowę opierając na kierownicy. Potargane włosy zakrywały jej twarz. Nie odpowiadała.
- Gwen...- Melanie ogarnęła panika odrzuciła z umysłu resztkę snu i położyła dłoń na plecach brunetki. Popchnęła ją lekko. - Gwen...
Odgarnęła kosmyk włosów z twarzy kobiety. Gdyby nie to wszystko przez co Mel przeszła najpewniej wydałaby z siebie okrzyk przerażenia i grozy, po czym niewątpliwie by zemdlała na widok zmasakrowanej twarzy tak dobrze znanej jej osoby. Zamiast tego wyciągnęła papierosa z kieszeni martwej Gwen, zapaliła go jej zapalniczką i zaczęła się nad tym racjonalnie zastanawiać. Nie prowadziła od lat, a wszystko wskazywało na to, że teraz powinna zasiąść za kierownicą i uciekać gdzie pieprz rośnie. Przeszedł ją dreszcz, że z lekcji, której Gwen udzieliła jej tej nocy powinna właśnie teraz skorzystać - pochować koleżankę.
Wypaliła papierosa, wyszła z samochodu i przydeptała peta. Rozejrzała się po okolicy i stwierdziła, że nie ma pojęcia co to za miejsce. Wyglądało na zupełnie starą i opuszczoną drogę pośród jakiejś równiny, taką, która straszy po zmierzchu.
No tak - pomyślała i uśmiechnęła się pod nosem. - Pewnie trafiłam do jakiegoś słabego horroru.
Wyjęła bezwładne ciało Gwen, po czym wykopała mały dół do którego wrzuciła zwłoki.
Kiedy zasiadła za kierownicą jakby z opóźnieniem dotarły do niej wydarzenia, które przed chwilą się zdarzyły. Na przedniej szybie samochodu widniały czerwone litery:
JA WIEM.
Blondynka wcisnęła pedał gazu tym samym rozpędzając samochód do maksymalnej prędkości. Nie ważne dokąd, ważne żeby stąd odjechać. Ktoś sobie robił głupie żarty, albo... Mel przeszedł dreszcz. A jeśli ktoś naprawdę wie?
Próbowała jak najszybciej odrzucić tą myśl. "Niby skąd? Przecież dokładnie sprawdziłyśmy teren, nie było nikogo..." Jednak jakaś jej cząstka dalej nie była co do tego przekonana. Pomyślała sobie o obu synach Gwen i nietypowej więzi, jaka przez lata łączyła obie panie. Synowie. Jeden z nich studiuje, ale drugi to jeszcze dzieciak. Co z nimi będzie? Przecież stracili obojga rodziców. Wypadałoby, by oni przynajmniej wiedzieli, co jest grane. By mogli liczyć na opiekę Mel, tak jak ona zawsze mogła opierać swoje nadzieje w Gwen.
Samochód Gwen zostawiła na jednym ze złomowisk. Po czym zapalając dziesiątego tego wieczoru papierosa ruszyła w stronę kamienicy, w której mieszkała. W pewnym momencie spostrzegła, że ktoś ją śledzi... Zaciągnęła się papierosem powstrzymując się od płaczu.
"Dlaczego ja...?"-pomyślała przyśpieszając kroku.
Postać śledząca ją też przyśpieszyła.
Krzyknęła z przerażenia gdy ktoś położył dłoń na jej ramieniu...
- Zgubiła Pani portfel...- usłyszała miły głos należący do rudego nastolatka.
- O rany, ale mnie przestraszyłeś - odetchnęła z ulgą, że to nie psychopatyczny morderca. Znała tego kolesia, dorabiał roznosząc mleko i gazety w jej okolicy. Próbowała przypomnieć sobie jego imię. - Jesteś... Michael?
- Peter...- uśmiechnął się niepewnie.-Peter Sawyer.
- Przepraszam... Nie mam pamięci do imion.
- Przynoszę Ci "Timesa" od czterech lat, ale nic to. - uśmiechnął się, choć Mel wyczuła dozę goryczy w jego głosie. Jej samej nie było do śmiechu, spode łba obserwowała Peteta.
-Dzięki, wybacz śpieszę się.- mruknęła jakąś kiepską wymówkę, po czym odbierając portfel weszła do budynku, w którym na drugim piętrze znajdywało się jej mieszkanie.

Jedno było pewne, musiała szybko się wyprowadzić, zmienić imię, nazwisko, tożsamość, możliwe że i wygląd. Dla pewności, musiała przeinaczyć całe swoje życie. Zastanowiła się przez chwilę. Skąd wziąć papiery? Ile ją to będzie kosztowało? Od czego zacząć? Poszła się wykąpać myśląc o tym bez przerwy. A może to i dobrze, że będzie musiała porzucić dotyczczasową rutynę? Może przeprowadzi się w jakieś piękniejsze miejsce i w końcu znajdzie partnera na całe życie?
Kiedy cieszyła się upragnioną kąpielą nagle rozdzwoniła się jej komórka.
- Mój boże. Policja. - jęknęła z przerażeniem. Postanowiła zapamiętać, by wyrzucić telefon jak najszybciej to możliwe.
Odechciało jej się kąpieli. Owinęła się ręcznikiem i wyszła z łazienki zamierzając jeszcze tej nocy się wyprowadzić. Przeszła do pokoju, szybkim ruchem wyjęła kartę z telefonu i schowała do portfela. Telefon, kilka ubrań na zmianę i potrzebnych rzeczy w pośpiechu wrzuciła do walizki nie siląc się na ich układanie. Zresztą, nie znaczyły dla niej aż tyle, by musiała specjalnie dbać o ich stan.
Poczekała, aż ulice opustoszeją. Około trzeciej nad ranem wyszła z domu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Anika
.fanka Ivanka.



Dołączył: 26 Sie 2006
Posty: 1255
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 17:47, 08 Sie 2007    Temat postu:

Bezwietrzna noc zwiastowała coś naprawdę mrocznego. Nikłe światło latarni oświetlało drogę po której nie jechał ani jeden samochód i ławkę na której jeszcze nikt nie siedział. Z mrocznej ciszy wyłonił się delikatny stukot obcasów i szelest powiewającego na delikatnym wietrze płaszcza. Na horyzoncie zamajaczyła czarna sylwetka szczupłej kobiety. Zapaliła papierosa i bacznie rozejrzała się po okolicy.
Kąciki jej ust wygięły się w mimowolnym uśmiechu. W jej myślach zamajaczyły wspomnienia dzisiejszego dnia. Powinna być już zmęczona, wracać do mieszkania i odpocząć po tym wszystkim, jednak miała wciąż w sobie mnóstwo energii. Chciała ogłosić całemu światu, co przydarzyło jej się w ten z pozoru zwyczajny letni dzień. A wszystkie te wydarzenia zaczęły się w tak niewinny sposób, bo kto mógł się spodziewać takiego obrotu sprawy?
Usiadła miękko na ławce wypuszczając dym z ust i czekała.
Pracowała w jednej z lepszych firm marketingowych w Londynie. Gdy dzisiaj sączyła poranną kawę nie spodziewała się nagłego telefonu od szefostwa. Doskonale pamiętała z pozoru zwyczajny sygnał, który w jednej chwili zmroził krew w jej żyłach.
Spodziewała się wszystkiego, tylko nie Tego.
Podniosła powoli słuchawkę.
- Halo?
- Czy mam przyjemność z panną Hepswing?
- Tak. O co chodzi?
- Mam dla pani nowe zlecenie. Specjalne. Spotkajmy się dziś tam gdzie zwykle o tej co zwykle.
Ruszyła dumnym krokiem w stronę schodów prowadzących na dach wysokiego wieżowca, w którym pracowała. W drżących dłoniach dzierżyła torebkę, niejako bilet powrotny do życia, z którym chciała zerwać.
Otworzyła drzwi prowadzące na dach i na chwilę oślepiło ją otaczające zewsząd światło.
Mężczyzna pociągnął ją za dłoń korzystając z chwilowej nieuwagi kobiety. Przyparł ją do ściany i spojrzał głęboko w oczy.
- A więc TO jest to pańskie specjalne zlecenie?- westchnęła z politowaniem.
- A czego się spodziewałaś, Mel? - mruknął przyciskając swoje wargi do umalowanych błyszczykiem ust kobiety.
- Nie możemy... Nie może pan... Jest pan moim szefem...- wypowiadała słowa pomiędzy każdym guzikiem jej bluzki, który rozpinał.
Lecz mężczyzna nie słuchał jej słów. Zaczął już rozpinać zamek w jej czarnej wąskiej spódnicy, kiedy drzwi którymi dostała się na dach budynku otworzyły się z hukiem.
Melanie błagała, by osoba, która spowodowała ów hałas pomogła jej, nie odbierając przy tym sytuacji opacznie.
- To nie jest to co myślisz Gwen...- pan Halliwell odskoczył od Melanie jak oparzony widząc, że osobą, która im przerwała okazała się... panią Halliwell.
- Nie? A więc co to jest? - pani Halliwell podeszła do małżonka i spoliczkowała go z całej siły zostawiając na twarzy wielki czerwony ślad dłoni.
Mel obserwowała tę scenę z rosnącym rozbawieniem, jednocześnie doprowadzając do porządku swoją garderobę. Szef kobiety próbował się wytłumaczyć jąkając i plącząc fakty, ale ona przerwała mu gwałtownie stanowczym "Nie".
- Tym razem zaszło za daleko - wyciągnęła z białej torebki rewolwer i strzeliła. Raz i celnie. Schowała broń i dała sobie parę minut na obmyślenie planu działania.

Na wspomnienie minionych wydarzeń pani Hepswing mimowolnie uśmiechnęła się do siebie. Rzuciła papierosa na chodnik przydeptując go obcasem. Popatrzyła na zegarek i czekała dalej. Nie odczuwała żadnych wyrzutów sumienia. A przecież powinna. Była współwinna za zabójstwo pana Halliwella, jednak nie mogła powstrzymać się przed uczuciem ulgi towarzyszącym jej w momencie gdy opasły mężczyzna upadł na podłogę z głuchym hukiem.
Nagle usłyszała za sobą szelest kół, sunących po gładkim asfalcie. Nie musiała się odwracać, żeby wiedzieć kto to był. Stała i czekała, aż samochód podjechał i przystanął przy niej.
- Jak się czujesz?- usłyszała gładki, kobiecy głos.
- Nic Ci do tego. - odburknęła i wsiadła do auta.
Mel spojrzała na twarz pani Halliwell, gościł na niej uśmiech rozbawienia i czegoś jeszcze, ale za nic nie mogła rozszyfrować czego. Gwen, mimo czterdziestki na karku, wciąż zdawała się pozostawać tą samą kobietą, którą Mel znała od zawsze - stanowczą, złośliwą, niewzruszoną.
Dlaczego pozbyła się męża? -zastanawiała się kobieta. - Zdradził ją już nie raz, ale był głównym filarem finansowym ich rodziny. Do tego mieli dwójkę wspaniałych synów...
- Gdzie jedziemy? - Zapytała na głos.
- Do lasu - odparła krótko kobieta patrząc na drogę.
- Jak Mikey radzi sobie na uniwersytecie? - wspomniała pierwszego syna Melanie.
-Wspaniale... Inteligencję odziedziczył po ojcu... - powiedziała sucho Gwen kończąc tym samym temat spojrzeniem w stylu: nie chcę o nim rozmawiać.
Gdy zjechały z autostrady, a w ich uszach zabrzmiało przyjemne chrobotanie sunących po żwirze kół samochodu, ujrzały gęste wysokie drzewa.
- Ile to już? Dwa lata? Trzy? - Mel próbowała przerwać ciszę czymś innym niż hałas zamykanych samochodowych drzwi.
- Dwa i pół. Zbliżają się wakacje. - brunetka wyszła z samochodu i zwróciła się w stronę bagażnika.
- Zostały jakieś ślady? - Melanie odrzuciła blond kosmyk opadający na jej rumiane policzki.
- Nie, dopilnowałam wszystkiego, każdego najdrobniejszego szczegółu. Mam wprawę, sama wiesz - wysłała jej porozumiewawcze spojrzenie.
Mel przeszedł dreszcz na wspomnienie sprzed 15 lat. Krew, tak strasznie dużo krwi... Ale nie, to już było, minęło, czas wrócić do teraźniejszości i zostawić to w spokoju.
- Miałyśmy o tym zapomnieć. - burknęła pomagając Gwen wyciągnąć ciało pana Halliwella z bagażnika.
Kobieta prychnęła tylko i rzekła:
- Zakopiemy go przy tamtym drzewie dalej. Pistolet i resztę dowodów mam w worku na śmieci i oklejone taśmą, leżą pod ciałem tej świni. Pozbędziemy się ich później, daleko od tego miejsca.
- Zdaje się, że zaplanowałaś wszystko. - cmoknęła Mel. - Pięknie. Ale co z ludźmi, którzy go znali?
- Przejmujesz się takimi drobiazgami, Mel, naprawdę. Ale masz rację, o tym też pomyślałam. Bliskich przyjaciół nie miał, bo kto by takiego typa chciał znać bliżej? Jednak ogólnie mówiąc jego, a właściwie moi, znajomi będą sądzić, że wyjechał w pilnej sprawie za granicę, poznał tam jakąś laskę o dwadzieścia lat młodszą i został z nią tam. Można wysłać jakąś kartkę z pozdrowieniami na jakieś święto udając, że to od niego, a potem albo urwie kontakty albo można wspomnieć, iż zginął w jakimś strasznym wypadku. Tyle. Nie sądzę aby ktokolwiek go szukał, a ty?
- Ja? W końcu to ty znałaś go lepiej. Chociaż z perspektywy czasu wydaje mi się to śmieszne. Kto chciałby go lepiej znać? Czuje, że wyrządzamy właśnie przysługę światu.
- O tak, masz całkowitą rację. Ale dość już tych pogaduszek, Melanie, skończmy to i wracajmy do domów. Czeka mnie dużo roboty papierkowej.
- Mnie również. - uśmiechnęła się ciepło Mel, co dodało całej sytuacji posmaku groteski i najczarniejszego z humorów. - Jeszcze dziś rano nie przypuszczałabym, że będę sobie stała z tobą, w środku lasu, w trakcie przyjacielskiej rozmowy. - dodała, przypominając sobie czasy, kiedy obie kobiety żyły w wielkiej sympatii do siebie.
- W trakcie pozbywania się ciała mojego męża. - zaznaczyła brunetka stając nogą na dwumetrowy kopiec i ugniatając ziemię.
- Chyba już byłego męża - odparła Mel. - W końcu "dopóki śmierć was nie rozłączy".
- Tia... Kto by pomyślał, że historia lubi się powtarzać. Piętnaście lat temu to ty byłaś na moim miejscu. - obie ruszyły w stronę samochodu bacznie rozglądając się czy ktoś ich aby nie widział.
- Przestań! - warknęła Mel przypominając sobie jak w wieku piętnastu lat była napastowana przez jej nauczyciela arytmetyki.
- No co? Za bolesne wspomnienie? Nie pamiętasz z jaką ulgą się go pozbyłaś? - Gwen odpaliła samochód.
- Pamiętam. Uwierz, że wszystko doskonale pamiętam. Przeciwnie niż bym chciała...
- Daj sobie spokój... To tylko przeszłość.
Samochód wyjechał z lasu na podrzędną drogę, której daleko było do statutu autostrady. Jechały w ciszy. Mel patrzyła przez okno na mijające drzewa, ale myślami była daleko. Bardzo daleko. Przed oczami miała całe swoje życie: dzieciństwo w Anglii, bolesne dorastanie w Chicago, college i uniwersytet. Potem wszystkie lata pracy, częste wyjazdy, a jeszcze częstsze utarczki z współpracownikami... Poczuła się senna. Spojrzała na Gwen. Jak to jest, że choć są tak dla siebie dalekie to mogą na sobie polegać? Oczywiście to nie to samo co jedzenie lodów i oglądanie jakiejś durnej komedyjki co tydzień, ani zwierzanie się sobie z najdziwniejszych rzeczy, ale.. Tak, Mel mogła na niej polegać w każdej sytuacji. Zastanawiała się nad tym jeszcze chwilę, po czym oparła głowę o szybę i usnęła.
Jedno trzeba było przyznać - w aucie Gwen siedzenie pasażera było diabelsko wygodne, jak gdyby dostosowane do sennych towarzyszy jej podróży. Pozwoliło ono obudzić się Mel dopiero o świcie.
- Gdzie jesteśmy? - Wyciągnęła się na tyle ile pozwalał jej niski dach samochodu i spojrzała na kierowcę.
Gwen siedziała z bezwładnie opadniętymi rękami, głowę opierając na kierownicy. Potargane włosy zakrywały jej twarz. Nie odpowiadała.
- Gwen...- Melanie ogarnęła panika odrzuciła z umysłu resztkę snu i położyła dłoń na plecach brunetki. Popchnęła ją lekko. - Gwen...
Odgarnęła kosmyk włosów z twarzy kobiety. Gdyby nie to wszystko przez co Mel przeszła najpewniej wydałaby z siebie okrzyk przerażenia i grozy, po czym niewątpliwie by zemdlała na widok zmasakrowanej twarzy tak dobrze znanej jej osoby. Zamiast tego wyciągnęła papierosa z kieszeni martwej Gwen, zapaliła go jej zapalniczką i zaczęła się nad tym racjonalnie zastanawiać. Nie prowadziła od lat, a wszystko wskazywało na to, że teraz powinna zasiąść za kierownicą i uciekać gdzie pieprz rośnie. Przeszedł ją dreszcz, że z lekcji, której Gwen udzieliła jej tej nocy powinna właśnie teraz skorzystać - pochować koleżankę.
Wypaliła papierosa, wyszła z samochodu i przydeptała peta. Rozejrzała się po okolicy i stwierdziła, że nie ma pojęcia co to za miejsce. Wyglądało na zupełnie starą i opuszczoną drogę pośród jakiejś równiny, taką, która straszy po zmierzchu.
No tak - pomyślała i uśmiechnęła się pod nosem. - Pewnie trafiłam do jakiegoś słabego horroru.
Wyjęła bezwładne ciało Gwen, po czym wykopała mały dół do którego wrzuciła zwłoki.
Kiedy zasiadła za kierownicą jakby z opóźnieniem dotarły do niej wydarzenia, które przed chwilą się zdarzyły. Na przedniej szybie samochodu widniały czerwone litery:
JA WIEM.
Blondynka wcisnęła pedał gazu tym samym rozpędzając samochód do maksymalnej prędkości. Nie ważne dokąd, ważne żeby stąd odjechać. Ktoś sobie robił głupie żarty, albo... Mel przeszedł dreszcz. A jeśli ktoś naprawdę wie?
Próbowała jak najszybciej odrzucić tą myśl. "Niby skąd? Przecież dokładnie sprawdziłyśmy teren, nie było nikogo..." Jednak jakaś jej cząstka dalej nie była co do tego przekonana. Pomyślała sobie o obu synach Gwen i nietypowej więzi, jaka przez lata łączyła obie panie. Synowie. Jeden z nich studiuje, ale drugi to jeszcze dzieciak. Co z nimi będzie? Przecież stracili obojga rodziców. Wypadałoby, by oni przynajmniej wiedzieli, co jest grane. By mogli liczyć na opiekę Mel, tak jak ona zawsze mogła opierać swoje nadzieje w Gwen.
Samochód Gwen zostawiła na jednym ze złomowisk. Po czym zapalając dziesiątego tego wieczoru papierosa ruszyła w stronę kamienicy, w której mieszkała. W pewnym momencie spostrzegła, że ktoś ją śledzi... Zaciągnęła się papierosem powstrzymując się od płaczu.
"Dlaczego ja...?"-pomyślała przyśpieszając kroku.
Postać śledząca ją też przyśpieszyła.
Krzyknęła z przerażenia gdy ktoś położył dłoń na jej ramieniu...
- Zgubiła Pani portfel...- usłyszała miły głos należący do rudego nastolatka.
- O rany, ale mnie przestraszyłeś - odetchnęła z ulgą, że to nie psychopatyczny morderca. Znała tego kolesia, dorabiał roznosząc mleko i gazety w jej okolicy. Próbowała przypomnieć sobie jego imię. - Jesteś... Michael?
- Peter...- uśmiechnął się niepewnie.-Peter Sawyer.
- Przepraszam... Nie mam pamięci do imion.
- Przynoszę Ci "Timesa" od czterech lat, ale nic to. - uśmiechnął się, choć Mel wyczuła dozę goryczy w jego głosie. Jej samej nie było do śmiechu, spode łba obserwowała Peteta.
-Dzięki, wybacz śpieszę się.- mruknęła jakąś kiepską wymówkę, po czym odbierając portfel weszła do budynku, w którym na drugim piętrze znajdywało się jej mieszkanie.

Jedno było pewne, musiała szybko się wyprowadzić, zmienić imię, nazwisko, tożsamość, możliwe że i wygląd. Dla pewności, musiała przeinaczyć całe swoje życie. Zastanowiła się przez chwilę. Skąd wziąć papiery? Ile ją to będzie kosztowało? Od czego zacząć? Poszła się wykąpać myśląc o tym bez przerwy. A może to i dobrze, że będzie musiała porzucić dotyczczasową rutynę? Może przeprowadzi się w jakieś piękniejsze miejsce i w końcu znajdzie partnera na całe życie?
Kiedy cieszyła się upragnioną kąpielą nagle rozdzwoniła się jej komórka.
- Mój boże. Policja. - jęknęła z przerażeniem. Postanowiła zapamiętać, by wyrzucić telefon jak najszybciej to możliwe.
Odechciało jej się kąpieli. Owinęła się ręcznikiem i wyszła z łazienki zamierzając jeszcze tej nocy się wyprowadzić. Przeszła do pokoju, szybkim ruchem wyjęła kartę z telefonu i schowała do portfela. Telefon, kilka ubrań na zmianę i potrzebnych rzeczy w pośpiechu wrzuciła do walizki nie siląc się na ich układanie. Zresztą, nie znaczyły dla niej aż tyle, by musiała specjalnie dbać o ich stan.
Poczekała, aż ulice opustoszeją. Około trzeciej nad ranem wyszła z domu. Idąc przez trawnik przypomniała sobie wszystkie mroczne wieczory i noce spędzone w tym domu.

(może kopiujmy od tego ostatniego akapitu? bo teraz trzeba b.dużo tekstu kopiować)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Martynka
.kurewna śnieżka.



Dołączył: 30 Sie 2006
Posty: 792
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 22:16, 08 Sie 2007    Temat postu:

Jedno było pewne, musiała szybko się wyprowadzić, zmienić imię, nazwisko, tożsamość, możliwe że i wygląd. Dla pewności, musiała przeinaczyć całe swoje życie. Zastanowiła się przez chwilę. Skąd wziąć papiery? Ile ją to będzie kosztowało? Od czego zacząć? Poszła się wykąpać myśląc o tym bez przerwy. A może to i dobrze, że będzie musiała porzucić dotyczczasową rutynę? Może przeprowadzi się w jakieś piękniejsze miejsce i w końcu znajdzie partnera na całe życie?
Kiedy cieszyła się upragnioną kąpielą nagle rozdzwoniła się jej komórka.
- Mój boże. Policja. - jęknęła z przerażeniem. Postanowiła zapamiętać, by wyrzucić telefon jak najszybciej to możliwe.
Odechciało jej się kąpieli. Owinęła się ręcznikiem i wyszła z łazienki zamierzając jeszcze tej nocy się wyprowadzić. Przeszła do pokoju, szybkim ruchem wyjęła kartę z telefonu i schowała do portfela. Telefon, kilka ubrań na zmianę i potrzebnych rzeczy w pośpiechu wrzuciła do walizki nie siląc się na ich układanie. Zresztą, nie znaczyły dla niej aż tyle, by musiała specjalnie dbać o ich stan.
Poczekała, aż ulice opustoszeją. Około trzeciej nad ranem wyszła z domu. Idąc przez trawnik przypomniała sobie wszystkie mroczne wieczory i noce spędzone w tym domu. Przed oczami stanął jej ceglany domek szeregowy, w którym spędziła dzieciństwo.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Anika
.fanka Ivanka.



Dołączył: 26 Sie 2006
Posty: 1255
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 21:15, 12 Sie 2007    Temat postu:

Jedno było pewne, musiała szybko się wyprowadzić, zmienić imię, nazwisko, tożsamość, możliwe że i wygląd. Dla pewności, musiała przeinaczyć całe swoje życie. Zastanowiła się przez chwilę. Skąd wziąć papiery? Ile ją to będzie kosztowało? Od czego zacząć? Poszła się wykąpać myśląc o tym bez przerwy. A może to i dobrze, że będzie musiała porzucić dotyczczasową rutynę? Może przeprowadzi się w jakieś piękniejsze miejsce i w końcu znajdzie partnera na całe życie?
Kiedy cieszyła się upragnioną kąpielą nagle rozdzwoniła się jej komórka.
- Mój boże. Policja. - jęknęła z przerażeniem. Postanowiła zapamiętać, by wyrzucić telefon jak najszybciej to możliwe.
Odechciało jej się kąpieli. Owinęła się ręcznikiem i wyszła z łazienki zamierzając jeszcze tej nocy się wyprowadzić. Przeszła do pokoju, szybkim ruchem wyjęła kartę z telefonu i schowała do portfela. Telefon, kilka ubrań na zmianę i potrzebnych rzeczy w pośpiechu wrzuciła do walizki nie siląc się na ich układanie. Zresztą, nie znaczyły dla niej aż tyle, by musiała specjalnie dbać o ich stan.
Poczekała, aż ulice opustoszeją. Około trzeciej nad ranem wyszła z domu. Idąc przez trawnik przypomniała sobie wszystkie mroczne wieczory i noce spędzone w tym domu. Przed oczami stanął jej ceglany domek szeregowy, w którym spędziła dzieciństwo.
- Przestań do cholery - powiedziała do siebie na głos, szarpnęła walizkę i po chwili zapakowała ją do bagażnika swojego auta.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Martynka
.kurewna śnieżka.



Dołączył: 30 Sie 2006
Posty: 792
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 16:48, 13 Sie 2007    Temat postu:

Jedno było pewne, musiała szybko się wyprowadzić, zmienić imię, nazwisko, tożsamość, możliwe że i wygląd. Dla pewności, musiała przeinaczyć całe swoje życie. Zastanowiła się przez chwilę. Skąd wziąć papiery? Ile ją to będzie kosztowało? Od czego zacząć? Poszła się wykąpać myśląc o tym bez przerwy. A może to i dobrze, że będzie musiała porzucić dotyczczasową rutynę? Może przeprowadzi się w jakieś piękniejsze miejsce i w końcu znajdzie partnera na całe życie?
Kiedy cieszyła się upragnioną kąpielą nagle rozdzwoniła się jej komórka.
- Mój boże. Policja. - jęknęła z przerażeniem. Postanowiła zapamiętać, by wyrzucić telefon jak najszybciej to możliwe.
Odechciało jej się kąpieli. Owinęła się ręcznikiem i wyszła z łazienki zamierzając jeszcze tej nocy się wyprowadzić. Przeszła do pokoju, szybkim ruchem wyjęła kartę z telefonu i schowała do portfela. Telefon, kilka ubrań na zmianę i potrzebnych rzeczy w pośpiechu wrzuciła do walizki nie siląc się na ich układanie. Zresztą, nie znaczyły dla niej aż tyle, by musiała specjalnie dbać o ich stan.
Poczekała, aż ulice opustoszeją. Około trzeciej nad ranem wyszła z domu. Idąc przez trawnik przypomniała sobie wszystkie mroczne wieczory i noce spędzone w tym domu. Przed oczami stanął jej ceglany domek szeregowy, w którym spędziła dzieciństwo.
- Przestań do cholery - powiedziała do siebie na głos, szarpnęła walizkę i po chwili zapakowała ją do bagażnika swojego auta.
Wtem ujrzała, że jej auto nie było puste, ktoś siedział na tylnym siedzeniu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Anika
.fanka Ivanka.



Dołączył: 26 Sie 2006
Posty: 1255
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 16:50, 13 Sie 2007    Temat postu:

Jedno było pewne, musiała szybko się wyprowadzić, zmienić imię, nazwisko, tożsamość, możliwe że i wygląd. Dla pewności, musiała przeinaczyć całe swoje życie. Zastanowiła się przez chwilę. Skąd wziąć papiery? Ile ją to będzie kosztowało? Od czego zacząć? Poszła się wykąpać myśląc o tym bez przerwy. A może to i dobrze, że będzie musiała porzucić dotyczczasową rutynę? Może przeprowadzi się w jakieś piękniejsze miejsce i w końcu znajdzie partnera na całe życie?
Kiedy cieszyła się upragnioną kąpielą nagle rozdzwoniła się jej komórka.
- Mój boże. Policja. - jęknęła z przerażeniem. Postanowiła zapamiętać, by wyrzucić telefon jak najszybciej to możliwe.
Odechciało jej się kąpieli. Owinęła się ręcznikiem i wyszła z łazienki zamierzając jeszcze tej nocy się wyprowadzić. Przeszła do pokoju, szybkim ruchem wyjęła kartę z telefonu i schowała do portfela. Telefon, kilka ubrań na zmianę i potrzebnych rzeczy w pośpiechu wrzuciła do walizki nie siląc się na ich układanie. Zresztą, nie znaczyły dla niej aż tyle, by musiała specjalnie dbać o ich stan.
Poczekała, aż ulice opustoszeją. Około trzeciej nad ranem wyszła z domu. Idąc przez trawnik przypomniała sobie wszystkie mroczne wieczory i noce spędzone w tym domu. Przed oczami stanął jej ceglany domek szeregowy, w którym spędziła dzieciństwo.
- Przestań do cholery - powiedziała do siebie na głos, szarpnęła walizkę i po chwili zapakowała ją do bagażnika swojego auta.
Wtem ujrzała, że jej auto nie było puste, ktoś siedział na tylnym siedzeniu.
- Wybiera się pani gdzieś? - zapytał Peter uśmiechając się przebiegle podrzucając kluczyki.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Martynka
.kurewna śnieżka.



Dołączył: 30 Sie 2006
Posty: 792
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 16:59, 13 Sie 2007    Temat postu:

Jedno było pewne, musiała szybko się wyprowadzić, zmienić imię, nazwisko, tożsamość, możliwe że i wygląd. Dla pewności, musiała przeinaczyć całe swoje życie. Zastanowiła się przez chwilę. Skąd wziąć papiery? Ile ją to będzie kosztowało? Od czego zacząć? Poszła się wykąpać myśląc o tym bez przerwy. A może to i dobrze, że będzie musiała porzucić dotyczczasową rutynę? Może przeprowadzi się w jakieś piękniejsze miejsce i w końcu znajdzie partnera na całe życie?
Kiedy cieszyła się upragnioną kąpielą nagle rozdzwoniła się jej komórka.
- Mój boże. Policja. - jęknęła z przerażeniem. Postanowiła zapamiętać, by wyrzucić telefon jak najszybciej to możliwe.
Odechciało jej się kąpieli. Owinęła się ręcznikiem i wyszła z łazienki zamierzając jeszcze tej nocy się wyprowadzić. Przeszła do pokoju, szybkim ruchem wyjęła kartę z telefonu i schowała do portfela. Telefon, kilka ubrań na zmianę i potrzebnych rzeczy w pośpiechu wrzuciła do walizki nie siląc się na ich układanie. Zresztą, nie znaczyły dla niej aż tyle, by musiała specjalnie dbać o ich stan.
Poczekała, aż ulice opustoszeją. Około trzeciej nad ranem wyszła z domu. Idąc przez trawnik przypomniała sobie wszystkie mroczne wieczory i noce spędzone w tym domu. Przed oczami stanął jej ceglany domek szeregowy, w którym spędziła dzieciństwo.
- Przestań do cholery - powiedziała do siebie na głos, szarpnęła walizkę i po chwili zapakowała ją do bagażnika swojego auta.
Wtem ujrzała, że jej auto nie było puste, ktoś siedział na tylnym siedzeniu.
- Wybiera się pani gdzieś? - zapytał Peter uśmiechając się przebiegle podrzucając kluczyki.
- Z dala stąd! - syknęła Mel, podczas gdy Peter patrzył wprost na jej biust.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Seria PSB: piękni sławni i bogaci. Strona Główna -> .: Gry i zabawy :.
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5  Następny
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5  Następny
Strona 4 z 5

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 - 2005 phpBB Group
Theme ACID v. 2.0.20 par HEDONISM
Regulamin