Forum Seria PSB: piękni sławni i bogaci. Strona Główna Seria PSB: piękni sławni i bogaci.
Piękno, Sława, Bogactwo: Forum Serii.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Aleksandia

 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Seria PSB: piękni sławni i bogaci. Strona Główna -> .: Rekrutacja Sierpien 2007 :.
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aleksandria
.imitacja.



Dołączył: 09 Sie 2007
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 9:57, 09 Sie 2007    Temat postu: Aleksandia

IMIĘ: Aleksandra
WIEK: trzynaście lat
GADU-GADU: 8207182 (numer przeznaczony dla osób z poszczególnych serii etc.)
E-MAIL: [link widoczny dla zalogowanych]
ADRESY AKTUALNIE PROWADZONYCH BLOGÓW: czekolady.blog.onet.pl (prywatny), zmiennie.blog.onet.pl (z czwórką znajomych), konkretnie.blog.onet.pl (z trójką znajomych)
PERSONALIA: Zuza O. i Piotrek L. lub Natalia L.
OSOBY MEDIALNE: Freja Beha i Adam Brody lub sama Freja Beha
UZASADNIENIE: Dlaczego? Nie będę pisać banalnych tekstów, które pojawiły się tu kilkokrotnie, że chcę spróbować czegoś nowego o rozpieszczonych osobistościach.
Ja, zgłaszając się, zasłaniam się kilkoma powodami. Bo kocham pisać i to moje drugie imię, moje uzależnienie jak dla niektórych papierosy czy narkotyk. Bo tworzenie to moja używka. Polska to przecież ojczyzna, znam ją jak własną kieszeń i nie muszę pisać czegoś, o czym nie mam pojęcia - jak daleka Ameryka południowa czy środkowa. Mam pomysły, czytałam twórczość Andzi w PSB i myślę, że byłoby to wyzwanie. Podoba mi się model przewodni serii i jego człony - wątki. Myślę, że ludzie z większą ilością zer na koncie nie są tak banalni jak może się wydać na pierwszy rzut oka i chcę to sprawdzić. Zbyt bardzo zostają unikane tematy rzeczywiste.
Nie biorę popularnych aktorzyn, lecz mało znanych modeli, którzy oczarowali mnie i mam nadzieję, że Was też.
PRÓBKA TWÓRCZOŚCI:
Dorosłość ma swoje zalety. Buty, seks, i nieobecność rodziców mówiących co mamy robić.
To cholernie fajna rzecz.
Anja pchnęła szklane drzwi, wchodząc do budynku znajdującego się na obrzeżach miasta. Raźnym krokiem minęła mężczyznę w średnim wieku, który ubrany w podkoszulek zabrudzony plamami po musztardzie ze szramą na ustach, czytał Timesa. Przycisnęła zdarty guzik od windy. Ta po chwili, wydając dosyć niepokojące dźwięki, otworzyła się. Blondynka weszła do środka, ponownie naciskając przycisk z numerkiem pięć.
Rząd kilkupiętrowych bloków z odpadającą białą emulsją i grafitti był charakterystyczną cechą tych okolic. Ławki połamane na pół ze zdartą zieloną farbą oparte o betonowe belki oddzielały parking od podwórka. Pusta piaskownica, opluta ślizgawka miały służyć dzieciom do zabaw, jednak korzystały z nich slumsy, rzucając się butelkami po piwie i podpalając gazety niedopałkami po papierosach.
Blondynka zdjęła duże, plastikowe okulary i zdecydowanym ruchem walnęła pięścią o sosnowe drzwi. Pod wpływem nacisku uchyliły się samowolnie, i dziewczyna weszła do środka.
W jednopokojowym mieszkaniu panował półmrok. Firanki pokryte dymem zdążyły nabrać odbarwień żółci. Kanapa w zieloną kratę współgrała z dywanem, na którym były porozrzucane okruszki, ręcznik i odłamki szkła.
Blondynka nie zdejmując tenisówek weszła do kuchni, gdzie przy połamanym stole siedziała starsza kobieta. Jej włosy w banalnym nieładzie opadały na ramiona zakryte przez sweter z bazaru. Zgarbiona, pijąc czarną kawę, rozwiązywała krzyżówki. Zamiast radia muzykę odgrywały odgłosy z budowy. Dziewczyna bez słowa usiadła na krześle, opierając się o brunatną ścianę.
- Kochanie, twój telefon nie brzmiał zbyt pokrzepiająco. Nie sądziłam że to ty. – kobieta wstała i schowała rewolwer do pieca. Była siostrą matki Marissy, jako że ta poddając się karierze, nie przejmowała się córką. Mimo swoich dwudziestu lat, dziewczyna często spotykała się z ciotką, zaznając przy tym realistycznego życia. – Czy ty w ogóle coś jesz?
Zacisnęła kucyk i poprawiła czarną opaskę w białe kropki. Była wysoka, mimo zaleceń lekarza, coraz chudsza. Ubrana w dżinsy rurki i bluzkę w małe czaszki. Na nogach miała przetarte trampki. Nie była sobą, choć jej twarz, ubrania i włosy pozostały bez zmian.
- Daj spokój, masz mnie za pustą idiotkę? – machnęła ręką.
- Jeszcze nie, ale dobrze wiesz że ten taniec cię wykończy. Powinnaś odpocząć. Wiesz, że wszyscy chcą dla ciebie dobrze.
- Już to gdzieś dziś słyszałam. – blondynka wydała z siebie pomruk.
- A, czyli jednak coś się stało. Znów dzwoniła matka? Ja nie wiem, czego ona chce. Czasem mnie dobija, nie rozumiem, że mam z nią coś wspólnego.
- To nie to. Chodzi mi o Mikaela . – mimowolnie sięgnęła po palec, na którym teraz nie było żadnej biżuterii. – Wczoraj wróciłam w nocy, więc najpierw miał do mnie pretensje, że niby go zdradzam. Potem ochłonął i zaczął robić mi wyrzuty, że nie chce by było tak dalej. Krzyczał, prosił. A ja bez słowa rzuciłam w niego pierścionkiem i oddałam klucze. To bez sensu, kocham go, ale jest taki zaborczy.
- To chyba znaczy, że mu na tobie zależy. Więc to już koniec, tak? Będzie ci trudno, skoro coś czujesz do tego ironisty. – kobieta zaśmiała się cicho. – Nie lepiej z nim jeszcze porozmawiać?
W odpowiedzi blondynka jedynie zaprzeczyła głową. Poznała go mając osiemnaście lat, wśród adoratorów i imprez wydawał jej się czymś nowym. Rok potem zamieszkali razem, a kilka miesięcy po Mikael poprosił ją o rękę. 20-latce zdawało się, że ma wszystko czego można chcieć i o czym piszą w baśniach. Ale coraz bardziej pochłaniało ją własne życie, zaślepiał ją fakt, że chce coś osiągnąć. Wiązały się z tym banalne długie próby i kilka kubków kofeiny dziennie. To, co do niego czuła, było silne. Dokładnie pamiętała ten moment w swoim życiu, gdy jako dziewczynka, która chce pokazać, że jest, słuchała punku, pyskowała do wszystkich i miewała doły, gdy coś nie szło po jej myśli. Dokładnie wtedy ojciec powiedział, że odchodzi a matkę nie obchodziło, czy Marissa upiła się do nieprzytomności, czy ktoś ją zranił. Spakowała się i w nocy wybiegła z willi, nie zostawiając nikomu żadnej wiadomości. Czuła, że jest na właściwej ścieżce i ma kontrolę nad życiem. Wynajęła małe mieszkanie i spłacała je, pracując dorywczo. Ledwo wiązała koniec z końcem, dostała stypendium do szkoły baletu.
Ucałowała ciotkę w oba policzki i wyszła. Nałożyła na głowę kaptur, czując jak wiatr miotą nią ze wszystkich stron.
- Niezły tyłeczek. - Anja odwróciła się, widząc kilku murzynów przybijających piątkę koledze, który raczył obdarzyć ją tym komplementem.
- Dziękuję. Dlatego właśnie dziewczyny z takimi tyłkami mijają szerokim łukiem takich jak wy. – uśmiechnęła się złośliwie i odeszła w stronę przystanku autobusowego.

-----

Marlena nigdy nie odczuwała ulgi po skończonej pracy. Często krytykowano jej starania, a ona po prostu tupała nogą, oddając obowiązki w ręce innych. Była zodiakalną rybą i kiedyś wyczytała w Internecie, iż przyjęte jest, że osoby o tym znaku nie wierzą w swoje siły i wszystko chcą mieć gotowe, podane na tacy. Od tego momentu bez najmniejszych oporów podtrzymywała tę diagnozę.

Marlena Antonina nie mogła zarzucić sobie lenistwa, mimo, że często to określenie padało z ust dyrektora. Po prostu imprezy i powroty o piątej nad ranem do małego mieszkanka, które blondynka wynajmowała na czas studiów, dawały się we znaki. Nie mogła liczyć na wkład finansowy ze strony rodziców i mimo, że była jedynaczką, traktowali Właszczyk ostro i bez jakichkolwiek wyjaśnień.

Rozdawanie ulotek nie było spełnieniem marzeń dziewczyny, a jednak tylko do tego się nadawała. Bynajmniej to Marlena wpoiła sobie przed lustrem. W gazetach znalazła wiele ogłoszeń, ale zawsze jej coś nie pasowało. Od pory po płacę. Była wybredna jak mało kto.

Nie warto rozpisywać się na temat jej cech charakteru. Blondynka uważała swoją personę za przestarzałą i za wszelką cenę chciała uciec od dojrzałości. Studia przekreślały te niecne zamiary grubym flamastrem.

Ubrana w czarne rurki i koszulkę z wyklejonym nadrukiem stała przed wejściem na plac Grunwaldzki, chodząc w miejscu. Mimo dojrzałej pory roku, na dworze panował ziąb. Wrocławskie ulice przepełnione plamami ludzkich sylwetek mijały blondynkę co chwilę, ignorując jej rękę kurczowo ściskającą ulotkę.

Dokładnie pamiętała sylwetki tych ludzi. Każdy miał swoje mniejsze i większe kłamstewka, a jednak szedł z uniesioną głową.

*~*~*

W kuchni żarówka świeciła gołym blaskiem powodującym ból oczu. Zbliżała się dwunasta, a Marlena wciąż pisała, trwając przy książkach wypożyczonych z biblioteki. Westchnęła cicho, po czym dopiła zimną już gorzką kawę. Postawiła szklankę w zlewie zawalonym talerzami i sztućcami. Samotne życie studentki nie było takie, jak w typowych komediach romantycznych. Nie zdejmując bluzki i dżinsów rurek, położyła się na sofie. Z szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w sufit pomalowany białą emulsją. Nienawidziła ciszy. Przewróciła się na bok, by mieć widok na pustą ścianę. Przymknęła oczy. Usłyszała nerwowe pukanie do drzwi. Nie chciała nikogo widzieć. Jednak pukanie zmieniło się w dzwonienie i nie ustępowało wraz z mijającymi sekundami. Właszczyk jęknęła cicho, wstając. Zimny dreszcz przeszył jej ciało, gdy otworzyła sosnowe drzwi. Łukasz oddychał ciężko, a na twarzy lśniły kropelki potu.

- Chcesz wejść na kawę?

Każde z nich doskonale zdawało sobie sprawę, że teraźniejsza noc nie znajdzie wytchnienia. Czarny płyn dawno wystygł, baterie w zegarku wysiadły. Czy ktokolwiek to zauważył? Nikt. Ludzie na dworze dawno poszli do domów, by po krótkim wypoczynku rozpocząć nowy dzień. Pytano ich, czy to im odpowiada?

Pierwsze wrażenie mówiło: piękny jest świat, istnieje tylko czerń i biel. Czemu im głębiej zbliżaliśmy się ku swoim przekonaniom, to wszystko bledło i pozostawała szarość?

Nie wiem. Chciałabym wiedzieć, czego chcę i co mnie zmusza do takiego stanu, jaki osiągnęłam. Można wierzyć, można być optymistą. Mimo to łatwiej pozostać skamieliną.

Łukasz nie tknął trunku. Napięcie panujące między dwojgiem sięgało zenitu. Bali się używać języka, odzywać. Cokolwiek miało się zdarzyć, najtrudniej było zrobić pierwszy krok. Wstydzili się własnych bez cenzuralnych myśli. Łukasz najpierw dotknął jej dłoni. Był to dziwny obrazek: jakby drut próbował dostać się do człowieka i pokopać go prądem. Marlena nie schowała ręki, jedynie spuściła lekko głowę.

Łukasz ścisnął kawałek ciała, który dostał od dziewczyny. Jego spocona dłoń nie zamierzała wypleść się w uścisku. Trwali tak przez kilkanaście minut.

Potem wstał i wstała również ona. Wtulili się w siebie.

- Jesteś tego pewna? – mruknął do ucha blondynki, czując jak jej policzek ociera się o kilkudniowy zarost.

- Sądzisz, że gdybym nie chciała, mimo wszystko stałabym tu? – powiedziała, uśmiechając się lekko.

- To niezręczne...

Marlena jedynie przekręciła głową.

- Zgrywasz księdza? Ja już przestałam dawno grać cnotkę.

- Słuchaj, uspokój się. Szybkie numerki to nie moje hobby.

- Dobra, serwujesz mi takie teksty, a potem zwyczajnie...

Łukasz przycisnął Właszczyk do siebie, tak, że ich usta złączyły się na kilka sekund. Nagle w blondynie rozpętała się burza. Podniósł Marlenę i nie przerywając pocałunków zaniósł na kanapę.

Ciszę przerywał dźwięk rozpinanych guzików i nieocenzurowanych dźwięków.

A kawa stała na stole w kuchni zimna i niezdatna do picia.

*~*~*

L;eżała szczelnie zakryta pościelą, która pachniała potem i lawendą. Szum wody umilkł na chwilę, by pierwotnie wydobyć się z większą chwilą. Czemu to zrobiła? Marlena w kolorowych czasopismach naczytała się o seksie i była przekonana, że to coś pięknego. I wtedy, gdy zderzyła się z szarą rzeczywistością, przeczuwała jedynie rozczarowanie. Była stworzona do życiowych porażek.

Po prostu.

*~*~*

Marlena Właszczyk siedziała na plastikowym krześle w poczekalni. Cisza panująca w szpitalu była ujmująca. Dziewczyna nerwowo zerknęła na ulotkę, po czym porwała ją na drobne kawałki i wrzuciła do torebki. Gdy z gabinetu ginekologicznego wyszła starsza kobieta, blondynka westchnęła cicho i szybkim krokiem weszła do środka, teatralnie trzaskając drzwiami.

-----

- Caroline, czy ty umiesz jeszcze normalnie funkcjonować?
- Nie.
- Chcesz być szczęśliwa?
- Nie.
- Masz marzenia?
- Nie.
- Co to za teksty?
- Pytania bez odpowiedzi.




Luty, 2014 rok

Nie pamiętała dokładnie, ile minęło czasu. Rzępolenie myśli za grubą taflą szkła. Mijali są ludzie, młoda blondynka w zaawansowanej ciąży nerwowo spoglądająca na zegarek; starszy pan z sosnową laską i wczorajszą gazetą pod ręką. Przejeżdżały oleiste taksówki i czerwono krwiste autobusy zatrzymujące się na przystankach. Wysokie na kilkanaście pięter budynki z brunatnej cegły i odpadającym tynkiem. Graffiti na murach i połamane deski od ławek. To właśnie świat, nasza codzienna oaza. Padał deszcz, a na asfalcie rosły w głębokość kałuże. A ona po prostu tam stała. Brązowe, proste kosmyki opadające na płaszcz w szkocką kratę przesiąkły londyńskim powietrzem. Czarne botki sięgające do kolan od kilku minut stały w kałuży błota. Owalna twarz, tak blada, że nie dałoby się tego ukryć żadnym podkładem, była niczyja. Oczy wpatrywały się w martwy punkt, a na policzku lśniły ślady po pojedynczych łzach.

Na czerwonym murze wywieszona została klepsydra. Marny kawałek papieru, oschłą czcionką informujący o pogrzebie. Było ich kilka, wszystkie takie same. Ale ta jedyna utkwić mogła w pamięci, w tym, co było kiedyś, we wspomnieniach i używkach. Tego dnia poczęła nienawidzić życie, jego ostre zasady i bezkresne morze nienawiści.


Lipiec, 2013 rok

Imprezy w Nowym Jorku zostały uznane za największą wojnę między młodzieżą. Pod przykrywką tańców, tak naprawdę kryły się stereotypy.Alkohol, narkotyki i masa seksu w co drugiej toalecie. Kim były te twarze, Ci ludzie udający kogoś, kim w rzeczywistości nie byli?

Blondyn z drużyny pływackiej klepał po tyłku każdą pleć żeńską, która go minęła. Sąsiedzi obawiali się dzwonić po policję, bo przecież Ci ludzie, przepełnieni wodą sodową w głowie, potrafili bez skrupułów porysować samochód. Kim były te potwory za wszelką cenę starające się wzbić ponad wszystkie poziomy próżności?

Caroline nigdy w tym nie uczestniczyła. Bała się panicznie,jednocześnie pragnąc zabłysnąć. Rozdzierały się między nią dwie świadomości. Nie miała prawa się bać, nie była sama. Adrian był przy niej duszą i sercem. Wprowadzał ją w to drugie życie, w śmietankę towarzystwa. Dzieliło ich wszystko - fundusze, światopoglądy. Jednak było w tym związku coś głębszego,ciastka z dziurką które przyniósł jej rano pod drzwi czy kaseta ulubionego zespołu, gdy zawoził brunetkę do szkoły.

Gdy pojawiali się gdzieś razem, on był w podpunkcie towarzystwa, a Carol stawała się szarą myszką. Pił i nie stroił od alkoholu, a ona ślepa na wszystko, wybaczała mu. Chciała wracać, bała się tego wszystkiego. Na basenie, gdzie gładka tafla wody podświetlana była lampionami, kilku chłopaków wdało się w bójkę. Wsiedli do BMW, on zły, że musi to przerywać. Caroline skuliła się na siedzeniu. Wyjechali spod budynku z piskiem opon. Pierwszy raz w życiu ona czuła nienawiść i pozwoliła sobie na łzy w obecności Adriana. Wjechał na szosę, prędkość zmieniała się. Wszystko stało się jak w najgorszym koszmarze – maska samochodu uderzyła z wielką siłą w drzewo. Ostatkami sił wyjęła go z pojazdu, który zaraz wybuchł pod wpływem kontaktu paliwa z ogniem. Zadzwoniła do ojca, wydukała kilka słów. I tego dnia przestała wierzyć w Boga.


„Kolejne martwe chwile dla mnie. Powinnam się bać? Nie sądzę. Ten moment w moim życiu został wywołany na kliszy. Przeszkadza mi śmiech, wiesz?”


Istnieją pytania bez odpowiedzi. Gburowate zasady ze znakiem zapytania oznaczające to samo, co sformułowanie orzekające. Ludzkość ślepa napadające odpowiedzi podąża dalej za wirem żądań.

Caroline Windersberg przez brukowce została nazwana dzieckiem szczęścia. A tak naprawdę nie pozostało jej nic. Zerwała ze szkołą, z jakimikolwiek znajomościami. Jej dnie polegały na przesiadywaniu w szpitalu, gdzie jedyna jej bliska osoba walczyła o życie. Czuła się winna. Przestała dbać o wygląd, ubierała za duże o kilka rozmiarów koszule ojca. Przekonywano ją, że Adrian jest tylko jedną nogą w tym życiu. Nocami szukała w Internecie wiadomości o lekarzach, o kimkolwiek, kto potrafiłby pomóc. Takich osobistości było coraz mniej, a nadzieja powoli znikała pośród ostrza rzeczywistości.

Rodzina zmusiła ją do wyjazdu do Europy, wtedy dostała telefon o tym, że została wybrana. Codziennie pisała tysiące maili do Nowego Jorku, dzwoniła, lecz witał ją głuchy sygnał. A teraz... Teraz umarła w środku.


Luty, 2014 rok

Nie chciała iść na pogrzeb. Spotkać osoby, które zawiniły.Otworzyć ranę, która się choć trochę zagoiła. Wsiadła w pierwszy lepszy pociąg,wystukując nerwowo palcami numer do infolinii. Dom rodziców, w którym mieszkała przez krótki czas, stał pusty. Przed jej oczami stanęły te puste pokoje, przyciemnione przez zasłonięte zasłony. Co było jej retorycznym celem?Wspomnienia. To, co było. To, co ją bolało. To, czego pragnęła.

Za szybą przewijały się obrazy, przetarte budynki ogarnięte czasem. Kamienica schowana w bocznych ulicach miasta pozostała bez konkretnych zmian. Klamka szwankowała, ale wystarczyło ją przekręcić w drugą stronę, by drzwi do holu się otworzyły. Carol pamiętała doskonale, jak mama krzyczała na ojca, by to naprawił, bo nie życzy sobie w tym domu złodziei.

Stało. W rogu salonu. Duże pudło po telewizorze, szczelnie zaklejone taśmą. Zagięte po bokach. Przywarła do niego, nie czując zimna, niezwracając uwagi na pajęczyny. Zdjęcia Adriana, prezenty jakie jej ofiarował.

A na samym dnie spoczywał we śnie mały miś zrobiony z plastiku, trzymający serce. Jeśli się je otworzyło, wyskakiwało małe zdjęcie. Dwójki ludzi. Których spotkał gniew niewiary.



Luty, 2014 rok

Ulice zanikły w zaspach, a zima dała o sobie znać w najwyższym stopniu. Ludzi nie dało się odróżnić, bo wszyscy z czapkami, szalikami do ziemi stawali się niemal jednojajowymi bliźniakami. Ostatni dzień przed misją, tym co ją czekało.

Czuła się, jak gdyby ktoś wrzucił ją do mokrej studni i rzucał kamieniami. Nie potrafiła się wydostać i krzyczeć, bo głos nikt,odbijając się od nagich cegieł. Grób był przykryty kilkudziesięcioma bukietami kwiatów. Wszystkie były w barwnych odcieniach i to nie potrafiło współgrać z tym wszystkim. Podeszła tam. Jej lniana, czarna sukienka poruszała się w takt wiatru. Ściskając kurczowo kilka zwiędłych białych gerber, przyklękła na trawie. Nie musiała nic mówić i bezużytecznie rzucać słów na wiatr. Wierzyła, że on to wie i rozumie ją lepiej niż nikt inny. Nie mogła płakać, nie mogła kłamać. Pożegnała się ostatni raz. Miłość. Miłość została tylko bladym wspomnieniem szczęścia.



"Pamiętasz swoje narodziny? Tatę z uśmiechem i mamę ze łzami szczęścia? Rozpieszczanie przez dziadków, szafa pełna zabawek na baterie? A wiesz, że ja tego nie miałam? Byłam czystym przypadkiem. Powstałam w piwnicy po koncercie. Ale wiesz co? Jestem szczęśliwa. Oryginalna. Hura."

Fragment powyżej pochodzi
z pamiętnik Caroline
z 8 maja 2006 roku

PODSUMOWANIE: Tyle, liczę że mi się uda. Nie będę Was szantarzować, nie będę pewna swoich przekonań. Dziękuję za uwagę i z nieukrywaną niecierpliwością czekam na werdykt. Bardzo chciałabym dostać szansę, nie chcę niewiadomo jakiej ilości blogów, z sercem oddać się PSB. Dziękuję.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Seria PSB: piękni sławni i bogaci. Strona Główna -> .: Rekrutacja Sierpien 2007 :.
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 - 2005 phpBB Group
Theme ACID v. 2.0.20 par HEDONISM
Regulamin